Katarzyna Gaertner, jedna z najbardziej cenionych postaci polskiej muzyki. Stworzyła niezapomniane hity - „Małgośka”, „Wielka woda”, „Tańczące Eurydyki”, „Bądź gotowy dziś do drogi”. Od dwóch lat mieszka w niewielkim domu położonym w okolicach Zalewu Zegrzyńskiego. To miejsce, do którego trafiła z pomocą bliskich, stało się dla niej schronieniem po bolesnych życiowych doświadczeniach.
W rozmowie z VIVĄ! kompozytorka ujawniła dramatyczne kulisy swojego życia. "Przeżyłam udar, białaczkę, pożar domu, ale to, co spotkało mnie teraz, być może jest ceną za wszystkie sukcesy", mówi poruszająco w rozmowie z Krystyną Pytlakowską. Artystka straciła dom, studio i swoje kompozycje. Jak do tego doszło?
W 1997 roku Katarzyna Gaertner została poproszona przez matkę młodego mężczyzny, Gienka (imię zmienione – przyp. red.), by poświęciła mu trochę czasu i pomogła odnaleźć życiową drogę. Miał wówczas 23 lata. Kobieta poprosiła także o zakup gitary dla syna. Gaertner zgodziła się i przyjęła chłopaka w swoim domu w Komaszycach, niedaleko Końskich – miejscu, które wybrała na swoją przystań po opuszczeniu Warszawy. Zamieszkała tam po tym, jak sąsiedzi w stolicy zaczęli skarżyć się na hałasy podczas prób muzycznych i regularnie wzywali policję. W związku z tym osiedliła się w opuszczonym gospodarstwie, gdzie wraz z mężem odnowiła dom i stworzyła studio nagrań w jednym z budynków. Po kilku dniach pobytu Gienek zapytał, czy mógłby zostać na dłużej. Artystka zgodziła się, choć nie z powodu samotności – wtedy czuła się otoczona miłością: miała u boku kochającego męża, muzykę, psy i hodowlę kóz. Ten czas wspomina jako wyjątkowo twórczy i pełen harmonii. W jednym momencie wszystko się zmieniło...
Katarzyna Gaertner - tak dziś wygląda jej życie. Gdzie mieszka legendarna kompozytorka?
– Gienka traktowałaś jak przybranego syna, bo nie masz własnych dzieci?
Albo pasja i muzyka, albo dzieci, którym trzeba poświęcać całą uwagę. W dodatku mój stan zdrowia nie pozwalał na macierzyństwo. Ale Gienka nie uważałam za przybranego syna. Po prostu odkryłam w nim miłość do muzyki. Wydawał się dobry i czuły. Troskliwy. Nie miał zawodu, więc opłacałam za niego ubezpieczenie na zasadzie, iż niby zatrudniam go jako pomoc przy prowadzeniu gospodarstwa. W dodatku chciał grać na gitarze i miał talent. Przytuliłam go więc i pomogłam w nauce gry. Kupiłam mu dwie drogie gitary, wysłałam go do Szwecji, żeby nauczył się dobrze grać i oswoił ze studiem nagrań. Dziękował mi za opiekę, mówił: „Jesteś bardzo dobra, ciociu, dziękuję”. Diabeł wyszedł z niego dopiero po śmierci mojego męża, którego bał się panicznie. Gdyby Kazik żył, nigdy by do takiej sytuacji nie doszło. Ja nie miałam podstaw, żeby podejrzewać Gienka o to całe zło, które w nim siedzi. Dałam mu wyremontowany młyn obok mojego domu i pozwoliłam w nim zamieszkać. Wprowadził tam dziewczynę z mojego zespołu, z którą się ożenił, i gdzie przyszły na świat jego dzieci. Nic nie wskazywało na to, iż umie tak podstępnie działać, a przecież za chwilę zabrał mi wszystko. Dom, studio i moją twórczość. Oberwałam za swoją dobroć. Mój mąż Kazimierz Mazur od początku wiedział, iż nikomu nie warto ufać. Ale nic mi nie mówił, tylko poszedł do notariusza i zastrzegł prawa do wszystkich moich dużych dzieł oraz ich produkcji, bo ja zajmowałam się też od 2000 roku produkcją muzyki. Mieliśmy z mężem studio nagrań i pracowaliśmy razem. Mąż nadał teatralny kształt wielu moim utworom, które połączył w spektakle. Między innymi piosenki Agnieszki Osieckiej – 15 wierszy z moją muzyką, które wystawił w teatrze w Zielonej Górze. Wydawało się, iż wszystko jest w porządku, ale kiedy Kazimierz zachorował na raka i umarł, los się odwrócił. Straciłam najbliższego i najukochańszego człowieka. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił wtedy Gienek, było ściągnięcie płyty „Msza beatowa” ze stołu mikserskiego i wydanie jej jako własnej, wyrzucając nazwiska producentów – Kazimierza Mazura i Polskiego Radia.
CZYTAJ TYLKO W VIVIE!: Gdy opłakiwała męża, straciła dorobek życia. „Byłam półprzytomna, zrobiłam wszystko, co mi kazali”, mówi Katarzyna Gaertner
– A prawa autorskie się nie liczyły?
Widocznie nie. Zresztą zablokował mi całą moją nagraną twórczość. A na drugi dzień po pogrzebie, na którym nie byłam, bo czułam się jak w letargu – jedna wielka rozpacz – Gienek i jego żona Estera (imię zmienione – przyp. red.) zabrali mnie, a adekwatnie zaciągnęli do notariusza, u którego leżał gotowy akt notarialny. Podpisałam go. To był akt darowizny mojego majątku w zamian za opiekę do końca życia. Nie bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, co podpisuję, bo cały mój świat legł wtedy w gruzach. Byłam półprzytomna, nafaszerowana lekami uspokajającymi i zrobiłam wszystko, co mi kazali. A akt notarialny Gienek od razu schował, żebym go nie czytała. Jak mnie potem przyjaciele pytali, czy ja wiem, co podpisałam, odpowiadałam, iż nie wiem. Notariusz poinformował mnie tylko, iż to umowa na moje dożywocie. [...]
– Miał Cię utrzymywać i karmić, ale nie dotrzymał umowy. Podobno chodziłaś głodna.
Kiedy na mojej karcie wyczerpały się pieniądze, przestali kupować mi jedzenie. Nie reagowałam. Byłam tak rozbita, jakbym nie miała mózgu. Ze mnie – po chorobie i śmierci Kazika – został strzęp człowieka. Ale po dwóch tygodniach zaniepokojeni przyjaciele pomogli mi załatwić sanatorium. Dopiero gdy wyjechałam tam w 2023 roku, zaczęłam myśleć, jak się z tej sytuacji wyplątać. A kiedy dowiedziałam się, iż „kochany” Gienio moje dwie suczki wystawił na dwór, pomyślałam, iż muszę zabrać psy w jakieś bezpieczne miejsce. A potem mój przyjaciel Stasio Zajączek przyjechał z kolegą, zabrał najpierw mnie z sanatorium, a potem moje psy.
– U państwa Zajączków mieszkasz już dwa lata. Długo ich znasz?
Poznaliśmy ich z Kaziem przez moją koleżankę, Irenę Buczyńską. Państwo Zajączkowie organizowali muzyczne imprezy pod nazwą „Wszyscy”. Zapraszali artystów. Ja też u nich wystąpiłam. Kiedy dowiedzieli się, iż nie mam już dachu nad głową, zaoferowali mi gościnę w ich domu pod Warszawą. Najpierw na święta, a potem na stałe. Moje psy też u nich znalazły dom – żyją w zgodzie z kotami Danusi. Nie wiem, co będzie dalej, ale wiem jedno – iż to Danuta i Stanisław mnie uratowali i stworzyli mi spokojne warunki do życia. A przede wszystkim okazali i okazują mi ogromne serce i pomagają w życiowych sprawach. Pokój, w którym u nich mieszkam, to mój azyl. Muszę gdzieś tworzyć, pisać muzykę i jej słuchać. Na razie żyję moimi planami, z których najważniejsze to odzyskanie mojej twórczości, czyli wszystkich nagrań, których dużo wyprodukowałam. Od roku już nie siedzę bezczynnie. Staram się realizować muzykę w dużo trudniejszych warunkach. A Gienek to, co było z nagrań gotowe, zagarnął i trzyma. Zażądał 100 tysięcy złotych, wtedy ewentualnie zwróci mi moją twórczość.[...]

– Niestety sąd nie podzielił Twojego zdania o unieważnieniu umowy notarialnej i tłumaczenia, iż nie wiedziałaś, co podpisujesz.
Ale jest złożona apelacja. Ja już naprawdę nie mam wobec życia wielkich wymagań. Niczego nie potrzebuję poza unieważnieniem tego „chorego” aktu notarialnego. Obecność Gienka w moim życiu to był typowy barter. Ja ci udostępniam swoje studio bez ograniczeń, a ty pomagasz mi skończyć moje nagrania jako realizator dźwięku, ale to nie upoważnia cię do bycia właścicielem mojej muzyki. To prawda, iż przez te lata, kiedy razem pracowaliśmy, było mi wygodnie, miałam w domu gitarzystę. Ale on pomylił role.
– Mimo wszystko wyczuwam w Tobie dobrą energię. Ta surrealistyczna sytuacja nie odebrała Ci miłości do życia, muzyki, przyjaciół…
Bo tutaj odreagowałam ten stres dzięki Danusi, jej usposobieniu i życzliwości. Zresztą staram się nie myśleć o tym, co było, tylko o tym, co będzie. O mojej muzyce, którą nagrałam i wydałam, i tej, którą robię i jeszcze zrobię, dla ludzi. Codziennie wymyślam dźwięki i planuję, kogo wziąć do pomocy w nagraniu.
– Jak wygląda proces twórczy, kiedy nie zapisujesz nut i nie odtwarzasz tej muzyki na fortepianie, którego tu nie masz?
Ten proces jest we mnie. Wiem, iż melodia musi być taka, a nie inna. I trzeba tylko wydać ją na świat jak dziecko. A to związane jest z pieniędzmi. Potrzeba kogoś, kto sfinansuje nagrania, bo przecież nut światu nie pokażę i nikt ich nie usłyszy. Musi być zapis muzyczny. A potem odtworzenie tego to już żywioł. Mój mąż stworzył mi doskonały warsztat pracy, który straciłam. Nie wiem, czy bezpowrotnie, ale mam nadzieję, iż nie i iż apelacja przyniesie dobry skutek.
– Tego życzę Tobie i fanom Twojej muzyki. Cieszę się też, iż cały czas masz wolę tworzenia.
Ja nie mam problemu ze zmęczeniem materiału. W moim domu i na mojej działce chodziłam po kilka kilometrów dziennie. Pamięć mi też dopisuje. Ale przede wszystkim czuję w sobie moc twórczą. I za to jestem wdzięczna Opatrzności czy Bogu.
– Próbowałaś się skontaktować ze swoim byłym wychowankiem?
Tak, ale gdy powiedziałam, żeby mi oddał moją twórczość, rzucił słuchawką. Nie wpuścił również do domu Danusi, która pojechała tam po moją zimową kurtkę. Prawdę mówiąc, nie chce mi się wierzyć, iż to wszystko naprawdę się zdarzyło. Wracam do „normalności”. Niedawno była tu u mnie Maryla Rodowicz i zaproponowała, żebym wzięła udział w filmie, jaki o niej powstaje. Pomyślałam wtedy, iż zrobię to, bo przecież portret Maryli beze mnie będzie niepełny.
TYLKO W VIVIE!: "Zabrakło mi siły, żeby walczyć". Dziś Olaf Lubaszenko mówi, co naprawdę wtedy czuł
Całość rozmowy – tylko w najnowszym numerze magazynu VIVA!, dostępnym przez dwa tygodnie od czwartku, 22 maja.

