Sulejów, 1939. A mówili, iż nie oddadzą choćby guzika…

gazetatrybunalska.info 1 miesiąc temu

Wrzesień 1939 roku. Tragiczny wrzesień… Wojny spodziewano się od dawna i cały naród sulejowski żył w wielkiej niepewności. Okres pokoju, który dla nas nastał po roku 1921 był wystarczająco długi do tego, żeby ludzie przyzwyczaili się do normalnego życia.

Jednocześnie, było to za krótko, żeby zapomnieć o cierpieniach z czasów pierwszej wojny światowej. W Sulejowie pojawił się jednak nowy czynnik, który marzył o wielkiej zawierusze. Byli to ludzie młodzi i bardzo młodzi, którzy nie mieli okazji powąchać prochu ani podczas pierwszej wojny, ani podczas wojenek prowadzonych przez Piłsudskiego.

Marzył im się huk armat, świst kul i sława frontowych wyjadaczy, a zaraz po tym – blask należny nieustraszonym obrońcom ojczyzny. Jednak wśród starszych panował w tym względzie spory sceptycyzm. Oni wiedzieli, iż wojna to nie żadna zabawa, a co ważniejsze, oni mieli już co tracić, chociażby własne rodziny.

To, co wydarzyło się we wrześniu 1939 roku przeszło jednak wszystkie wyobrażenia o okrucieństwie wojny. Podniosłe, starannie wyreżyserowane capstrzyki ku czci najwyższego wodza oraz najukochańszej ojczyzny nijak się miały do chaosu panującego podczas mobilizacji i pierwszych dni wojny.

Tysiące uciekinierów i przynoszone przez nich do Sulejowa wieści w żaden sposób nie pasowały do natrętnie głoszonych przez oficjalną propagandę frontowych sukcesów i ciągle powtarzanego sloganu „nie oddamy ani guzika”.

Wszystko to zakończyło się już pod koniec dnia czwartego września… Nalot, który pochłonął ponad tysiąc śmiertelnych ofiar i ruiny prawie w całości zniszczonego miasta nie pozostawiały żadnych złudzeń. Sulejów, jaki ludzie znali do tej pory przestał istnieć.

O wspomnienia z tamtego okresu było bardzo trudno. Prawie każdy, kogo pytało się o bombardowanie i kilka następujących po nim tygodni, zaraz tracił głos. Oddechy rozmówców stawały się krótsze i płytsze, a spojrzenia – puste i jakieś dziwnie nieobecne. Większość źrenic nabierała wtedy głębokiej, przenikliwie pustej czerni. Pierwsze, spokojniejsze i w miarę szerokie relacje na temat bombardowania usłyszałem dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a więc już czterdzieści lat po niemieckiej zbrodni.

W czasie bombardowania nasz główny dom ucierpiał tylko w niewielkim stopniu. Za to budynki gospodarcze, stojące niecałe trzydzieści metrów dalej, poszły w absolutną rozsypkę. Z oficyn pozostał jeden pokój. Ale i tak byliśmy szczęśliwcami, biorąc pod uwagę straty chociażby sąsiadujących z nami Białkowskich. Tam bomby zniszczyły nie tylko budynki mieszkalne, ale zabiły także matkę z dójką dzieci. U nas strat osobowych nie było, nie licząc drobnych otarć babci oraz siostry mojej mamy, Adeli. Obie znalazły się pod zwałami ziemi i gruzu w trakcie ucieczki, kiedy bomba uderzyła w zabudowania pani Gadomskiej, tuż przy tzw. piecykach. Ciotka Urszula, widząc krwawiącą z uszu i nieprzytomną babcię sięgnęła tylko po jej dziecko, które leżało bliżej powierzchni. Była to moja mama.

Nie, nie chciałbym pisać o tym wszystkim dalej. Dla mnie bezkres cierpień, który dotknął wówczas mieszkańców Sulejowa jest ciągle niewyobrażalny. Nie chciałbym też bezcześcić pamięci ofiar zamieszczając jakieś „malarskie” czy „poetyckie” opisy ich śmierci.

Niech pozostanie zatem tak, iż z wrześniem kojarzą mi się głównie dwie rzeczy: piękna figurka Chrystusa Frasobliwego znaleziona pośród martwych uciekinierów przez babcię, która potem ukrywała się w pobliskim lasku przed kolejnymi bombardowaniami w dniu piątego i szóstego września oraz słowa ciotki Wnukowej (właściwie: Stanisławy Wnuk, z domu Leszczyńskiej), która, obserwując naszą krzątaninę za dobrami doczesnymi, czasem mawiała: „Pamiętajcie, futra, złoto czy srebro nie mają żadnej wartości. Widziałam piękne pałace, które rozpadały się jak domki z kart w jednej tylko chwili.”.

Z drugiej strony, jak zapomnieć żałość i zarazem złość mojej babci, która ze łzami w oczach wspominała powrót z niewoli swojego chorego i wychudzonego męża Stanisława: „A mówili, smyki, iż nie oddadzą choćby guzika”. I zaciskała wtedy swoje pięści tak, jakby sama miała za chwilę wyruszyć na front.

→ Tomasz Miller
fragment książki „Wesołe miasteczko”.

1.09.2025

• zdjęcie tytułowe: Sulejów, wrzesień 1939 r., most na Pilicy; foto ze zbiorów Z. K. Bojarczuka / źródło: IPN

Tomasz Miller – mieszkaniec Sulejowa, ur. w roku 1965. Pasjonat lokalnej historii oraz kultury. Promotor wydarzeń kulturalnych, wydawca serii „Biblioteka Sulejowska”, w której ukazało się już 15 pozycji. Jego ostatnia książka nosi tytuł „Legendy z dawnego Sulejowa”.

Idź do oryginalnego materiału