Superman – Gdzie i jak zacząć? [ZESTAWIENIE]

filmawka.pl 4 tygodni temu

Nawet jeżeli wasz rok 2025 zaczął się od pasma samych sukcesów (wobec czego żywię ogromną nadzieję), ciężko czasem nie odnieść wrażenia, iż w szerszej perspektywie światu przydałby się ratunek. Chciałoby się, aby przybył jakiś potężny jegomość, który dzięki swoim niezwykłym umiejętnościom, sile perswazji i charyzmie pchnie planetę na adekwatne tory. Gołymi rękami,jeśli będzie trzeba. Kimś takim jest chociażby obecny w zbiorowej świadomości odbiorców na całym świecie od prawie dziewięćdziesięciu lat Superman. Clark Kent, Kal-El, Człowiek ze stali, Ostatni Syn Kryptonu i prosty chłopak z Kansas, za pomocą którego choćby wasi dziadkowie wiedzą, jak mniej więcej wygląda typowy superbohater. I ktoś może zapytać: Norbert, czy naprawdę uważasz, iż czytanie komiksów o kolesiu w majtkach założonych na spodnie może zmienić coś w skali globalnej? Czy strzelający laserem z oczu, latający facet jest jakimkolwiek punktem odniesiania dla tego, co się dzieje? Czy mając do dyspozycji tyle o wiele ambitniejszych i poważniejszych dzieł kultury, naprawdę mamy szukać jakiejś nauki w komiksach o Supermanie? Trzy razy odpowiem twierdząco. Ba, choćby powiem Wam, co i dlaczego wypada sprawdzić, żebyście w pełni zrozumieli, iż Superman to jedyny mentor, jakiego będziemy potrzebować! Cała lista rekomendacji została podzielona na komiksy, filmy i seriale, abyście uzyskali szersze pole manewru, mogąc opuścić mniej interesujące Was medium. Choć zaręczam, jako człowiek, który pochłonął wszystkie omawiane dzisiaj dzieła, warto dać szansę każdemu. Kolejność i uzasadnienie w pełni subiektywne. Gotowi? Zatem jak mawiał sam Clark w radiowym The Adventures of Superman sugerując słuchaczom wzbijanie się do lotu: Up, up and away!

Komiksy

Gdyby trafił się pośród Was ktoś, kto jednak nie zna genezy Supermana (co biorąc pod uwagę sam fakt lektury tego tekstu jest pozytywnie zaskakujące), objaśniam. Tuż przed zagładą odległej od nas planety Krypton, Jor-El i Lara wysyłają w przestrzeń kosmiczną swojego nowonarodzonego syna Kal-Ela, aby uchronić go przed śmiercią. Kapsuła z dzidziusiem trafia na farmę Johna i Marthy Kentów, którzy przygarniają malca, nadają mu imię Clark i wychowują go na porządnego Amerykanina. Warunki panujące na Ziemi pozwalają jednak chłopcu rozwinąć nadludzkie zdolności, które ten postanawia wykorzystać do ochrony słabszych na całym świecie. To w moim skrócie, ale co gdyby ktoś chciał poznać tę historię na papierze, jak przystało na porządnego czytelnika? Opcji macie na szczęście kilka. Pierwszą z nich jest oczywiście lektura oryginalnego pierwszego numeru Action Comics z czerwca 1938 roku, w którym Jerry Siegel (scenarzysta) i Joe Shuster (rysownik) opowiedzą Wam to, co ja powyżej. Z czasem jednak pojawiające się w kolejnych zeszytach i seriach elementy genezy bohatera, zaczęły wprowadzać nieco nieścisłości, wykluczając się wzajemnie. I choć DC Comics planowało uzasadnić je wprowadzając do zbiorowej świadomości koncept multiwersum, nie każdy czytelnik rozumiał jego założenia. Zdecydowano się zatem na oficjalny reset, co zaowocowało powstaniem serii.

The Man of Steel (John Byrne, 1986, 6 zeszytów)

Aby sensownie uporządkować ogrom informacji, jakie potencjalny czytelnik mógł pozyskać na przestrzeni lat, nowa seria o Supermanie musiała opierać się nie tylko na komiksach. Od czasu debiutu Clarka Kenta amerykańska publiczność śledziła jego przygody także dzięki serialowi animowanemu, słuchowiskom radiowym oraz niezwykle popularnym filmom z Christopherem Reevem w roli tytułowej, przez co wymagania były spore. Co jednak dość szokujące, wszyscy scenarzyści zainteresowani nowym początkiem Supermana mieli wręcz identyczne postulaty. Przede wszystkim, należało wymazać pierwsze lata działalności Clarka w Smallville, zmniejszyć poziom mocy bohatera i uczynić go jedynym ocalałym z zagłady Kryptonu. Jednak osobą, która była skłonna wdrożyć te pomysły zgodnie w wymogami wydawcy (reszta scenarzystów proponowała skrajnie od siebie odmienne wizje) był wyłącznie John Byrne. Wykorzystując zmienionystatus quo całego uniwersum po dużym evencie, jakim był Kryzys na Nieskończonych Ziemiach, twórca ustanowił standard, z którym do dziś kojarzymy Supermana. Zestaw mocy, tajna tożsamość czy praca w Daily Planet to podstawowe wyznaczniki tej opowieści, ale czymże jest heros bez swojego adwersarza? To właśnie dzięki scenariuszowi Byrne’a Lex Luthor przestał być szalonym naukowcem, stając się wpływowym i bezwzględnie inteligentnym biznesmenem oraz politykiem. adekwatny złoczyńca na adekwatne czasy, którego statusu do dzisiaj nie podważyła żadna późniejsza inkarnacja. Utrzymująca się w oficjalnym kanonie aż do 2003 roku (o tym już za chwilę) historia jest najbezpieczniejszym punktem startowym dla wszystkich, kto chce znać podstawy, bez konieczności wertowania setek stron wydawanych przez dekady pulpowych pierdółek. Gdyby jednak było to dla Was zbyt retro, możemy przejść do…

Kadr z 1 zeszytu „Man of Steel” (rys. John Byrne)

Superman: Birthright (Mark Waid, 2003-2004, 12 zeszytów)

Jak śpiewał kiedyś Bob Dylan, czasy się zmieniają. A wraz z nimi wymagania publiki i wyobrażenia wydawców na ich temat. Nadejście XXI wieku zmotywowało szefostwo DC Comics do odkurzenia znanej wszystkim figury Ostatniego Syna Kryptonu i przypomnienie wszystkim, jak to adekwatnie było. Z kilkoma zmianami rzecz jasna! Co jednak zaskakujące, naprawdę niewielkimi. Waid założył sobie, żeby poddać Clarka próbom charakteru i pozwolić mu dorosnąć nie tylko do swojej heroicznej roli, ale też jako reporter i syn. Nie zdziwię Was, udało mu się. Zarówno scenarzyście, jak i bohaterowi. Birthright to ni mniej, ni więcej solidny komiks. Nie zrewolucjonizował branży, nie obrócił świata Supermana o 180 stopni, ale zapewnił porządną rozrywkę i kilka małych elementów, do dzisiaj wykorzystywanych przez późniejszych twórców. W sam raz na początek.

Fragment okładki 1 zeszytu „Superman: Birthright” (rys. Leinil Francis Yu)

Action Comics (Grant Morrison, 2011-2013, 18 zeszytów)

Jednak z czasem bezpieczna stagnacja zaczyna uwierać. Po ok. 70 latach nieprzerwanej publikacji swoich komiksów, DC Comics postanowiło zacząć od zera. A adekwatnie to od jednego. A tak już całkiem adekwatnie, to od 52, ale po kolei. Od lat trzydziestych amerykańskie wydawnictwo utrzymywało spójną, nieprzerwaną numerację kolejnych wydań takich serii jak Action Comics czy Detective Comics, co w praktyce oznaczało, iż przez ponad sześć dekad w niektórych seriach trwała jedna, nieprzerwana fabuła. Czytelnik nie ma czasu w nadrabianie tak wielkiej ilości pracy domowej (ale osoba autorska omawianej właśnie serii owszem…), więc wypadałoby umożliwić mu świeży start. Najlepiej we wszystkich wydawanych komiksach, aby zachęcony jedną z publikacji od ręki mógł sięgać po równolegle wydane tytuły. Tym oto sposobem w 2011 roku ruszyło The New 52, które miało stanowić reset całego uniwersum, a każda z debiutujących 52 serii pisała historię Uniwersum DC zupełnie od zera. Realizacja tych założeń była jednak daleka od ideału, o czym nie ma czasu opowiadać. Na szczęście dla Was, drodzy czytelnicy, jedną z udanych rzeczy, jakie dało nam Nowe DC Comics (bo tak nazwano tę linię wydawniczą w Polsce), jest oczywiście Superman. Losy Clarka Kenta trafiły w ręce potężnego Granta Morrisona, który w życiu przeczytał chyba wszystko, co wydało DC Comics i doskonale wie, jak zrobić z tej wiedzy użytek. A jako iż jest potężnym magiem (serio, sami sprawdźcie), potrafił w swojej opowieści nie tylko odwoływać się do przepastnej historii postaci, ale nakreślić wszystko od zera. Jak? Po pierwsze, choć młody Kent wciąż pozostaje idealistą wierzącym w ludzkie dobro, rzeczywistość regularnie sprowadza go na ziemię. Bardziej cyniczny i nieco oschły Superman nie omieszka pobrudzić sobie rąk czy rzucić nader kąśliwą uwagą. Na szczęście nie jest to jeszcze gburowaty Mesjasz jak w omawianym niedługo filmie, a młody i zirytowany chłopak, szukający swojej drogi. Wsparcie przyjaciół, rodziny czy więź ze wszystkimi mieszkańcami Ziemi, którym należy się pomoc, to główne siły napędowe Clarka. Morrison, jak wspomniałem, posiada niezwykłą umiejętność łączenia konceptów zupełnie przyziemnych, jak i tych większych niż świat. Nie inaczej jest tutaj, bowiem scenarzysta mierzy się tutaj z samą ideą Supermana. Jego statusu pośród ludzi, ludzką i kosmiczną naturą, ale także wszystkimi poprzednimi przygodami. “Nowy” bohater na skutek specyficznej, pięciowymiarowej anomalii (to ma sens w szerszym kontekście) dokonuje wglądu w historię Człowieka ze Stali, pytając samego siebie: kim jest Superman? Oglądając migawki z nieistniejącej już rzeczywistości razem z Clarkiem będziemy zadawać sobie to pytanie, w nadziei, iż uda nam się zrozumieć poprawną odpowiedź. Choć kulminacja serii pozostawia spory niedosyt z powodu kolejnego konfliktu na linii artyści vs wydawcy, ciężko nie uznać jej za sukces. Wyobraźnię Morrisona ciężko jest okiełznać, a regularnie modyfikowane ramy, w których próbuje się ją zamknąć mogą ją co najwyżej nieznacznie spowolnić.

Fragment okładki 1 zeszytu „Action Comics” (rys. Rags Morales)

Superman. Rebirth (Peter J. Tomasi/Patrick Gleason, 2016-2018, 40 zeszytów)

Ale gdybyście mieli już dość kolejnych rebootów i opowiadania znanych Wam już początków, jest znacznie lepszy moment aby wskoczyć w sam środek akcji, nie tracąc zupełnie niczego. Bo jak ustaliliśmy na wejściu, wszyscy znamy podstawy. To teraz wyobraźcie sobie, iż całe uniwersum DC trafia szlag (znowu), serie będą pisane od zera (znowu), a nasz główny bohater wszystko pamięta. W dużym skrócie, zaprezentowani w serii Clark Kent i Lois Lane trafili do w tej chwili kanonicznego uniwersum z jednego z wymazanych światów. Co w sumie dobrze się składa, gdyż tutejszy i „kanoniczny” Superman właśnie zginął… Dokonuje się zatem podmianka, a Clark zamierza kontynuować misję rozpoczętą przez poprzednika, starając się zaskarbić sobie zaufanie reszty herosów i mieszkańców Ziemi. To jednak nie jest istotne w szerszym kontekście (chociaż dwa dodatkowe tomy wyjaśniające całość wydane u nas jako Lois i Clark oraz Ostatnie dni Supermana polecam równie mocno), bowiem autorzy skupiają się na czymś innym. W historii pisanej przez Tomasiego zawarta jest fundamentalna potrzeba każdego dziecka. Aby widzieć swojego rodzica jako superbohatera. Kogoś, kto przeniesie dla nas góry i dokona niemożliwego. A gdy twoim tatą jest prawdziwy Superman, ciężko tego nie oczekiwać.

Rodzinne życie Clarka, Lois i ich obdarzonego rozwijającymi się mocami syna Jonathana to główna siła napędowa całej serii. Choć nieraz naszemu bohaterowi przyjdzie się zmierzyć z najeźdźcami z kosmosu, robotami czy innymi złoczyńcami, to codzienność Kentów na małej farmie jest najważniejsza. Clark i Lois to cudowni, choć nieidealni rodzice, muszący wychować syna w równie nieidealnym świecie na porządnego obywatela. I nie przesadzę ani odrobinę mówiąc, iż są to najpiękniejsze momenty w całej historii Supermana. Altruistyczne, pełne współczucia i zrozumienia podejście do Jonathana to dokładnie te same wartości, którymi Clark chciał kierować się przez całe życie. Świat należy uczynić lepszym zarówno dla przyszłych pokoleń, ale i naszych bliskich, tu i teraz. Gdyby jednak odrobina rodzinnego ciepła nie jest dla Was, idźcie sobie czytać Batmana. Tam rodziców nie ma od dawna…

Fragment okładki 27 zeszytu „Superman: Rebirth” (rys. Ryan Sook)

Superman na cztery pory roku (Jeph Loeb, 1998, 4 zeszyty)

Jeśli jednak nie chcecie rzucać się w wir trwającej nie wiadomo ile serii, wodzeni co chwilę na pokuszenie tytułami pobocznymi, mam też coś bardziej lekkostrawnego. Trzy zamknięte opowieści skondensowane do pojedynczych tomów, które równie dobrze wyjaśnią istotę Człowieka ze Stali. W historii Jepha Loeba ilustrowanej przez Tima Sale’a będziemy towarzyszyć Clarkowi przez tytułowe pory roku, obserwując go z różnych perspektyw. Jako syna, partnera, przeciwnika i superherosa. Bez faworyzowania żadnej z nich, bowiem główny bohater w ujęciu autorów to postać inspirująca znacznie ponad te proste podziały. Tutaj jak na dłoni widać, iż Superman i Clark Kent to nierozerwalna całość, a prosty chłopak z Kansas i Ostatni Syn Kryptonu nie wykluczają się wzajemnie. Choć jest tu sporo miejsca na wewnętrzne rozterki naszego protagonisty, to jednak relacje z pozostałymi postaciami i ich reakcje na jego czyny stanowią główną siłę napędową komiksu. Wraz z nimi zaczynamy zastanawiać się, kim adekwatnie jest ten niezwykły facet w pelerynie, czemu robi to wszystko i czy nie powinniśmy postępować podobnie. Refleksyjny nastrój komiksu to również zasługa Tima Sale’a i jego charakterystycznej kreski oraz kolorysty Bjarne Hansena, którego akwarele nadają adekwatny nastrój każdej porze roku. Jeszcze nigdy określenie „laurka” nie wydawało mi się tak trafne, jak w przypadku Supermana na cztery pory roku. jeżeli potrzebujecie czegoś z mniejszą ilością kosmicznej walki wręcz i preferujecie „okruchy życia” z dużą dozą afirmacji i dobroci, sięgnijcie po ten właśnie tomik. Zresztą dopiero co wydał go Egmont, za otrzymanie którego serdecznie dziękujemy.

Fragment okładki polskiego wydania „Superman na cztery pory roku” (rys. Tim Sale)

All-Star Superman (Grant Morrison, 2005-2008, 12 zeszytów)

Ale jeżeli jest jeden tytuł, który pojawia się absolutnie zawsze, gdy mowa jest o rekomendacjach dotyczących Supermana, to właśnie All-Star Superman Granta Morrisona. I trudno się dziwić. Jak już wspomniałem wyżej, ciężko w tej chwili znaleźć kogoś, kto posiadałby tak wszechstronną wiedzę o historii uniwersum i jego postaci DC Comics, co Szkocki Mag Chaosu. Od samego początku Grant planowało stworzyć historię jak najbardziej uniwersalną, nie wymagającą od czytelnika absolutnie żadnego przygotowania. Coś dla czytelników tej listy! A jak lepiej zacząć niż zabijając Supermana? Na skutek wzmożonej absorbcji promieniowania słonecznego Człowiek ze Stali jeszcze bardziej zyskuje na sile, jednak w przeciągu roku zakończy to jego żywot. Rozpoczyna się zatem wyścig z czasem, aby pomóc tylu ludziom ilu fizycznie się da, powstrzymać Leksa Luthora i uporządkować sprawy osobiste. To koronny dowód na bezinteresowność Supermana, który zamierza poświęcić każdą sekundę swojego kończącego się życia, aby kogoś uratować. W iście mitologicznych dwunastu pracach Clark ugruntowuje swoją pozycję jako najważniejszego bohatera w panteonie DC i jednej z najbardziej inspirujących postaci w historii popkultury. Niezwykle kreatywne okoliczności, w które wrzucony zostanie Clark, urzekają swoim kosmicznym surrealizmem i skalą, a zakończenie to jeden z najbardziej wzruszających momentów w całej historii wydawnictwa. jeżeli z całej tej listy macie sięgnąć tylko po jeden komiks, niech będzie to All-Star Superman. Nie bez powodu James Gunn określił go (wraz z Czterema porami roku) jako swoją główną inspirację przy powstającym filmie.

Fragment okładki 1 zeszytu „All-Star Superman” (rys. Frank Quitely)

Superman. Up in the Sky (Tom King, 2019-2020, 6 zeszytów)

Na szczęście w tej chwili przez cały czas pisze się fantastyczne miniserie, które oddają sprawiedliwość postaci, nie wymagając od czytelnika długoterminowego zaangażowania w ciągłość fabularną. Tom King jako twórca miejscami wybitny (jego Mister Miracle to jeden z najważniejszych komiksów mojego życia), a w najgorszym wypadku solidny, postanowił przypomnieć czytelnikom to, co jest w Supermanie najważniejsze. Świat, w którym ktoś zawsze potrzebuje jego pomocy, jest dla Clarka ogromnym wyzwaniem. Choć z pozoru jego moce są nieograniczone, nie da się być w każdym miejscu we wszechświecie naraz. Trzeba podjąć trudną decyzję, kogo uratować najpierw, lub kto tej pomocy nie będzie w stanie otrzymać. Co jednak istotne, główną mocą Supermana nie jest lot, laser w oczach czy mrożący oddech, a współczucie. Ogromne zapotrzebowanie na pomoc innym, silne do tego stopnia, iż realnie wpływa na jego pozostałe zdolności. Stawiany naprzeciw świata, który realnie może zaszkodzić najbardziej bezbronnym istotom, toczy bój niemal nie do wygrania. Ale jednak próbuje. Bez ustanku zamierza nieść pomoc innym, choćby jeżeli trzeba będzie polecieć do granic obserwowalnego kosmosu, aby uratować jedno dziecko. Dlaczego? Bo wierzy ono, iż jest tam ktoś dobry. Kto znajdzie czas, żeby zbić piątkę, ściągnąć kota z drzewa, prześcignąć Flasha, aby udowodnić tezę kilkuletniego fana, wesprzeć zbiórkę charytatywną, ale i zatrzymać obrót całej planety, byle tylko komuś dało się pomóc. To przepiękny dualizm, w którym choćby najmniejsze zobowiązanie wobec jednej osoby jest absolutnie najważniejszą rzeczą na świecie. Tylko dlatego, iż tak trzeba. Dlatego, iż Clark jest w stanie to zrobić. Dlatego, iż ktoś na niego liczy.

Fragment okładki 1 zeszytu „Superman: Up in the Sky” (rys. Andy Kubert)

Filmy

Gdybyście jednak chcieli przygotować się do nadchodzącej premiery tylko pod kątem produkcji filmowych, też macie w czym wybierać. Całość prześledzimy chronologicznie, zaznaczając wyraźnie miejsca, gdzie wręcz wypada zrobić sobie przerwę.

Czarno-białe seriale kinowe

W zamierzchłych czasach, kiedy seriale puszczano w kinie nie tylko w ramach specjalnych pokazów odcinków pilotażowych, z ekranowymi przygodami Supermana można było zapoznać się już dziesięć lat po jego komiksowym debiucie. Superman (1948) oraz wydany dwa lata później Atom Man vs. Superman (1950) pokazały światu, iż człowiek naprawdę potrafi latać. Pod warunkiem, iż podskakujący Kirk Alyn zostanie w ostatniej chwili podmieniony na ekranie na animację. Zamykające się w czterech godzinach seriale, po 15 odcinków każdy, to nie lada uczta dla fanów kiczowatego kina science fiction z pierwszej połowy poprzedniego stulecia. Zaskakująco wdzięczna gra aktorska, adekwatne do czasów i budżetu efekty specjalne oraz pretekstowa fabuła w zupełności wystarczą, aby spędzić z tymi produkcjami jeden czy dwa wieczory. Choć nie wykluczam, iż możecie utwierdzić się wtedy w przekonaniu, iż Superman to bohater na zgoła inne czasy. pozostało niby Superman and the Mole-Men (1951), gdzie w główną rolę wciela się George Reeves, ale miałem skupiać się tutaj głównie na tych dobrych inkarnacjach. Chociaż z czasem i tak będzie ich nieco mniej.

„Atom Man vs Superman” / fot. Columbia Pictures

Superman (reż. Richard Donner, 1978) – Superman IV: Quest for Peace (reż. Sidney J. Furie, 1987)

Prawdziwa rewolucja nadeszła jednak trzydzieści lat później. Scenariusz do dwóch filmów napisany m.in przez Mario Puzo, na stołku reżyserskim Richard Donner świeżo po sukcesie Egzorcysty, a w roli ojca tytułowego bohatera sam Marlon Brando! Brzmi jak gotowy przepis na sukces, jednak potrzebny jeszcze był ktoś, kto udźwignie ciężar popkulturowej odpowiedzialności na swoich umięśnionych barkach. Padło na świeżo upieczonego absolwenta Juliard, Christophera Reeve’a, który nie bez powodu jest do dziś chyba najbardziej kultowym odtwórcą roli Supermana. Idealnie oddający zarówno nieporadność Clarka Kenta, jak i potęgę i optymizm Kal-Ela, stanowi do dzisiaj niedościgniony wzór. Sam myśląc o całokształcie postaci mam przed oczami przepiękną twarz Reeve i zawadiacki loczek na jego czole. Wszystkie te elementy zebrane w całość zaowocowały powstaniem dwóch niezwykle ciepło przyjętych przez publikę, krytyków i fanów filmów, do dzisiaj oglądanych z niemałym sentymentem. O jednym z nich choćby napisałem niedawno trochę więcej. Jednak nic nie może przecież wiecznie trwać, a co zesłał Krypton trzeba będzie stracić. Z nie do końca zrozumiałych dla mnie powodów tęgie głowy w Warner Bros postanowiły zmienić podejście do serii. Bezpretensjonalny i przyjemnie lekki ton pierwszych filmów został zastąpiony pełnoprawną komedią w części trzeciej. Jednym z antagonistów został kultowy stand-uper Richard Pryor, Superman próbuje się upić, a całą intryga dotyczy potężnego komputera i złego biznesmena, który go opatentował. A w części czwartej pozostało dziwniej, choć przynajmniej tam można się autentycznie pośmiać z wszechobecnego absurdu i zerowych umiejętności realizacyjnych. O czym też sobie niedługo porozmawiamy. Faktem jednak jest to, iż po kolosalnym fiasku na każdym polu jakim było Superman IV: Quest For Peace, marka została zamordowana na niemal dwie dekady.

„Superman” / materiały prasowe Warner Bros.

Superman Returns (reż. Bryan Singer, 2006)

Od tego czasu wiele zmieniło się w środowisku adaptacji komiksów. DC zdążyło zaprezentować światu nowego Batmana (co też skończyło się fatalnie), a Marvel ustanowił nowy standard filmów superbohaterskich dwiema częściami Spider-Mana oraz X-Men. Aby odkurzyć zapomnianą markę sięgnięto po reżysera drugiej z przytoczonej wyżej serii, Bryana Singera, który stworzył coś prawdziwie… unikalnego. Jego wersja Supermana to dziwny mariaż sequela do poprzednich filmów, zupełnie nowego otwarcia oraz laurki dla Christophera Reeve’a. Przez tę niecodzienną decyzję reżysera i producentów, niemal nie sposób traktować Superman: Powrót jako osobne dzieło filmowe. Większość obsady głównie wciela się nie w postacie, a swoich aktorskich poprzedników. Fabuła wielokrotnie odwołuje się do wydarzeń z „jedynki” i „dwójki”, nie tłumacząc kontekstu nowym widzom. Sama intryga jest zaskakująco kameralna i pozbawiona komiksowego rozmachu. Jednak w tym monumencie wystawionym minionym czasom kryje się wiele uroku, bo od samego początku widać, jak wiele dla reżysera znaczy dziedzictwo Supermana. Niestety to nie zawsze przekłada się na zaangażowanie fanów, a film nie doczekał się żadnej pełnoprawnej kontynuacji. jeżeli jesteście skłonni poświęcić dwie i pół godziny waszego wolnego czasu w bardzo drogi fan-film, gdzie widać więcej serca niż talentu, trafiliście na odpowiedni tytuł. jeżeli z kolei potrzebujecie komiksowej rozrywki z dużym zapleczem realizacyjnym, następna inkarnacja może być dla Was lepszą opcją, ale nie obiecuję, iż znajdziecie tutaj esencję Ostatniego Syna Kryptonu…

„Superman Returns” / fot. materiały prasowe Warner Bros.

Człowiek ze stali (reż. Zack Snyder, 2013) – Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera (reż. Zack Snyder, 2021)

Landszaft zmienił się ponownie. W ciągu kilku lat na ekranach kin pojawiło się połączone uniwersum komiksowych filmów oraz poważniejsza i mroczniejsza adaptacja, która zgarnęła Oscara za rolę głównego złoczyńcy. Co należy zrobić? Spróbować mieć ciastko i zjeść ciastko oczywiście! Warner Bros postanowiło stworzyć podwaliny pod swoje DC Expanded Universe, obstając jednak przy zapoczątkowanej przez Mrocznego rycerza estetyce na ciemność, powagę i zakaz uśmiechania się. Posiłkując się producenckimi możliwościami samego Christophera Nolana, zatrudniając mistrza efekciarskiego slow motion Zacka Snydera i angażując potężnego Brytyjczyka Henry’ego Cavilla do roli tytułowej powstał Człowiek ze stali. Zrealizowany z rozmachem film, pełen fabularnego absurdu i stojący w niemal całkowitej sprzeczności z charakterem głównego bohatera, oferujący masę nieskrępowanej frajdy z wszechobecnej destrukcji. Zyski z box office’u były jednak bardzo zachęcające, przez co niedługo później raczkujące uniwersum postawiło naprzeciw siebie Supermana i Batmana (Ben Affleck) w walce wręcz. I choć większość krytyków oraz publiki niemal jednogłośnie skreśliła ten film, uniwersum Snydera do dziś ma swoich zagorzałych zwolenników. Zaangażowanych na tyle, iż wymusili na Warner Bros. wydanie autorskiej wersji Ligi Sprawiedliwości po przejęciu reżyserii przez Jossa Whedona, ale również na tyle, by już pogrzebać nadchodzącą inkarnację w wykonaniu Davida Corensweta i całe nowe uniwersum… jeżeli nie przejmujecie się jakimkolwiek ustalonym charakterem postaci, style over substance to wasze ulubione podejście do kina rozrywkowego, a dobry humor tylko Wam przeszkadza w seansie, Henry Cavill może być waszym ulubionym Supermanem (Clarkiem Kentem pewnie nie).

Fragment plakatu „Człowieka ze stali” / fot. materiały prasowe Warner Bros.

Seriale

Tajemnice Smallville (2001-2011, 10 sezonów, 217 odcinków)

Można jednak zachować podstawowe elementy czyniące Supermana postacią, którą jest dla wielu odbiorców, nie bojąc się przy tym odstępstw od kanonu. Młody Clark Kent (Tom Welling), mieszkający jeszcze w tytułowym miasteczku, przeżywa tu typowe dla nastolatków perypetie, próbując wykorzystać posiadane przez siebie nadludzkie zdolności w służbie ludziom. Oczywiście po drodze pojawią się jeszcze złoczyńcy, zagrożenia z kosmosu czy wątpliwości dotyczące pochodzenia głównego bohatera, ale główną siłą napędową jest tutaj coś innego. Serce. Czyste serce Clarka. Nie bez powodu wielu widzów do dzisiaj uważa, iż to najbardziej ludzka, najłatwiejsza do utożsamienia się inkarnacja chłopaka z Kansas. Atmosfera rodzinna w domu Kentów, wspaniale nakreślona relacja z najlepszym ekranowym Leksem Luthorem (jestem gotów zginąć na tym wzgórzu, broniąc Michaela Rosenbauma), bezpretensjonalny ton całości tożsamy z pierwszą dekadą lat dwutysięcznych, umiejętne wplatanie odniesień do większego świata pełnego superherosów czy autentyczny rozwój postaci na przestrzeni wszystkich sezonów. jeżeli potrzebujecie promyka nadziei w tych mrocznych czasach, to odwołajcie się do czegoś sprzed lat, aby lepiej dźwignąć współczesność. Odrobina uroczego campu połączona z solidnymi wartościami i dużą porcją rozrywki? Nie wiem, czy zauważyliście, tym właśnie jest Superman!

„Tajemnice Smallville” / fot. materiały prasowe Warner Bros.

Superman & Lois (2016-2024, 4 sezony, 53 odcinki)

Ale jeżeli nie zamierzacie wikłać się na 10 sezonów teen dramę, bo jesteście już duzi, możecie w zamian za to dostać piękną historię o realiach rodzicielstwa, która trwa tylko cztery! Silnie inspirowany komiksami Petera Tomasiego, o których pisałem wcześniej serial, to po raz kolejny ogromna dawka emocjonalnej szczerości, w połączeniu z bezpretensjonalnym eskapizmem. Seriale od CW nigdy nie słynęły z realizacyjnego rozmachu i tutaj również nie dane Wam będzie obserwować niczego niezwykłego pod kątem efektów specjalnych, Jednak główni bohaterowie sprawiają, iż choćby najbardziej pokraczna bijatyka na tle kiepskich renderów CGI niesie za sobą sporo treści. Tyler Hoechlin to obok Christophera Reeve’a najwspanialszy dwupak Clarka Kenta i Supermana, który idealne oddaje wszystkie składowe swojej postaci. To wyrozumiały ojciec, kochający mąż, prosty chłopak z farmy, empatyczny bohater i figura, która chce zostawić za sobą lepszy świat. Bitsie Tulloch zawiesza poprzeczkę dla kolejnych Lois Lane niezwykle wysoko, które będą musiały oddać zarówno jej bezkompromisowy, profesjonalny zmysł dziennikarski oraz emocjonalne zaangażowanie w relacje rodzinnie. Ilekroć widzę na ekranie tę dwójkę (razem, lub każde z osobna), mam przed sobą postacie, które ukochałem lata temu. Mam wrażenie, iż wszystko będzie ok, bo oboje starają się, aby tak było. Zarówno pisząc do gazety, jak i rozbijając asteroidy gołymi rękami.

„Superman & Lois” / fot. materiały prasowe CW

My Adventures with Superman (2023-, 2 sezony, 20 odcinków)

Na sam koniec najprzyjemniejsze zaskoczenie ostatnich miesięcy. Animacja o Supermanie wydawana na Adult Swim, inspirowana anime w swojej estetyce, prezentująca postacie na początku swojej drogi w walce ze złem? Jednak jak się okazało, ekipa pracująca przy serialu tchnęła w postać zupełnie nowe życie. Choć będzie to dość asekuracyjne, muszę posłużyć się kalką z angielskiego, bowiem nie znajduję lepszego określenia na My Adventures with Superman niż „wholesome”. Główne trio protagonistów ma między sobą wybitną chemię, nakreślone relacje między nimi wypadają naturalnie i niezwykle uroczo, ogólna intryga jest przyjemnie angażująca, a serce tytułowego bohatera jest po adekwatnej stronie. Pal jednak licho walki ze złoczyńcami, bo głównym powodem, dla którego na animowane przygody Supermana chce się patrzeć, jest on oraz to, jak traktuje swoich bliskich. Sceny dzielone z Lois regularnie zapisują na mojej twarzy dwukropek trzy, monologi, które wygłasza prowokują mnie do zmiany świata na lepsze, a empatyczne spojrzenia czy uściski, jakimi obdarowuje swoją najdroższą mamę niemal same wybierają mi numer do mojej własnej. Jak cudownym jest fakt, iż animacja dla docelowo starszego odbiorcy nie boi się prezentować nieskrępowanej potrzeby bycia dobrym człowiekiem bez cienia ironii. Ot tak po prostu, przecież tak trzeba. Przez długość odcinków oraz obecność tylko dwóch sezonów (trwają właśnie nagrania do trzeciego) będzie to idealna propozycja na jeden weekend, w którym trzeba będzie uświadomić sobie, iż nie jest tak źle. To w tej chwili mój comfort show, sami zobaczycie dlaczego.

„My Adventures With Superman” / fot. materiały prasowe Warner Bros.

Jeszcze tego lata w niebo wzbije się David Corenswet, który pod kierownictwem Jamesa Gunna położy podwaliny pod nowe uniwersum filmów DC. Na barkach obu panów spoczywa nie lada ciężar, jednak wszystkie docierające do mnie informacje każą mi wierzyć, iż możemy doczekać się prawdziwego renesansu Supermana. Dopiero co skończył się świetny serial od CW, przez cały czas powstają nowe animowane odcinki dla Adult Swim, a na stołku szefa całego DC Studios zasiada jeden z największych komiksowych zapaleńców, jakich mamy w filmowym mainstreamie. Superman to znacznie więcej niż kolejny koleś z super mocami, a wyznacznik poziomu, do którego powinniśmy dążyć. Nie jako scenarzyści i reżyserzy, a jako ludzie. Jor-El zwrócił się kiedyś do swojego syna słowami: „Dasz im ideał, do którego warto dążyć. Będą biec za tobą, potykając się i upadając. Ale z czasem staną u twego boku w blasku Słońca, Kal. Z czasem pomożesz im osiągnąć cudowne rzeczy.” I to tych cudowności Wam życzę, aby pewien chłopak z Kansas mógł znowu być z nas dumny.

Korekta: Michalina Nowak

Idź do oryginalnego materiału