Po trzech latach nieobecności do oferty Netfliksa z nową porcją odcinków powraca największy hit w historii platformy – „Squid Game”. Rzućcie okiem, jak sprawdza się 2. sezon koreańskiego przeboju streamera.
Choć od premiery debiutanckiej serii „Squid Game” minęły już ponad trzy lata, większość z nas wciąż pewnie pamięta huk, z jakim koreański tytuł wtargnął nie tyle choćby do świata streamingu, ile zbiorowej świadomości kulturowej. Ogromny sukces serialu, którego nikt (włącznie z samym Netfliksem) nie przewidział w 2021 roku, pozostaje niezastąpiony. Azjatycka fantazja o współczesnych igrzyskach biednych ku uciesze bogatych na stałe utkwiła na szczycie najpopularniejszych produkcji w historii streamera, a platforma robi wszystko, by debiutujący dziś 2. sezon odbił się równie wielkim echem.
Squid Game sezon 2 – czym różni się ta seria od pierwszej?
Premiera nie bez przyczyny ma miejsce w okresie świątecznym. Większość z nas szuka rozrywki przed telewizorem po 17. seansie „Kevina samego w domu” i kolejnej celebracji barszczu ze „Znachorem” w tle. Mało tego, tak się składa, iż w tygodniu premier nie ma zbyt wiele, a na przestrzeni kilku poprzednich machina promocyjna streamingowego giganta weszła na iście kosmiczny poziom. Zresztą trudno się dziwić. Trzy lata to kupa czasu, szczególnie gdy każdy miesiąc jest po brzegi wypchany tytułami. choćby jeżeli „Squid Game” jest na szczycie, trzeba o tym wszystkim przypomnieć.
W samej fabule serialu czasu minęło nieco mniej. Do Seong Gi-huna (Lee Jung-jae) powracamy dwa lata później. Po tym jak gracz 456 wygrał śmiertelne zawody i ostatecznie nie dotarł do córki w USA, czas upłynął mu na knuciu zemsty. Uzbrojony w potężny stos gotówki, umięśnioną sylwetkę i grono sowicie opłacanych desperatów Gi-hun od 24 miesięcy usiłuje wytropić odpowiedzialnych za rozgrywki i doprowadzić proceder do końca. Z pomocą przychodzi mu Hwang Jun-ho (Wi Ha-joon), policjant, który uparcie poszukuje resztek swojego brata pod maską Front Mana (Lee Byung-hun).
Nie jest tajemnicą, iż Gi-hun raz jeszcze przywdziewa ikoniczny dres i ponownie próbuje swych sił w igrzyskach (tyle zdradziły nam same zwiastuny). To właśnie na arenie odmieniony bohater będzie starał się rozsadzić przedsięwzięcie od środka. Cel tyleż szczytny, co karkołomny – o czym wraz z nim orientujemy się już w pierwszej rozgrywce. Mimo poczciwych starań, by utrzymać wszystkich przy życiu, gra „Czerwone, zielone” kończy się podobnym rezultatem, co ostatnio. Potem jest już tylko trudniej. Twórcy wpadli bowiem na pomysł, by zaprezentować nam zupełnie nowe konkurencje.
Squid Game sezon 2 – powiew świeżości czy déjà vu?
Wraz z grami zmieniły się nieco zasady. od dzisiaj demokratyczne głosowanie za i przeciw dalszej „zabawie” odbywa się obowiązkowo po każdej rozgrywce. Zabieg ten wprowadza intrygujący podział wśród uczestników, którego skutki będziemy śledzić na przestrzeni wszystkich siedmiu odcinków serii (widziałem całość przedpremierowo). Podczas gdy Gi-hun desperacko dąży do przewrotu na igrzyskach, podobną rolę „w świecie zewnętrznym” przyjmuje Jun-ho, który wraz z wynajętą w tym celu jednostką specjalną nieustannie poszukują morderczej wyspy gdzieś na środku morza.
Zdecydowaną większość 2. sezonu „Squid Game” znów spędzamy jednak wewnątrz tajemniczego obiektu, na którym dłużnicy walczą ze sobą na śmierć i życie. Twórca hitu (a zarazem reżyser i autor każdego ze scenariuszy tej serii), Hwang Dong-hyuk ponownie serwuje nam sprawdzoną miksturę brutalnego thrillera i absurdalnej komedii, w której słychać echa społecznego komentarza. Narracyjne reguły pozostają zatem w dużym stopniu takie same. Zmieniło się jedynie kilka kwestii – bohaterowie, ich perspektywy, a także ich motywacje. Jak mogliście się spodziewać, największą metamorfozę (nie tylko tę fizyczną) przeszedł nasz protagonista.
Z beztroskiego śmieszka i awanturnika Gi-hun przeobraził się bowiem w skupionego na jednym celu mruka, który w 2. sezonie ma być może najmniej kwestii dialogowych ze wszystkich głównych postaci. Na arenie (znów) towarzyszyć mu będzie pewien dobry znajomek z przeszłości, pewien tajemniczy sojusznik i cała masa barwnych bohaterów drugoplanowych na czele z zadłużonym w kryptowalutach raperem Thanosem (Choi Seung-hyun, „Secret Message”), który stanie się waszym ulubionym albo najbardziej znienawidzonym uczestnikiem gier. Co ciekawe, nowa seria umożliwia nam również punkt widzenia tej drugiej strony.
W jednym z wątków pobocznych otrzymujemy bowiem perspektywę jednego ze strażników – gwałtownie dowiadujemy się, co sprawia, iż osoba skryta pod maską, różowym kombinezonem i karabinem snajperskim decyduje się na przyjęcie tej roli. Hwang Dong-hyuk poświęca zresztą zdecydowanie więcej czasu niż poprzednio, by zgłębić motywacje „drugiej strony”. Twórca próbuje pokazać nam, w jakim stopniu udział w igrzyskach potrafi zdemoralizować człowieka, a także w jakiej kondycji może być ktoś, kto od lat zawodowo odbiera ludziom życia.
Squid Game sezon 2 – czy wciąż warto oglądać serial?
Zanim wraz z głównym bohaterem wylądujemy na arenie, 2. sezon „Squid Game” zostawia nas z obietnicą czegoś więcej – swoistego odwrócenia ról, subwersji oczekiwań widzów, a może choćby zgoła innej fabuły. Z każdym kolejnym odcinkiem rośnie jednak przekonanie, iż podobieństw do tego, co widzieliśmy uprzednio, jest coraz więcej. Mało tego, chwyty narracyjne wykorzystane w poprzedniej rozgrywce, są niekiedy powtarzane kilkukrotnie na przestrzeni tej obecnej – choćby cykliczne głosowanie okazuje się pomysłem tak samo uzasadnionym fabularnie, co po prostu repetytywnym pod względem dramaturgicznym.
Analogicznie jest zresztą z uczestnikami gier. Choć z początku wygląda na to, iż dłużników gruntownie odświeżono, z czasem coraz bardziej zaczynają przypominać wariacje bohaterów z debiutanckiej serii. Trudno, żeby inaczej było z samym przebiegiem rozgrywki, jak i reakcjami oponentów walczących między sobą o systematycznie powiększającą się nagrodę. Pierwsze odcinki 2. sezonu „Squid Game” sugerują, iż w fabule może czekać gatunkowa wolta (najbliżej było do kina zemsty), tymczasem reszta to rosnące déjà vu – znów przede wszystkim patrzymy, do jakich ekstremalnych stanów są w stanie posunąć się ludzie walczący o wielkie pieniądze.
Czyżby sukces „Squid Game” już zdążył zostać jego przekleństwem? Pytanie ciśnie się na usta, mając na uwadze, w którą stronę wydaje się zmierzać antykapitalistyczny wydźwięk hitu Netfliksa. Pamiętacie farsę, jaką było ubiegłoroczne reality show „Squid Game: Wyzwanie„? Zgodnie z planem serial Hwang Dong-hyuka ma skończyć się na 3. sezonie. „Urwany” jak gdyby finał tej serii stanowi co prawda przyzwoite wprowadzenie, ale nie chce mi się wierzyć, iż streamer rzeczywiście postawi w tym miejscu kropkę. Spin-offy? Remake’i? Rebooty? W końcu czego się nie robi dla pieniędzy.
Najgorsze/najlepsze w tym wszystkim jest to, iż 2. sezon „Squid Game” to wciąż niezłe filmidło, które spodoba się widzom. Hwang Dong-hyuk jest na tyle utalentowanym reżyserem, iż dobrze wie, jak utrzymać widza przed telewizorem i sprawić, by ten z zaciśniętymi zębami walczył o życie razem z bohaterami. Coś mi mówi, iż w głowie twórcy nowa seria mogła do końca wyglądać tak, jak się zaczęła. W międzyczasie musiały pojawić się natrętne głosy, które szeptały do ucha: „Pamiętasz, jak było fajnie? Poprosimy tak samo, tylko trochę inaczej”. W końcu czego się nie robi dla pieniędzy.