[stand up] Wojtek Fiedorczuk opowiada "Jak upozorować własne życie"

srebrnykompas.pl 1 rok temu

Nie jest dla wszystkich, ale jest dla wszystkich. Jest jak wódka pędzona przez podlaskiego producenta dziwnych trunków. Może dlatego, iż pochodzi z Podlasia, gdzie wychowała go ulica Sezamkowa.

To dlatego jest najlepszym gugaczem w piaskownicy. Najpierw rzuca ze sceny dziwnością, a potem niech się dzieje wola boża. Albo go kupisz, albo nie. Ja go uwielbiam. Facjatę, poczucie humoru, pomysł na show, a przede wszystkim na luźne podejście do swojej twórczości i jej odbioru. Wojtek Fiedorczuk. W końcu trafiliśmy na jego występ.

Nie jestem specjalnym miłośnikiem stand upu. Jest to dla mnie zbyt grube, zbyt toporne, często poza skalą choćby nie humoru, nie dobrego smaku, bo przecież każdy ma różny smakometr, ale wszystkiego. Nie lubię tego licytowania się na teksty typu „słuchajcie, ale moja matka to jest pojebana”, albo „zjebałem się na śmierdziucha, ale spierdolona ta moja dziewczyna słuchajcie”. Fenomenu Paczesia nigdy nie zrozumiem. Sam czasem gadam takie kocopoły jak on, ale w życiu nie pomyślałem, iż można z tego trzepać grube wióry, a małolaty będą klepać pamięciówkę po obejrzeniu Paczesia na jutubie.

Wolę jak to ma ręce i nogi. Absurdalnie, na pełnej pycie, ostro a choćby to pikantnie proszę pana. Jednak gdzieś w tym wszystkim musi być jakaś ręka proszę pana, noga a choćby to i tors proszę pana tudzież pani, bo i feministki tu wyczuwam. Gdzieś w tym wszystkim musi kryć się sens, przesłanie, a choćby to i odesłanie. Nie muszę tego rozkminić od razu, bo bawię się tu i teraz. Ale fajnie gdy już po wszystkim znajdę takiego partyzanta, który ukrywając się pod prostym żartem atakuje mnie na poważnie.

On nie musi mnie bawić w sensie rechot. On nie musi bawić mnie w sensie charczenia Paczesia i pierdoanale Lotka.

I mniej więcej taki nie jest Fiedorczuk. Nie jest analny, choć rzuci chwytającą za serce i inne członki miniaturkę o porno. Nie jest komercyjny, choć opowie o pełnej ofercie pewnego banku w kontekście zadzierzgnięcia przyjaźni oraz ich pielęgnowania za wszelką cenę.

Śmiem twierdzić, iż jest… sobą! Przepraszam za taką bezpośredniość graniczącą z bezczelnym absolutem, ale! Jest właśnie Fiedorczuk człowiekiem, który nie dość, iż skacze na zakupy do Żabki, to jeszcze przyniesie ci tę wódkę z mieszczącą się w kieszonce pepsi na zapojkę i wypije z tobą albo bez ciebie. Bo wszystko zależy od twojego podejścia. Albo jego braku.

Miej otwarty umysł. Spodziewaj się nieoczywistego. Daj się uśpić i oszukać szukając sensu żartu, by za chwilę ryknąć śmiechem przygnieciony absurdem sytuacji.

Ciekawe, iż nie da się opowiedzieć występu Fiedorczuka. Jest to konglomerat, czasem choćby performance, choć nie znam znaczenia tego słowa. W sensie performance, nie konglomerat, choć nad tym drugim zaczynam się zastanawiać co robi w niniejszym tekście.

Fiedorczuk, jak każdy twórca ma jakąś bazę swojego występu, ale mam wrażenie, iż często płynie. Powolutku jedzie przekraczając komediową granicę śmieszności w zależności od tego, jak reagujesz. I do tego dopasowuje siebie. Jesteś ty i twoja reakcja, jest i on i twoja reakcja.

Jeśli słabo reagujesz, on słabo mówi, co jest logiczne i mieści się z zasadzie wzajemności.

Umówmy się, poczucie humoru Wojtka Fiedorczuka nie jest dla wszystkich, ale tak naprawdę jest dla wszystkich, kto uwielbia trollować siebie, znajomych i rzeczywistość w ogóle.

Wiecie, ta nasza rzeczywistość i zderzenie absurdalnych sytuacji rozgrywających się wokół nas, a choćby wbrew nam. To niuanse, które czasami aż proszą się o rozwinięcie i doprowadzenie do absurdu. To coś między wierszami, coś co wisi w powietrzu, a ty jakimś cudem wyłapujesz to, chwytasz, przerabiasz i rzucasz w powietrze, niech ktoś złapie, a ty masz w dupie jak to zostanie odebrane.

Bo zawsze znajdzie się ktoś, kto podzieli twoje poczucie humoru i postrzeganie rzeczywistości.

Nie trzeba być śmiesznym za wszelką cenę, bo przecież jeżeli wypierdolisz się na skórce banana to zrobisz sobie krzywdę. Ale jeżeli będziesz zbyt zachowawczy i sam wsadzisz się na minę w sytuacji, która tego nie wymaga to sam prosisz się o skomentowanie tego. Nespa?

Daje sobie łeb nie uciąć, iż Fiedorczuk nie dałby sobie rady w samochodzie z automatyczną skrzynią biegów. Wkurzyłby się. Bo chętnie chwyciłby za tę gałę i w zależności od reakcji silnika ruszałby tą gałą w te i we wtę. Cieszyłby się, bo bawiłby się tą skrzynią biegów i choćby jeżeli by ją zarżnął, to zrobiłby to z radością. No, trochę przesadzam, ale pasuje mi to do tekstu, zatem uznaję to za fakt dokonany.

No dobrze, zbliżajmy się do końca tej niekoniecznie inteligentnej relacji ze zwykle niezwykłego występu Wojciecha Fiedorczuka.

Poszliśmy na jego show i otrzymaliśmy świetny występ za cenę sześciu litrów paliwa. To śmieszne po prostu. W sensie nie śmieszne, bo występ taki śmieszny, ale śmieszne, bo bilet taki tani. No ok, to nie jest śmieszne.

Z przyjemną niechęcią podkreślam, że: Fiedorczuk to brat łata. Fiedorczuk to i tamto. Fiedorczuk ma poczucie humoru, które uwielbiamy. Fiedorczuk lubi w między słowami. Fiedorczuk lubi w mieszanie kontekstów. Fiedorczuk lubi w absurd. Fiedorczuk lubi w obserwację rzeczywistości. Fiedorczuk umie w refleksję pokrytą lukrem szydery. Skąd przyszedł mi ten „lukier”, przecież się odchudzam to nie wiem. Podświadomie pewnie. Fiedorczuk potrafi w trollowanie. Fiedorczuk doskonale śpiewa i ma znakomite poczucie rytmu, co doskonale nie udowodnił w czasie brawurowo wykonanej piosenki podczas bisu. A może to już albo jeszcze nie był bis. Sam nie wiem.

Wiem za to, iż spotkanie z Wojtkiem Fiedorczukiem było świetnym spotkaniem z fajnym kolesiem i zabawnym człowiekiem, który ze swojej niszowości i kompletnego niebraku poczucia humoru czyni broń niemasowego rażenia czyli rozbawia nas jak cholera. Przeszło dwie godziny minęło jak z bicza strzelił i choćby nie zapłaciliśmy wiele za parking. Tak więc było ok, a choćby więcej literek.

P.S. Aha, w razie czego ten z lewej to Tyszka, nie ja.

Idź do oryginalnego materiału