Super glue

filmweb.pl 2 dni temu
Zdjęcie: plakat


Są takie pary, które w mojej głowie zawsze trzymają się za ręce. Znacie ten typ. Urlopy najchętniej spędzają tylko we własnym towarzystwie, na działce pod miastem albo romantycznym city breaku. Po 18 z domu wychodzą tylko do sklepu, więc coraz trudniej jest ich spotkać. Gdy już się uda, w trakcie okolicznościowych wizyt swobodnie mówią wyłącznie w liczbie mnogiej – choćby tam, gdzie język wymusza potrzebę indywidualnego oddechu. Ich "Myśleliśmy, o tym, żeby…", "Poczuliśmy, że…", "Martwimy się o…" odciągają od sensu zdań, choć przecież sens tego co między nimi od zawsze tkwił właśnie w tym jak, a nie co mówią. jeżeli cytowana przez "Together", a pochodząca z "Uczty" Platona idea kochanków jako dwóch połówek potrzebowałaby współczesnej reprezentacji, to znalazłaby ją w takich relacjach. Cztery nogi, cztery ręce, dwie twarze – a osoba jak gdyby jedna.

  • Neon

Niezależnie od chęci, tego modelu związku nie tworzą na pewno Millie (Alison Brie) i Tim (Dave Franco). Widoczne gołym okiem różnice pomiędzy partnerami każą zadawać pytania nie o ich podmiotowość, ale raczej wspólny fundament. On jest niespełnionym muzykiem i nastoletnim marzycielem uwięzionym w ciele 35-letniego faceta. Ona – reprezentująca dystyngowaną kobiecość w typie szkolnej prymuski – konsekwentnie stara się go ustawić, wychować. choćby jeżeli przeciwieństwa się przyciągają, reżyser Michael Shanks swoją kamerę włącza dopiero wówczas, gdy ta wzajemna grawitacja już osłabła i zmieniła wektor. Z dystansu wszystko jeszcze wygląda w porządku: nie widać zasypiania plecami do siebie, smutnych oczu przyklejonych do uśmiechów, napięcia pomiędzy jego indywidualizmem i jej umiłowaniem kontroli. Być może gdzieś po drodze to gaśnięcie przeoczyli choćby oni sami, poddani spokojnemu tempu rutyny zobojętnienia. Decyzja o wspólnej przeprowadzce z metropolii na leśne odludzie jawi się jako próba ratunku tego, co cicho ulatuje; szansa na restart i skupienie na odbudowie dawnej bliskości. Idyllicznej bajeczki o ponownym zakochaniu w takt ptasich treli i trzaskającego drewna w kominku musicie jednak poszukać w innym filmie.

Piszę tak wiele o stygnących uczuciach, a tak kilka o dreszczach przerażenia, bo "Together" dużo bardziej niż pełnokrwistym horrorem jest opowieścią o relacji, nad którą przestano pracować; o łatwym do przeoczenia zjawisku spokojnego dryfowania w przeciwnych kierunkach. Z tego względu zabiegi gatunkowe działają tu na usługach historii bardziej niż siebie samych, tak jak w "Substancji" body horror stał się narzędziem do wydobycia pełnego potencjału obsesji młodości, a w "Opętaniu" – dramatu związkowego niewystarczania. Popowy straszak Michaela Shanksa sprytnie korzysta ze swojej grozy, choćby jeżeli wydaje się podążać dawno wydeptanymi ścieżkami. Odwiedza zapomniany kult, lewitujących opętanych, zdeformowane ciała, magiczne bajoro z wodą o nadprzyrodzonych adekwatnościach. Gdy jednak Tim zaczerpnie z niego kilka łyków, coś na stałe się w nim zmieni. Od tej chwili proces ponownego zrastania się jego relacji nabierze zupełnie nowego, dosłownego wymiaru. Z niejasnych względów ciała partnerów najpierw zaczną się sklejać, potem niebezpiecznie przenikać. Głęboki lęk przed tym zjawiskiem jest przede wszystkim lękiem przed staniem się jednością; zarówno w oczach innych, jak i swoich własnych.

  • Neon

Pod swoje wnioski nowy film Shanksa podprowadza widza przewrotnym rozegraniem związkowych dynamik. Partnerska "jedność" jest w oczach bohaterów czymś przerażającym, zarazem na poziomie cielesnego zespolenia, co rezygnacji z własnej podmiotowości. Wszystko przez to, iż reżyser kreśli wizję współczesnego partnerstwa jako niezależnego bytowania obok siebie, dla którego poświęcenie i oddanie podlegają ograniczeniom osobistego komfortu. Bezwarunkowość stała się przeżytkiem; czymś niepokojącym i przegniłym, jak murszejące fundamenty starej okultystycznej świątyni znalezione przez bohaterów w leśnej dziczy. Pomysł na umieszczenie w jej wnętrzu demonicznego źródła płynnej miłości absolutnej wydaje się schematyczny jedynie z początku. Ta przestrzeń nadaje łykowi wody sakralnego charakteru – dzięki niej akt zyskuje coś z pierwszej komunii, sakramentu rozpoczynającego duchową przemianę i włączenie we wspólnotę wiernych. Od tego czasu "Together" czerpie perwersyjną przyjemność, gdy wbrew bohaterom klei ich ze sobą. Ze strachu przed tym procesem Millie i Tim izolują się, krzywdzą, rozrywają i przecinają mechaniczną piłą – ich zrastanie jest naturalne, próby rozdzielenia bolą i zostawiają głębokie rany, i na ciałach, i na relacji. W tej graficznie szokującej metaforze kryje się największa moc "Together". Obrzydliwy horror oglądany z innego kąta naturalnie przeradza się w piękną baśń o związkowej niepodzielności.

  • Neon

Co zaskakujące, ten filmowy wielki koncept, pracujący na ostateczną wyjątkowość "Together", najgorzej broni się w chwilach dramaturgicznego podporządkowania się gatunkowi, a więc wówczas, gdy najbardziej zależy mu na wywołaniu strachu. Shanks ma smykałkę do odpowiedniej inscenizacji, a rzadko rozłożone na przestrzeni filmu jump-scare’y spełniają swoje zadanie, chociaż robią to przede wszystkim w obrębie konkretnych scen. Poza nimi wydają się jednak rozrzedzać centralną metaforę, ciągnąc historię w jej mniej interesujące rejony. Na całe szczęście reżyser nie jest horrorowym dogmatykiem. W swojej opowieści regularnie pozwala sobie na luz i humor, wydobywając groteskę z grozy tak łatwo, jakby były one dwiema stronami jednej monety. W regularnym podrzucaniu pieniążka film wspiera zresztą klasycznie komediowy casting. Dave Franco i Alison Brie – prywatnie para z kilkunastoletnim stażem – pracują na ten kontrastowy efekt doskonałym wyczuciem momentu. To dobra informacja, a przy okazji sprytny unik reżysera przed zarzutami o ambicjonalne nadęcie. Choć "Together" sprawdza się najlepiej na poziomie alegorii, od "Men" czy "Mother!" różni się lekkością samego opowiadania; autorskim nawiasem, w który twórca świadomie upycha swoją historię. choćby jeżeli w efekcie tej decyzji powstaje dzieło intelektualnie płytsze czy niewystarczająco pogłębione, to na pewno przystępniejsze i niealienujące tak łatwo szerokiej widowni.

  • Neon

Wydaje mi się zresztą, iż te słowa okazałyby się dla Michaela Shanksa największym komplementem. Na spektrum rozciągniętym pomiędzy mainstreamem a "wywindowanym horrorem" jego celem było stworzenie dzieła zatrzymanego gdzieś na półpiętrze. W przestrzeni zagospodarowanej ostatnio na taką skalę wyłącznie przez "Mów do mnie" braci Philippou, "Omen: Początek" i może "Bodies Bodies Bodies", twórcy udaje się stworzyć coś własnego, ale osiąga to naturalnie, jakby bez wysiłku. Jego niepozbawione problemów "Together" ujmuje właśnie tą komfortową łatwością odbioru, która do wyciągnięcia ważnych wniosków nie wymaga od widza przyjęcia pozycji ze słynnej rzeźby Rodina. Wręcz przeciwnie; dzieło Shanksa ogląda się z nogami na oparciu fotela, jak przyjemną obyczajówkę prosto z festiwalu w Sundance. Być może dlatego, iż zanim skleił się w miłosnym uścisku ze stosem gatunkowych rekwizytów, "Together" właśnie nią był.
Idź do oryginalnego materiału