Powiedzieć, iż „Squid Game: Wyzwanie” jest programem problematycznym, to nic nie powiedzieć. A jednak wszystko wskazuje na to, iż ten nagradzający ludzką podłość horror będzie kolejnym ogromnym hitem Netfliksa.
Pamiętacie odcinek „Black Mirror” pt. „White Bear”, którego bohaterka obudziła się w środku nietypowego koszmaru – programu reality show o sobie samej? Charlie Brooker swoim zwyczajem postawił wtedy na serię mocno przerysowanych obrazów, pokazujących, jak łatwo puszczają nam wszelkie hamulce w sprzyjającej sytuacji. Odcinek był raczej krytykowany niż chwalony, w tym także za przesadę i łopatologię. A tymczasem dziesięć lat później Netflix już całkiem nonszalancko i taśmowo produkuje reality shows, gdzie podążanie za najgorszymi instynktami to jedyny sposób na przetrwanie, zaś szczucie jednych uczestników na drugich to adekwatnie codzienność.
Squid Game: Wyzwanie – podła, ale i wciągająca rozrywka
Od razu zaznaczę: „Squid Game: Wyzwanie” po pięciu odcinkach budzi we mnie prawdopodobnie tyle samo niesmaku, co podziwu. Czy mnie wkręciło? Jestem tylko człowiekiem, więc tak. Czy miałam poczucie, iż oglądam wyjątkowo ohydne igrzyska śmierci we współczesnym wydaniu? Owszem. Czy mimo to gwałtownie znalazłam swoich faworytów, którym będę kibicować w drodze do zdobycia milionów? A zgadnijcie.
Wszystko zaczyna się dokładnie tak, jak w oryginalnym koreańskim serialu fabularnym „Squid Game„: mamy 456 uczestników bezwzględnej gry i tylko jeden z nich może rozbić bank, czyli wrócić do domu z 4,56 mln dolarów w kieszeni. Pozostali wrócą albo z wielkimi pretensjami do Netfliksa, albo z poczuciem, iż przeżyli fajną przygodę. Zaczynamy od gry w Czerwone, zielone – i znów, jak w oryginale, połowa uczestników pada. Potem odhaczamy wycinanie parasola z ciastka i… zaczynają się schody. Netflix wprowadza grę, której nikt się nie spodziewał, a następnie zaczyna wchodzić w psychologiczne gierki z uczestnikami, trwające przez całe odcinki 4-5. W rezultacie większość graczy, którzy zdradzali jakiekolwiek objawy charyzmy lub inteligencji, odpada, wyeliminowana przez tłum, uznający ich za zagrożenie. Co dalej?
No cóż, podobnie jak każdy, kto obejrzał te pięć odcinków, nie mogę się tego doczekać. I jestem zła na siebie, iż dałam się wkręcić w ten najbardziej tandetny, najpodlejszy rodzaj rozrywki, jaki jestem w stanie sobie wyobrazić. „Squid Game: Wyzwanie” póki co nagradza wszystko, co w ludziach najgorsze, zachęcając graczy do okrucieństwa wobec siebie nawzajem. Co prawdopodobnie jest tajemnicą potencjalnego – moim zdaniem więcej niż pewnego – sukcesu tego formatu, pozwalając nam się poczuć niczym panowie w maskach z oryginalnego serialu. Za darmo. A przy tym nikomu nie dzieje się krzywda.
Squid Game: Wyzwanie – koszmar, na który zasłużyliśmy
No właśnie, niby nikomu nie dzieje się krzywda, a jednak program od początku otaczały kontrowersje. W styczniu brytyjski tabloid „The Sun” opublikował dramatyczny raport, w którym byli już wtedy uczestnicy opisywali straszne zimno na planie, prowadzące do urazów. Potem doszły do tego sygnały, iż Netflix racjonował graczom nie tylko jedzenie, ale choćby wodę. Dziś część graczy broni producentów programu, mówiąc, iż przecież wiadomo, iż to nie była wycieczka na plażę na Hawaje, tylko ciężka walka o miliony dolarów. Są też i tacy, którzy dla odmiany grożą pozwami. Ale to tylko część powodów, dla których nowe reality show wydaje się wątpliwe moralnie.
Promowanie okrutnych i podłych zachowań oraz skłanianie uczestników do ujawniania swojej najgorszej strony wydaje mi się ostatecznie większym problemem niż to, iż ktoś tak bardzo nie potrafił pożegnać wizji tych 4,56 mln, iż aż doznał odmrożeń, bo nie chciał zwyczajnie zejść z pola gry. To ten aspekt czyni „Squid Game: Wyzwanie” czymś tak szalenie wciągającym, a więc atrakcyjnym do widza: wszyscy chcemy zobaczyć, jak daleko ci ludzie są w stanie się posunąć, szukając drogi na skróty do wielkiej kasy.
Nikt nie zginie, ale cała reszta jest prawdziwa. W przeciwieństwie do oryginalnego „Squid Game” oglądamy tu prawdziwych ludzi, z których część przeżywa prawdziwe – czy przesadzone czy nie, to już inna sprawa – dramaty na planie czegoś, co bez większej przesady można nazwać dystopijnym koszmarem na miarę naszych czasów.
Squid Game: Wyzwanie – nie warto, ale i tak obejrzycie
Jak już zauważyły amerykańskie media, sam pomysł zrobienia takiego reality show na podstawie serialu, gdzie mordercza gra służyła jako alegoria i krytyka współczesnej ekonomii, to jedno wielkie wypaczenie idei „Squid Game” i wyrzucenie całego społecznego komentarza, który świadczył o sile serialu, w błoto. Od antykapitalizmu przeszliśmy w pięć minut do zabawy, w której Netflix uczyni bogaczem tego, kto użyje całego swojego sprytu, aby wykiwać 455 przeciwników. Hwang Dong-hyuk musi być przeszczęśliwy, oglądając, jak jego dzieło zostało przemienione w czystą głupotę. Zwłaszcza iż on sam nie zarobił na sukcesie „Squid Game” tyle, ile jest to warte.
Głupotę i trywialność całego przedsięwzięcia pogłębiają emocjonalne reakcje uczestników reality show. W 1. odcinku wszyscy widowiskowo padają na ziemię niczym martwi, a później też nie brakuje płaczu, krzyku i dramatów na miarę prawdziwych. I nie ma nikogo, kto by im przypomniał: ludzie, to tylko gra. Jesteście tu dla wielkiej kasy. jeżeli nie chcecie tu być, droga wolna. Emocje graczy są podglądane i dokładnie analizowane, trochę jak w domu Wielkiego Brata, a ich słabości wykorzystywane przeciwko nim. Poczucie niesmaku miesza się z wrażeniem, iż oto nasze szare komórki dosłownie obumierają na naszych oczach – a i tak chcemy oglądać ten koszmar dalej.
Po zaledwie dobie obecności na Netfliksie, „Squid Game: Wyzwanie” wskoczyło na 1. miejsce polskiego top 10, pokonując zarówno „The Crown„, jak i „Informację zwrotną„. I choć są recenzenci, którzy odważnie twierdzą, iż to nudy na pudy i nikt tego kijem nie tknie, pozwólcie, iż podzielę się dokładnie przeciwną prognozą: uważam, iż Netflix odkrył kolejną żyłę złota. „Squid Game: Wyzwanie” będąc dokładnie tym, czym jest, nie tylko za chwilę pobije rekordy popularności, ale też zdobędzie zamówienie na więcej sezonów. Nie mogę się doczekać pierwszego Polaka w ekipie uczestników – wydaje się, iż mamy jako naród absolutnie wszystkie cechy potrzebne, aby triumfować w tej grze.