Prywatnie poznałem Staszka we wczesnych latach 90. Parę razy spotkaliśmy się na Saskiej Kępie, gdzie mieszkał obok nieistniejącego już kina Sawa z aktorką i pisarką Grażyną Trelą. Śpiewał o niej „jesteś moją kokainą”, co było do znudzenia komentowane przez tabloidy, gdy tymczasem Soykę interesowała ciągle przede wszystkim muzyka, o której potrafił mówić zaskakująco precyzyjnie i konkretnie. Niezmienna wydawała się też jego życzliwość do ludzi, umiejętność słuchania w rozmowie, sposób bycia w sytuacjach towarzyskich.
Choć był powszechnie znany i słusznie uchodził za pierwszoplanową postać sceny muzycznej, nigdy nie miał skłonności do jakiegokolwiek wywyższania się. Przekonałem się o tym choćby na tzw. afterparty po jednym z koncertów T.Love w warszawskiej Stodole. Przysiadłem się do Staszka, a za chwilę dołączył młody człowiek, gorący fan Muńka Staszczyka, początkujący rockowy wokalista. Staszek dopytywał o repertuar zespołu nowo poznanego młodego kolegi, o jego zainteresowania muzyczne, chętnie odpowiadał na pytania.