Stray Gods: Orpheus – recenzja (XSX). Zachrypnięty minstrel

pograne.eu 4 dni temu

Stray Gods: The Roleplaying Musical wziął mnie w zeszłym roku z zaskoczenia i momentalnie oczarował swoim pomysłem oraz oprawą, stając się w zasadzie tym samym moją grą roku. To produkcja jedyna w swoim rodzaju, więc kiedy zapowiedziano dodatek skupiający się na postaci Orfeusza, nie mogłem się doczekać. W końcu to właśnie jego rockowa piosenka była w oryginale moją ulubioną. Liczyłem zatem na kolejną dobrą opowieść w może nieco ostrzejszym brzmieniu. Choć od premiery dodatku minęło już dobrych kilka miesięcy, w końcu zebrałem się w sobie, by skonfrontować z nim swoje oczekiwania i sprawdzić, czy formuła gry zachwyci mnie również tym razem.

Nowy, wspaniały świat

Fabularnie Orpheus stanowi bezpośrednią kontynuację Stray Gods. Z tego też względu przed rozpoczęciem przygody otrzymujemy możliwość zaimportowania naszego zapisu lub, o ile z jakiegoś powodu go utraciliście lub zaczynacie zabawę od dodatku, wybrania kanonu przez grę. Jest to o tyle ważne, iż od naszych decyzji z podstawki, zależeć będzie to, którzy bohaterowie pojawią się na naszej drodze, a także szereg zmiennych w dialogach z nimi. Nie jest to nic znaczącego, ale fajnie mimo wszystko fajnie jest zobaczyć konsekwencje naszych wyborów, choćby jeżeli nie zawarto ich zbyt wiele.

Zawiodą się ci, którzy liczą na większy romans.

No, dobra, ale o czym jest ten Orpheus? Cóż, w zasadzie można by posunąć się o tezę, iż o kryzysie wieku średniego. Tytułowy minstrel bogów po wydarzeniach z podstawki czuje wewnętrzną pustkę, spędzając swoją pośmiertną egzystencję na… w zasadzie niczym. Z niekończącej nudy ratuje go Hermes, przywracając go do życia. To bardzo interesujący motyw, bo mamy tu do czynienia z postacią, która ostatnim razem stąpała po Ziemi za czasów starożytnej Grecji. Zderzenie go ze współczesnością stanowi punkt wyjścia dla kilku gagów, ale to mimo wszystko dość przygnębiająca historia, traktująca o poszukiwaniu własnego miejsca w świecie i celu dla swojego życia. Z tym, myślę, wielu z nas może się utożsamić.

Problem z tą opowieścią jest taki, iż twórcy zmarnowali jej potencjał, rozpisując ją na zaledwie nieco ponad godzinę. Całość gna zatem na złamanie karku, jakby próbując zmieścić jak najwięcej znanych bohaterów, nim wyjadą napisy końcowe, a i tak spotykamy ich zaledwie kilku. Orpheus powinien być w moim odczuciu dwukrotnie dłuższy, by móc wycisnąć z tkwiącego w nim potencjału ostatnie soki. Przy okazji można byłoby zadbać o kilka ścieżek, jak było to w podstawce, tymczasem tutaj idziemy do końca historii jak za Nicią Ariadny. Wprowadzono tu tyle wątków, które mogłyby zostać rozwinięte – żal Orfeusza po utracie Eurydyki, radzenie sobie w nowej rzeczywistości, próba odnalezienia miejsca dla siebie we współczesnym świecie. Zamiast tego większość z tych wątków zamyka się w zaledwie kilku piosenkach.

Musicalowe sceny przez cały czas potrafią wizualnie intrygować.

Musical pełną gębą

Te na szczęście są naprawdę dobre. Eksplorują różne gatunki muzyczne i bawiąc się narracją poprzez dźwięk. Świetnie zgrywa się to z rolą Orfeusza w mitologii greckiej, aczkolwiek o ile w podstawce wszystkie sceny śpiewane wynikały z boskiej mocy Grace, o tyle Orpheus wpada w klasyczne głupotki musicalowe, więc wszyscy zaczynają śpiewać bez większego powodu. Mam również pewne zarzuty co do samego Anthony’ego Rappa, który wciela się w rolę Orfeusza. Odnoszę bowiem wrażenie, iż część piosenek niekoniecznie współgra z jego możliwościami wokalnymi. Brzmi okej, ale w niektórych momentach kwestionowałem, czy aby faktycznie był to ten sam Orfeusz, ku któremu pochylały się drzewa, a dzikie bestie szły za nim jak baranki, kiedy śpiewał.

Ucząc się na błędach

W kwestii spraw technicznych pragnę też zakomunikować, iż Orpheus nie popełnia błędów oryginału, dzięki czemu wszystkie kwestie dialogowe wypowiadane są tak samo głośno, a i trapiących podstawkę spadków klatek tym razem nie uświadczyłem. Większych zarzutów nie mam również do oprawy graficznej. Ta podoba mi się równie mocno, co rok temu, aczkolwiek twórcy mogli pokusić się o narysowanie sylwetek bohaterów w wyższej rozdzielczości. O ile z większej odległości wyglądają perfekcyjnie, to już przy zbliżeniach na twarze w oczy rzuca się pikseloza.


Zachrypnięty minstrel

W dodatku Orpheus pokładałem olbrzymie nadzieje, więc koniec końców trudno jest mi nie czuć rozczarowania. Pomysł na historię, piosenki oraz styl graficzny przez cały czas trzymają wysoki poziom, ale wszystko to ciągnięte jest w dół przez żenująco wręcz krótki czas trwania rozszerzenia. Zabrakło po prostu czasu ekranowego, by uwypuklić wszystkie wątki i sprawić, iż gracz faktycznie mógłby zacząć sympatyzować z Orfeuszem. W efekcie nie mogę tego dodatku z czystym sercem polecić. Sięgnąć można na jakiejś promocji (aczkolwiek Orpheus jest dość niedrogi, kosztując ok. 48 zł na konsolach i 30 zł na PC), ale nie spodziewajcie się nie wiadomo czego.

Przeczytaj także

Stray Gods: The Roleplaying Musical – recenzja (XSX). Śpiewać każdy może


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Idź do oryginalnego materiału