Powieść Gabriela Garcíi Márqueza, Sto lat samotności, doczekała się ekranizacji w postaci szesnastoodcinkowego serialu na Netflixie. Jak udało się przenieść książkę, uważaną za jedno z najwybitniejszych dzieł literatury światowej, na ekrany naszych telewizorów?
Sto lat samotności opowiada historię rodu Buendía, założycieli miejscowości Macondo. Serial rozpoczyna się od przedstawienia widzowi zakazanej miłości pomiędzy kuzynostwem, José Arcadiem Buendią i Urszulą Iguarán. Wbrew ostrzeżeniom krewnych postanawiają oni wziąć ślub. Następnie para opuszcza rodzime rejony i wraz z kilkoma innymi rodzinami zakłada miasteczko Macondo. Powieść nakreśla losy łącznie sześciu pokoleń tego klanu, natomiast pierwsze osiem odcinków najnowszego serialu Netflixa skupia się na trzech pierwszych. José Arcadio Buendía i Urszula Iguarán wchodzą w związek małżeński z wieloma obawami. Nie tylko z powodu swojego pokrewieństwa, ale i dlatego, iż wedle wierzeń ich krewnych istnieje duże prawdopodobieństwo, iż ich potomstwo będzie miało świńskie ogony. Może się to wydawać śmieszne, ale w świecie wykreowanym przez autora książki wszystko jest możliwe.
Realizm magiczny, z którego słynie powieść Márqueza, został w genialny sposób przeniesiony na ekran. Od samootwierających się drzwi i kamery z ręki, będącej niemal żywym obserwatorem wydarzeń, poprzez efekty wizualne i dźwiękowe, aż po elementy fantastyczne — świat, który twórcy przed nami budują, jest jak wyciągnięty z kart powieści. Można to odczuć w każdym aspekcie tej produkcji. Bezbłędnie zestawia ona ze sobą odrzucające, brutalnie rzeczywiste zachowania i decyzje bohaterów z motywami baśniowymi, a choćby nadprzyrodzonymi. Duchy zamordowanych chodzą tu między ludźmi, z nieba spadają kwiaty, a ludzie lewitują nad ziemią. Macondo to miejsce, gdzie przepowiednie z kart są traktowane tak poważnie, jak diagnozy lekarzy. Mogłabym poświęcić całą tę recenzję na samo analizowanie elementów i środków użytych przez twórców do zaprezentowania tej niesamowitej całości, a i tak nie udałoby mi się prawdopodobnie omówić wszystkiego.
W Sto lat samotności magia miesza się z nauką i wynalazkami. Miasto rozwija się dzięki José Arcadiowi i Cyganom, przywożącym egzotyczne, nieprawdopodobne przedmioty do jego bram. Czy okażą się one wybawieniem dla José Arcadii, czy zgubą?
Historia toczy się z początku wolno, a ciepły, nostalgiczny głos narratora, prowadzącego widza przez tę opowieść, nadaje jej dodatkowej nastrojowości. Muszę przyznać, iż z początku trudno mi się było do tego narratora przyzwyczaić, ale bynajmniej nie dlatego, iż jest słaby. Wydaje mi się, iż narrator w większości przypadków zaniża wartość filmową dzieła — jest elementem, który przynależy do powieści. W filmie o wiele lepiej jest użyć wizualnych i muzycznych środków do przekazania tego, co w książce daje nam głos autora. Tutaj jednak, być może ze względu na ewidentny hołd, jaki ta produkcja składa książce, narrator staje się nieodzowną częścią tej opowieści. Genialnie wpisuje się on w magiczność całości. Aktorzy są jednocześnie rzeczywiści i teatralni w swoich rolach. Niejednokrotnie zatrzymują się i spoglądają przed siebie, jakby zaglądali w karty własnych historii.
Wraz z biegiem czasu fabuła nabiera rozpędu, a losy miasteczka oraz społeczne i polityczne problemy jego mieszkańców wychodzą na pierwszy plan. Miasto, które od początku swojego istnienia działało na bardzo wolnościowych zasadach, musi zmierzyć się z siłą władzy państwowej. Czy przetrwa konserwatywne zapędy ugrupowań politycznych?
Moralnie trudne tematy, które z punktu widzenia dzisiejszego widza są nie do przyjęcia, nie tylko zostały zachowane, ale i poruszone z niewzruszoną wiernością oryginałowi. Świńskie ogony to najmniejsze zmartwienie, kiedy okazuje się, iż twoje potomstwo jest zepsute w środku. Zachowanie i decyzje bohaterów są trudne do przetrawienia, szczególnie iż oni sami zdają się w dużej mierze nie zauważać ani nie przejmować niewłaściwością swojego postępowania. Kazirodczy związek Urszuli i José gwałtownie jednak blednie w obliczu tego, co serwują nam kolejne pokolenia. Bezkompromisowy sposób, w jaki przedstawia się tu pedofilię, dziecięce panny młode, wykorzystywanie młodych dziewczyn i chłopców, a także wspomniane wcześniej kazirodztwo, może być trudny do przełknięcia dla wielu osób.
Jest to piękna adaptacja literackiego arcydzieła, która oferuje widzowi prawdziwą ucztę zmysłów. Jednocześnie obrzydza i wyprowadza z równowagi amoralnymi, bezpardonowo ukazanymi motywami. Serial zachwyca pod kątem kinematograficznym, ale zdecydowanie odstręcza brutalnie realistycznymi portretami bohaterów. Niełatwo to dzieło strawić. Szczególnie, iż potępienie dla zachowań postaci nie wybrzmiewa tu wystarczająco mocno – jest to jednak zgodne z oryginałem.
Przyznam, iż minęło dużo czasu, odkąd czytałam powieść, na podstawie której powstał ten serial i wiele jej elementów uleciało z mojej pamięci. Jednak sposób, w jaki bohaterowie serialu reagują na pewne kontrowersyjne relacje, wciąż budzi taki sam niepokój jak w oryginale. Prowokuje to do refleksji nad tym, czy takie historie powinny być przedstawiane w ten sposób na ekranie. Ta powieść jest arcydziełem literackim – to należy przyznać, ale jest również problematyczna. Z jakiegoś powodu nie krąży wokół niej tyle kontrowersji co wokół Lolity Nabokova, a może powinno – z pewnością nie jest to temat, do którego powinniśmy podchodzić z lekkością.
Mimo to jestem w stanie stwierdzić, iż Sto lat samotności to świetnie zrealizowana produkcja, dobrze oddająca nastrój książki. Jej twórcom należą się oklaski za stworzenie tej atmosfery niesamowitości w sercu makabrycznych wydarzeń i poczynań bohaterów. Jestem bardzo interesująca kolejnych ośmiu odcinków, a także konkluzji sezonu, na którą przyjdzie nam poczekać do 2025 roku.
Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne Netflix.