Stoned Jesus to w tej chwili jeden z najpopularniejszych zespołów wywodzących się z Ukrainy. Zaczynali jako trio grające stoner/doom, ale z czasem postanowili odkrywać dla siebie i swoich fanów nowe terytoria w muzyce. O jubileuszu piętnastolecia, poszukiwaniach w muzyce i ważnych momentach kariery opowiedział nam lider zespołu, Igor Sidoryenko.
W zeszłym roku Stoned Jesus obchodziło 15 lat istnienia. Jak ty, jako założyciel zespołu, patrzysz na ten czas z obecnej perspektywy?
Igor Sidorenko: Szczerze mówiąc, patrząc wstecz, nigdy bym nie pomyślał, iż to wszystko będzie trwało aż 15 lat, a tym bardziej, iż zespół będzie się rozwijać. Na początku chciałem po prostu tworzyć muzykę inspirowaną zespołami które odkryłem dzięki mojemu tacie, jak Led Zeppelin czy Black Sabbath oraz tę która była popularna w lokalnym undergroundzie, jak Sleep czy Electric Wizard. Z czasem nastąpiły zmiany personalne w zespole, zmiany wytwórni, była również pandemia. Po tym wszystkim przez cały czas istniejemy, tworzymy, koncertujemy i przez cały czas się rozwijamy, co jest dla mnie dużym sukcesem. Może wydawać się, iż 15 lat to już niemały staż, ale ja przez cały czas czuję się młody i mam nadzieję, iż tak będzie za kolejne 15 lat i dalej.
Przygotowując się do naszej rozmowy sprawdziłem również wasze nadchodzące koncerty. W październiku wybieracie się do Australii. Czy to będzie wasza pierwsza wizyta w tym kraju?
Igor: Tak. W Australii mamy wielu fanów i w końcu możemy to zrobić. Po raz pierwszy chcieliśmy pojechać tam przy okazji 10 rocznicy zespołu. Wcześniej graliśmy już chociażby w Ameryce Południowej w latach 2016 i 2017. Ale jak sam pamiętasz, w 2020 roku rozpoczęła się pandemia, więc nie można było zagrać żadnego koncertu. Wtedy zagraliśmy tylko jeden koncert w Kijowie. Nie mogę się doczekać naszego wyjazdu do Australii, ale też kolejnych koncertów.
Zaczynaliście w 2009 roku jako zespół grający muzykę z gatunku stoner/doom. Na przestrzeni lat wasza muzyka bardzo ewoluowała i pojawiło się w niej mnóstwo elementów charakterystycznych dla rocka progresywnego czy psychodelicznego. Czy ramy gatunkowe od początku były dla was za małe?
Igor: Na samym początku chciałem nagrać najlepszą płytę w gatunku stoner/doom na jaką było mnie stać. Tak powstał „First Communion”, pierwszy album Stoned Jesus. Później pomyślałem, iż mam ogromną swobodę twórczą i mogę tworzyć to co mi się podoba. Następnie napisałem „I’m The Mountain”, prawie 15 minutowy, transowy utwór z wieloma zmiennymi. Pomyślałem, iż zagramy go na żywo może raz, a okazał się naszym największym przebojem. Na albumie „The Harvest” napisałem utwór „Here Comes The Robots”, który jest krótką, wręcz punk rockową piosenką. Ten utwór również do tej pory cieszy się ogromną popularnością. Po prostu robiłem i robię przez cały czas to, na co miałem ochotę nie patrząc na gatunki muzyczne.
Niedawno również zmienił się skład zespołu i towarzyszą ci nowi muzycy.
Igor: Czasami bywa tak, iż relacje międzyludzkie są tak napięte, iż nie ma możliwości kontynuowania wspólnych działań. Teraz w zespole są nowi goście, Andrew i Yurii, z którymi nagraliśmy już nową płytę. I znów, nowy album będzie brzmiał zupełnie inaczej niż cokolwiek co zrobiliśmy wcześniej. Aczkolwiek słuchając go jestem przekonany, iż te piosenki napisał ten sam gość, który stworzył „I’m The Mountain” czy „Here Comes The Robots”. Cieszę się, iż zauważyłeś różnorodność odnośnie muzyki Stoned Jesus i mam nadzieję, iż odkryją to kolejne osoby.
Wspomniałeś tu dwukrotnie utwór „Here Comes The Robots”. Pamiętam, gdy pierwszy raz usłyszałem ten riff. Genialny w swojej prostocie.
Igor: Dzięki za dobre słowo. Tym utworem najczęściej kończymy koncerty. Uwielbiam moment, gdy na koniec naszego występu ludzie pod sceną szaleją. To rzadki widok na koncertach zespołów stonerowych czy doomowych, gdzie ludzie często stoją w miejscu.
Zgadzam się. Sam bywałem na koncertach zespołów, które pewnie znasz jak Dopelord czy Belzebong, gdzie nie ma mowy o rzeczach typu pogo.
Igor: Oczywiście. Znam obydwa zespoły. To nasi dobrzy znajomi i wielokrotnie razem graliśmy. Powiem ci, iż jestem bardzo związany z Polską, ponieważ w 2012 roku rozpoczynaliśmy naszą trasę europejską właśnie w waszym kraju. Koncert miał miejsce w Lublinie, między innymi z Dopelord. Z nimi graliśmy również koncerty z okazji naszego 15-lecia. Byliśmy również na trasie z zespołem Sunnata, który bardzo lubię. Polska ma do zaoferowania wiele wspaniałej muzyki. Uwielbiam to, iż wszyscy z nich robią swoje nie patrząc na ramy gatunkowe. Sam nigdy w nie nie wierzyłem. Dorastając słuchałem bardzo różnej muzyki. Byłem w stanie posłuchać płyt The Beatles z kolekcji mojego taty, a później włączyć sobie na przykład Nirvanę. Słuchanie różnych wykonawców było dla mnie bardzo naturalne. Kocham melodie, chwytliwe refreny, ale również mocne riffy. Lubię różnorodność w muzyce, zarówno jako autor i słuchacz.
Chciałbym porozmawiać również o waszym ostatnim albumie, „Father Light”. Szczególnie intryguje mnie utwór tytułowy, który zaczyna się od riffu na gitarze akustycznej. Brzmi on dla mnie bardzo spontanicznie, dlatego chciałem zapytać, czy często komponujesz utwory na gitarze akustycznej?
Igor: interesujące pytanie. Nie wiem czy cię zaskoczę, ale najczęściej jest to właśnie gitara akustyczna. Cały album „Seven Thunders Roar” z 2012 roku został napisany na akustyku. Wiele innych utworów również powstało w ten sposób. Kiedyś miałem również poboczny projekt o nazwie Voida, gdzie grałem na gitarze akustycznej i śpiewałem. Projekt istniał w latach 2009-2014, ale musiałem go zakończyć, bo byłem zbyt zajęty obowiązkami w Stoned Jesus. W naszej karierze zagraliśmy również kilka koncertów unplugged. Chciałem w ten sposób pokazać ludziom inne wersje, ale również swego rodzaju czystość tych utworów. Dobry riff i dobra melodia są zawsze lepsze niż pięć tysięcy nut zagranych na gitarze. Jaki jest sens utworu jeżeli nie mogę go zapamiętać?
Masz ulubioną piosenkę z albumu „Father Light”?
Igor: Wybrałbym utwór „Porcelain”. Uwielbiam ten numer. Na obecnej trasie rozpoczynamy nim każdy koncert. Na początku ten utwór był przygotowany na album „Mother Dark”, który miał być zazębiającym się wydawnictwem z „Father Light”. Okazała się jednak tak dobra, iż zdecydowałem się ją umieścić na ostatniej płycie. Podoba mi się jak z minuty na minutę nabiera mocy. Kiedyś jeden z fanów nazwał ją utworem, który brzmi jakby Porcupine Tree coverowało Swans. Bardzo mi się podoba to określenie.
Gdybyś miał wskazać najlepszy moment w karierze Stoned Jesus, to który by to był?
Igor: (chwila zamyślenia) interesujące pytanie. Mam nadzieję, iż taki moment pozostało przed nami. Przez te piętnaście lat było wiele fantastycznych momentów i jestem wdzięczny za każdy z nich. Powiedziałbym, iż granie dla ogromnej liczby ludzi było takim momentem. Dwa razy w karierze mieliśmy taką sytuację. W 2018 roku otwieraliśmy koncert Deep Purple w Kijowie na którym było około 10 tysięcy osób i prawdopodobnie tylko dwieście wiedziało kim jesteśmy (śmiech). Oni świetnie się bawili, a pozostałe ponad 9 tysięcy czekało w ciszy aż skończymy i Deep Purple wyjdzie na scenę. Druga historia jest trochę podobna. Gdy Rosja napadła na Ukrainę w 2022 roku, niemiecki zespół Die Toten Hosen grali koncerty z okazji swojego czterdziestolecia. Na koncercie w Berlinie chcieli, żeby zagrał z nimi ukraiński zespół, żeby pokazać solidarność z Ukrainą. Zostaliśmy poleceni i zagraliśmy na lotnisku Tempelhof dla mniej więcej 50 tysięcy ludzi. Mieliśmy trzydzieści minut na scenie, co w naszym przypadku oznacza zagranie czterech piosenek. Byliśmy bardzo zdenerwowani przed rozpoczęciem występu, ale publiczność była bardzo otwarta i świetnie się bawiła. Szczególnie przypadły im do gustu takie utworu jak „Here Comes The Robots”, ponieważ Die Toten Hosen to zespół punk rockowy. Te dwa wydarzenia wymieniłbym jako dotychczasowe najważniejsze momenty w karierze Stoned Jesus.
Chciałem też zapytać o wasz ostatni cover, czyli „Buried Alive With Love” z repertuaru zespołu HIM. Jak doszło do nagrania tego utworu?
Igor: Zacznę od tego, iż z nowymi członkami Stoned Jesus znam się już od lat, szczególnie z Yurim, perkusistą. Znam go jeszcze sprzed czasów założenia zespołu. Dzięki wieloletniej znajomości znam doskonale ich gust muzyczny. Wiem, iż ich rodzice słuchali klasyki rocka progresywnego i takic zespołów jak Pink Floyd, Genesis czy King Crimson. Jednocześnie lubimy też mroczne, odrobinę gotyckie klimaty. Podczas naszej pierwszej wspólnej trasy puściłem kilka piosenek HIM i chłopaki oszaleli z radości. Słuchaliśmy ich przez całą trasę przez co nasz kierowca chyba miał nas dosyć (śmiech). Podczas przygotowań nowego album mieliśmy dodatkowy dzień do wykorzystania w studiu i uznałem, iż pora zrobić coś szalonego. Tak powstał ten utwór w naszym wykonaniu.
Rozmawiamy w czasie gdy dalej w Ukrainie trwa wojna. Czy ty i twoi koledzy z zespołu mieliście jakieś trudności z wyjazdem z kraju?
Igor: Mam pewne problemy zdrowotne, które są głównym powodem, iż nie mam obowiązku służyć w wojsku. Wyprowadziłem się również z Ukrainy i w tej chwili mieszkam w Niemczech. Tak samo Adrew i Yurii. W Niemczech mamy również salę prób, a nową płytę nagraliśmy w Polsce, w Monochrom Studio w Gniewoszowie. To fantastyczne miejsce, pośród gór i nie mogłem sobie wyobrazić lepszych okoliczności do nagrań nowej muzyki. Nie ukrywam, iż myślałem o przeprowadzce na zachód Europy jeszcze przed pandemią i rosyjską inwazją, ponieważ to dużo ułatwia pod względem logistycznym. Oczywiście, przez cały czas pamiętam o swoim kraju i mówię o tym na każdym naszym koncercie. Mówię o wojnie i apeluję o wsparcie Ukrainy. Nasi europejscy fani bardzo nam pomogli i dzięki nim zebraliśmy 11 tysięcy euro w przeciągu ostatniego roku za co chciałem serdecznie podziękować.
Gdybyś miał polecić komuś, kto w ogóle nie zna muzyki Stoned Jesus jeden album z waszej dyskografii, to który byś wybrał?
Igor: Trudne pytanie. Najchętniej odpowiedziałbym, iż najnowszy, ale premiera dopiero za cztery miesiące. Często muzycy mówią, iż najnowsze dzieło jest najlepsze. Chyba poleciłbym „The Harvest” lub „Father Light”, który jest najbardziej zróżnicowanym albumem w historii Stoned Jesus. Jest w nim więcej progresji i melodii niż na wcześniejszych płytach.
Na koniec chciałbym zapytać o ukraińską muzykę z twojej perspektywy. Które zespoły mógłbyś polecić? Poza Stoned Jesus pozostało między innymi zespół Jinjer. Zgodziłbyś się, iż ukraińscy artyści zyskują na popularności w ciągu ostatnich lat?
Igor: Zdecydowanie tak. Jinjer robi ogromną karierę na świecie. Jest zespół Dakha Brakha, który gra ukraińską muzykę folk. Uwielbiam ich brzmienie. Jednym z moich ulubionych jest w tej chwili zespół Ziferblat, reprezentujący Ukrainę na tegorocznej Eurowizji. Grają pop, ale jestem przekonany, iż są wielkimi fanami Genesis, King Krimson czy Pink Floyd. Są jeszcze takie grupy jak Drudkh, White Ward czy 1914, które grają ekstremalny metal. Wiem, iż te zespoły mają ogromny problem z koncertowaniem ze względu na wojnę i nie mogę się doczekać, kiedy cały ten chaos dobiegnie końca i artyści z Ukrainy będą grać nie tylko w Europie, ale i na całym świecie.
To wszystko z mojej strony, Igor. Dziękuję ci bardzo za rozmowę i powodzenia na trasie.
Igor: Również dziękuję.