Star Wars: Acolyte – recenzja odcinków 1–4

popkulturowcy.pl 3 miesięcy temu

Mimo odwiecznej miłości do ogromnego uniwersum, jakim są Gwiezdne Wojny, z bólem muszę przyznać, iż na przestrzeni ostatnich lat bardzo rzadko wychodzi spod tego szyldu coś, co szczerze można nazwać udanym. Disney kontynuuje dojenie krowy zwanej Star Warsami, zapodając nam liczne serialowe produkcje, z których wiele nie powinno istnieć, inne zaś powinny zostać skasowane i nakręcone od nowa. o ile raz na jakiś czas pojawi się jakaś perełka na chwilę przywracająca nadzieję w studio, chwilę później Disney przypomina, dlaczego adekwatnie fani uniwersum wieszają na nim psy.

Najnowsza produkcja Lucasfilm/Disney jak mało która zapowiadała powiew świeżości i odmiany. Wszystkie do tej pory wypuszczone produkcje aktorskie rozgrywały się w jednym okresie historii odległej Galaktyki. Jest ona jednak znacznie bardziej rozległa, o czym wie każdy fan. I oto wreszcie mieliśmy otrzymać produkcję, która nie ma nic wspólnego z Imperium i Skywalkerami, ale przenosi nas do dumnych czasów Wielkiej Republiki – tysiące lat przed opowieściami z filmowych trylogii. Wydawać by się więc mogło, iż serial, który niesie tak olbrzymi potencjał i powinien być oczkiem w głowie studia, przygotowany będzie przez szereg kompetentnych, doświadczonych osób i dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Co więcej, będzie mieć odmienny do znanych dotychczas produkcji klimat i umiejętnie wprowadzi nas w ten świat. Czy tak właśnie po pierwszych odcinkach zapowiada się Star Wars: Acolyte? Cóż, chyba już znacie odpowiedź na to pytanie.

Niestety w każdej minucie niezwykle żmudnego seansu uświadamiałem sobie, jak wiele błędnych ścieżek obrano przy kręceniu tego serialu. Ba, do tragicznych w skutkach pomyłek doszło już na etapie pisania scenariusza, a także wcześniej podczas opracowywania historii. Historii, która przez te kilka odcinków wydaje się niezwykle pusta i nieprzemyślana. Co więcej, czuć na każdym kroku, iż zmierza praktycznie donikąd. Nie próbuje choćby wprowadzić nas w czasy Wielkiej Republiki, których przecież nigdy dotąd nie widzieliśmy!

Tymczasem pierwsza produkcja, która zabiera nas w ten okres ani na chwilę nie pozwala się w nim zanurzyć, ani go odkryć. Nie pokazuje, jak wyglądają te czasy, nie skupia się na ich odmienności. Zupełnie tak jakbyśmy oglądali side story głównej trylogii filmowej. To, iż w pierwszych odcinkach produkcja nie przystopowała z rozwijaniem fabuły, nie wspominając, iż robi to w strasznie tandetny sposób, i nie skupiła się na właśnie wprowadzeniu widza w kompletnie nieznany rejon, jest dla mnie niewybaczalnym błędem.

Gdyby jednak na chwilę odłożyć na bok fakt złego podejścia do serialu, a skupić się właśnie na samej historii, na której tak skupili się twórcy, to… wciąż jest bardzo źle. Już w kilku pierwszych odcinkach widać straszną niekonsekwencję i miotanie się scenarzystów. Niby nakreślają jakiś główny wątek w początkowych napisach. Ale co z tego, o ile za kilka chwilę porzucają go na rzecz mniej wciągającej historii – głównej jak sądzę – bohaterki. Która z kolei została wykreowana na kompletnie nieprzekonującą twardzielkę z mroczną historią, którą tak naprawdę każdy ma gdzieś. TO jest niestety główna wada tego serialu – fabuła jest diabelnie nieangażująca. Niestety mimo szczerych chęci kompletnie nie interesowało mnie, co się z nią działo, i jakie są jej prawdziwe motywy. Bardziej skupiałem się na średnio udanych zwrotach akcji, sztucznie pompowanych na niespodziewane i wgniatające w fotel.

Gdyby jeszcze poza główną bohaterką w serialu pojawiały się jakieś postacie, które skutecznie kradłyby show swoją charyzmą, humorem – cholera, czymkolwiek! Niestety są one tak samo puste jak świat, w którym się znajdują. Z żadnym z bohaterów nie idzie nawiązać więzi, zainteresować się nim lub mu kibicować. Co więcej, relacje między nimi są tak pozbawione chemii, iż oglądanie tych bezemocjonalnych dialogów sprawia dyskomfort. Pierwszy raz masz ochotę, żeby wreszcie ten główny złol wylazł i ich wszystkich eksterminował. Jest to o tyle przykre, iż to kolejny element potęgujący niechęć do dalszego oglądania serialu.

fot: kadr z serialu „Star Wars: Acolyte”

Niestety, przyznaję, iż Star Wars: Acolyte zawodzi niemal na każdym kroku. choćby ścieżka dźwiękowa, która jako jedyna sprawia, iż możemy poczuć, iż oglądamy coś „gwiezdnowojennego”, nie jest zaletą. To coś skopiowanego, co budzi pozytywne, bazujące na sentymencie skojarzenia. Sam serial jednak na tę chwilę uważam za kompletną porażkę. Nieumiejętne wprowadzenie nas w zupełnie nowe czasy, nudna fabuła, płytcy i drętwi bohaterowie, a do tego niemal co krok wymuszana, tragicznie zrealizowana akcja. Powiedzieć, iż jestem szczerze zawiedziony, to jak nabrać wody w usta i nie powiedzieć nic.


Źródło grafiki głównej: Disney+
Idź do oryginalnego materiału