Sprzedała ponad 3 miliony wydanych płyt – wywiad z Urszulą Sipińską

radiopogoda.pl 1 rok temu

Kilka lata temu Urszula Sipińska zdecydowała się zostać private woman i postanowiła w ogóle nie udzielać wywiadów. Zrobiła jednak wyjątek – była gościem Radia Pogoda i przez godzinę rozmawiała z Anną Stachowską.

Urszula Sipińska jest kobietą niezwykle wszechstronną i utalentowaną: kompozytorka, pianistka, publicystka, architektka wnętrz. Ukończyła renomowane poznańskie Liceum im. Klaudyny Potockiej i Wielkopolskie Studium Muzyczne w Poznaniu w klasie fortepianu. Jest też absolwentką Wydziału Architektury Wnętrz Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu.

Urodzajny rok*

Debiutowała w 1965 roku na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Jest autorką ponad 60 kompozycji muzycznych. Sprzedała ponad trzy miliony płyt, jej utwory do dziś są klikane, odwiedzane i słuchane, np. na You Tube, przez kilkumilionową rzeszę słuchaczy. Jest odtwórczynią kultowego utworu do słów Wojtka Młynarskiego „Cudownych rodziców mam”. Jej piosenki były ilustracją do wielu filmów.

Pani Urszula dała ponad dwa tysiące recitali estradowych w kraju i za granicą. Jest laureatką wielu prestiżowych nagród. Wielokrotnie była piosenkarką roku. Jest także właścicielką Studia Projektowego US Style w Poznaniu i Studia Wyposażenia Wnętrz. Zrealizowała 65 obiektów architektonicznych według własnych projektów. Napisała również dwie książki: „Hodowcy lalek”, w której opowiada historię kariery piosenkarki w czasach PRL-u, oraz „Gdybym była aniołem. Historia prawdziwa, dziwna i śmieszna”. Ma męża, pana Jerzego Konrada, który jest kompozytorem, aranżerem i multiinstrumentalistą.

Fot. Archiwum prywatne Urszuli Sipińskiej

Anna Stachowska: „Cudownych rodziców mam” – Pani rodzice podobno znali tę piosenkę na pamięć?

Urszula Sipińska: No, trudno się dziwić, prawda? Proszę przymrużyć oczy – wyobraźcie sobie, iż macie córę, która chodzi na festiwalowe estrady oraz występuje w programach telewizyjnych. I widzicie własnego dzieciaka – w tym wypadku facetkę, która wam do ucha ładnie śpiewa „Mam cudownych rodziców” – to moim zdaniem musi robić wrażenie.

Dzięki tym wspaniałym utworom przechodzi pani do historii polskiej sztuki estradowej. Przed naszym spotkaniem sprawdziłam – 13 milionów kliknięć piosenki „Cudownych Rodziców mam”.

Tak, tak. Też bardzo się zdziwiłam, bo w 2018 roku Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu na ileślecie festiwalu zorganizowało wystawę dotyczącą moich osiągnięć. To była indywidualna wystawa, pierwsza z cyklu „Legendy polskiej piosenki”. Jarosław Wasik, dyrektor Muzeum, przeprowadzał ze mną krótki wywiad przed otwarciem wystawy. Było też krótkie spotkanie z przecudowną publicznością, która fantastycznie reagowała na to, co tam gaworzyłam, a uprzedzam, jestem osobą, która może za dużo gada. Tam się dowiedziałam, a minęły już ponad trzy lata, iż wtedy około 13 milionów osób słuchało tego utworu. Bardzo się zdziwiłam, ponieważ dłużej już uprawiam zawód architektki, czyli 32 lata, minus ostatnie trzy, bo już się wyłączyłam, bo już dość tego – już swoje lata mam. Wydawało mi się to prawie niemożliwe, żeby po tylu latach, ponad trzy dekady, publiczność dalej chciała słuchać tych piosenek. Myślę, iż warto było śpiewać, żeby się takich rzeczy dowiedzieć.

Miękko i czule

Ja to zawsze wspominam i mówię, iż piosenki są ludziom dalej bardzo potrzebne. Brzmi mi w uszach taki bardzo, bardzo dawny tekst Tuwima, który śpiewa Ordonka: „Ja śpiewam piosenki / drżą czułe dźwięki / ludziom na pocieszenie”. Ten tekst bardzo mi się podoba i adekwatnie to było przesłanie tego, bo ja nie chciałam śpiewać. Chciałam studiować. Ale życie się tak ułożyło, pewnie jakieś przeznaczenie. Ale głównie mi chodziło o to, że: „Śpiewam piosenki / drżą czułe dźwięki / ludziom na pocieszenie”. Takie też były przesłania tekstowe moich piosenek.

Ja się nie wdawałam w politykę, w przeciwieństwie do całej grupy polskich rockowców później w latach 90., już adekwatnie po 80. – to był sprzeciw wobec wszystkiego. Starałam się skupiać w tekstach na sprawach miłości, domu, rodziny czy marzeń. Na przykład w cudownym utworze „Płynąc hen do portu / bez paszportu / z marzeniami / nadziejami”. To w 1980 było, na parę miesięcy przed sierpniem 1980. To mi to z dnia na dzień wyrzucili z Opola, bo proszę sobie wyobrazić te kilka tysięcy ludzi i kilkadziesiąt milionów przed telewizorami, gdybym im zaśpiewała „Płynąc hen do portu / bez paszportu / z marzeniami, nadziejami”, to by się zrobił protest song. Prócz tej piosenki, to staram się śpiewać o przyziemnościach, którymi żyjemy co chwilę, co dzień, co tydzień, co miesiąc, i tak dalej.

Trzy lata temu w Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu odbyła się indywidualna wystawa: „Sza la la la la zabawa trwa”.

Konieczne jest da da: Sza la la la la zabawa trwa da da. I to jest do dzisiaj aktualne: da da: Sza la la la la zabawa trwa da da.

To była pierwsza wystawa z cyklu „Legendy polskiej piosenki”. Reedycja tej wystawy odbyła się w zeszłym roku w sierpniu, w Poznaniu. Widzowie mogli podziwiać nie tylko zdjęcia dokumentujące pani karierę, ale także pamiątki, które przekazała pani organizatorom. Już teraz chciałabym zapytać, czy będzie jeszcze możliwość obejrzenia tej wystawy. I co z ciekawostek można tam zobaczyć?

Ta wystawa jest adekwatnie o wszystkim. Ja po prostu złożyłam w najlepszym miejscu na świecie wszystko to, co było związane ze wspomnieniami dotyczącymi mojej podróży z piosenką na ustach. Czyli wszelkie złote płyty, statuetki.

Jestem rekordzistką o ile chodzi o wygrywanie światowych festiwali: Japonia, Meksyk, Portoryko, Majorka czy Teneryfa. Oczywiście w Europie też: Szwajcaria, Szwecja itd., dość długo by wymieniać. Wszystkie pamiątki tam są, bardzo dużo ciekawych zdjęć. One pochodzą z takich albumów, które mi tata prowadził. Był archiwistą, z wykształcenia inżynier, ale uwielbiał wszystko archiwizować.

Gdy tylko zaśpiewałam pierwszą piosenkę, w jedną festiwalową noc, wylansowałam utwór, który jak pisały gazety nuciła niemal cała Polska. I to był utwór „Zapomniałam”. I od tego momentu aż do swojej śmierci w 1988 mój tata to archiwizował i robił to znakomicie. Były tam takie rzeczy, jak pierwszy bilet samolotowy pierwszego lotu, który miał się odbyć ze mną w środku, z Warszawy do Bukaresztu. Wszystkiego oczywiście nie dałoby się zmieścić na takiej wystawie, ale są wszelkie pamiątki, które podarowałam Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu: mój dyplom i bardzo dużo różnych pamiątek typowo rodzinnych. Poza tym dwa dyplomy o moim pochodzeniu.

Fot. Archiwum prywatne Urszuli Sipińskiej

To był świat w zupełnie starym stylu

Nieskromnie się przyznam, iż pochodzę ze szlacheckiej rodziny. Nasz herb rodowy nazywał się Świnka. Był kiedyś słynny film o arcybiskupie gnieźnieńskim, który nazywał się Jakub Świnka, i to jest mój praprapraprzodek. Z legend rodzinnych wiem, iż był bardzo postępowym biskupem i bardzo dbał o krzewienie, gdzie tylko się dało, polskości.

Na tej wystawie można zobaczyć większość tych rzeczy, oczywiście te, które się zmieściły. Jest to dla mnie duża satysfakcja – podsumowanie mojej działalności z tamtych lat.

Jest również akcent o architekturze, są dwie książki, wiele płyt itd. A przede wszystkim, mam wielką nadzieję, iż jest tam aspekt mojego ducha, pozytywnej osobowości, bo nigdy nie krzyczę, zawsze wolę się uśmiechnąć i nigdy w życiu – przynajmniej dla mnie – za dużo „dziękuję, proszę, przepraszam”. To tak pomaga na co dzień.

Proszę mi wierzyć, wszyscy utkani jesteśmy z chwili i nie marnujmy tych chwil. o ile uzmysłowimy sobie, iż w stosunku do nieskończoności żyjemy ułamek sekundy nieobliczalny, to po co marnować te chwile – przepraszam, tu będę bardzo kolokwialna – na jakieś codzienne pierdołki. Po co? Po co sobie marnować życie?

Trzy lata temu w ramach tej wystawy udzieliła pani ostatniego wywiadu. Tak brzmiał tytuł dla „Trybuny Opolskiej”: To jest mój ostatni wywiad. od dzisiaj jestem private woman. Pani Urszulo, co się kryje za tym określeniem „private woman”?

Jestem private woman – chodzę w fartuszku po domu, bo bardzo lubię gotować, choć nie muszę, ale bardzo lubię, bo wiem, iż Jurek, mój kochany mąż, jest smakoszem.

Jesteśmy już ze sobą pod jednym dachem prawie 45 lat. Więc to już jest naprawdę sukces. Jak jest między nami jakiś problem, to natychmiast siadamy i gadamy ze sobą. „O co ci chodzi? o ile zrobiłam coś złego, to przepraszam. Ale wydaje mi się, iż to ja miałam rację”. Przy innej okazji on mówi, iż ma rację. Zawsze dochodzimy do stanu zgody, ale nie dzięki słów, tylko argumentów. Wtedy przyznajemy sobie rację. „Przepraszam, pomyliłam się” i za chwilę tańczymy już krakowiaka. A inni denerwują się, przez 10 dni potrafią się do siebie nie odzywać. Jesteśmy przeciwieństwem takiego małżeństwa.

Chcę wyjechać na wieś

Pani wielbiciele do dziś nie potrafią zrozumieć, iż taka megagwiazda, nagradzana, lubiana, po prostu zeszła ze sceny. Pani wtedy cytuje zespół Perfect: „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, niepokonanym”.

Oni to wyrazili w słowach, jakieś 10-15 lat po tym, jak odeszłam z estrady, zresztą w pełni sił artystycznych i z sukcesem. I z sukcesem powróciłam do wyuczonego zawodu architekta wnętrz. Wciąż jestem o to pytana i to jest naturalne.

Po pierwsze uznałam, iż czasy zaczynają się zmieniać. Już się czuło w powietrzu zmiany, nie aż tak głębokie, tego nie przewidział żaden z największych polityków, myślicieli na świecie, iż mur berliński tak gwałtownie zniknie. W każdym razie wyczuwałam, iż zmiana będzie, iż więcej wchodzi muzyki rockowej, której sensem jest sprzeciw wobec otaczającej rzeczywistości.

Po drugie miałam wrażenie, iż zaczynam się spalać, przyglądałam się z boku Urszuli Sipińskiej, stałam obok, patrzyłam na siebie i pomyślałam sobie, mój Boże, za chwilę będziesz spalać całą swoją osobowość, bo ile razy można zaśpiewać o rodzicach, ile razy można zaśpiewać „Sza la la la la”, czy tam „Poziomki”, można wymienić „Weselne dzieci” itp. Takie niewygodne te moje piosenki. Wówczas zarabiało się głównie na estradzie, czyli robiąc recitale i jeżdżąc z nimi po Polsce i po świecie dla Polonii. Zaczęłam czuć, iż to jest spalanie własnej osobowości. W którymś z wywiadów napisałam, iż spaliłabym się ze wstydu, gdybym doszła do ścianki celebryckiej, przy której człowiek staje się tylko parodią samego siebie. I to też było bardzo ważne dla mojego myślenia.

Miałam w życiu dwie pasje, zresztą więcej, ale te dwie podstawowe. Muzyka, śpiewanie dla kochanej publiczności oraz architekturę. I tu też odniosłam sukces. choćby zaprojektowałam wnętrze Europejskiego Uniwersytetu Viadrina po polskiej stronie w Słubicach. To było 23 tys. m2 pod dachem. Niesamowite przedsięwzięcie i fantastyczne wspomnienie, dlatego iż domów handlowych, galerii czy banków jest pełno wszędzie. A uniwersytet buduje się raz na sto lat. Fakt, iż mam to w swojej biografii, cieszy moją duszę i moje szare komórki.

Fot. Archiwum prywatne Urszuli Sipińskiej

Wszyscy wspominają pani talenty nie tylko w śpiewaniu, ale i w architekturze, pisaniu.

Uwielbiam pisać, uwielbiam słowo.

Jacek Fedorowicz, mówił o pani: „Zawsze była zjawiskiem zaskakującym. Mimo urody nie zaniechała myślenia. I mimo talentów, które by wystarczyłyby jej do osiągania sukcesów – pracowała”.

Tak, to jest prawda. Lubimy się i nawzajem podziwiamy z Jackiem. Kiedyś, jakieś dwa lata temu, zadedykował mi swoją książkę. Dedykacja brzmiała tak: „Kochana Urszulo, tylko jeden z rozdziałów, który jest w tej mojej książce, jest nieco starszy od naszej przyjaźni”. A to było bardzo dawno temu, gdzieś początek, może środek lat 60.

Pamiętam nas

Utrzymuje pani, pani Urszulo, kontakty z przyjaciółmi z tamtych czasów lat 70. i 80.?

Nie, nie, nie. Chciałabym bardzo delikatnie powiedzieć – nie te zainteresowania. Żyję w zupełnie innym świecie w tej chwili. Po prostu rozmijają się w tej chwili nasze zainteresowania. Ale utrzymuję kontakt z kilkoma osobami z pierwszych stron gazet, ale raczej są to pisarze, dziennikarze, no właśnie Jacek Fedorowicz. Innych nazwisk nie powiem, bo bardzo mi żal, iż 1,5 roku temu odszedł Kazio Kutz. Też byliśmy serdecznie zaprzyjaźnieni. Prawie co miesiąc rozmawialiśmy ze sobą. Tak bardzo mi go brakuje. No i oczywiście Wojtka Młynarskiego. Nie byłam z nim blisko zaprzyjaźniona, ale często rozmawialiśmy ze sobą. Lubię toczyć rozmowy na pograniczu rozmyślania, filozofowania albo opowiadania o otaczającej nas rzeczywistości w Polsce i na świecie. W tej chwili nie jest wesoło. Mamy wojnę COVID-ową i różne perypetie, których jeszcze 10 lat temu nikt by się nie spodziewał. Jakiś trend przemocowy na świecie. Nie lubię tego, spędza mi to sen z powiek.

Studiowała pani trzy lata historię sztuki, trzy lata filozofię, estetykę i socjologię. Nie dziwię się, iż tematy czysto filozoficzne, też życiowe panią interesują, ale to też śmieszne, iż były pomysły, żeby przystąpić do egzaminu, który oficjalnie określiłby panią jako artystę amatora. Wtedy śmiała się pani: z czego miałabym zdawać i iż przed Bardinim i jego komisją wykonać piruet. Tak pani kiedyś opowiadała.

Tak, no bez sensu, prawda? Wtedy dostawałam 100 czy 200 złotych za recital, czyli 1-2 dolary. A gdybym zdała egzamin u Bardiniego w Warszawie, to wtedy za recital mogłam dostać w przeliczeniu 12 dolarów, czyli 1200 złotych. Poszłam do szefów poznańskiej estrady i spytałam, z czego miałabym zdawać przed Bardinim? Śpiewanie – miałam już na koncie jedną złotą płytę i trzy albo cztery światowe festiwale wygrane.

Moje piosenki były śpiewane „przez ulicę”. Skończyłam liceum z dobrym wynikiem. Dyplom otrzymałam z wynikiem bardzo dobrym. To po co miałam jeszcze ten egzamin zdawać? Powiedziałam tym panom, iż nie pojadę. Najwyżej dalej będę tyle zarabiać, bo pieniądze nie są moją… nie zachwycam się posiadaniem przedmiotów, więc dam sobie radę tak czy owak. Tak to wtedy było. Po dwóch tygodniach przyszło pismo z Ministerstwa Kultury i Sztuki. Za wybitne zasługi i osiągnięcia w dziedzinie piosenki w Polsce i na świecie otrzymuje poza komisją najwyższą kategorię. To było dla mnie naprawdę ważne w taki istotny sposób. To była bitewka wygrana z systemem.

Przystanek mojej młodości

Chciałabym wrócić do pani dzieciństwa, od którego się wszystko zaczęło. Wspominała pani, iż pochodzi pani z rodziny szlacheckiej. Jest pani szlachcianką, pani Urszulo. Muzyką interesowała się pani do najmłodszych lat. Pani mama pięknie grała na fortepianie.

Mama była z zawodu pianistką i uczyła małe dziewczynki gry na fortepianie.

Wyczytałam, iż od dzieciństwa chorowała pani na trudno uleczalną, ale niegroźną chorobą – niecierpliwość.

Tak, tak, mam to do dziś, to jest straszna choroba.

Najgorsze wspomnienie z tamtych lat, kiedy śpiewałam przez niespełna 30 lat na estradzie, w pierwszych latach równocześnie ze studiowaniem, to były momenty, kiedy trzeba było pozostać bardzo opanowanym. Natomiast to czekanie za kulisami – śni mi się do dziś. Oby się doczekać, aż wywołają moje nazwisko i imię, bo wiem, iż mam do spełnienia istotną rzecz – zaśpiewać trzyminutowy utwór, który ogląda 3/4 Polaków, czyli około 30 mln, trzeba także doliczyć wszystkie „demoludy”, które oglądały zwłaszcza dwa festiwale sopocki i opolski.

I właśnie z tą niecierpliwością – śni mi się po nocach, iż stoję i stoję za kulisami. Nagle zdaję sobie sprawę, iż jestem w halce, a moje suknia się dopiero pierze, włosy mam umyte, ale nieuczesane. I to są te najgorsze koszmary, które mi się śnią przez tę niecierpliwość. Nigdy nie mogłam się doczekać, niech już powiedzą: „A teraz przed państwem Urszula Sipińska!”. Stałam za tymi kulisami, wydawało mi się, iż to wieczność.

„Znowu dziś jestem w podróży”

Także duża odpowiedzialność

Ogromna, ze względu na liczbę odbiorców. Bo to nie tylko 3-4 tysiące publiczności w przypadku obu tych festiwali, czyli w Opolu i w Sopocie, czyli tych największych, bo w Kołobrzegu nigdy nie zaśpiewałam. I nigdy bym nie zaśpiewała, mimo iż byłam wtedy szantażowana, iż o ile nie zaśpiewam w Kołobrzegu to nie dostanę paszportu. No to jakiemuś generałowi powiedziałam: „Proszę pana, niech pan sobie zje ten paszport. Najwyżej, o ile nie wyjadę, to zostanę architektem”. I nic mi nie zrobili, bo byłam bezczelna. Specjalnie.

I bardzo dobrze, bo dzięki temu jest pani sobie wierna i robi to, co zawsze czuła w sercu. W liceum już, tym słynnym Liceum im. Klaudyny Potockiej i Wielkopolskim Studium Muzycznym w Poznaniu w klasie fortepianu założyła pani wraz z koleżankami zespół „Ośmiornice”. Kto wpadł na ten pomysł?

To było coś takiego jak „Filipinki”. Nas było osiem. Musiałam założyć ten zespół, bo byłam zakochana w naszym profesorze od fizyki. W klasie przedlicealnej chyba jeszcze, a on mnie w ogóle nie zauważał. Tym bardziej iż zawsze sadzali mnie w ostatniej ławce, dlatego iż się strasznie wierciłam i wybiegałam podczas lekcji. Tata powiedział naszej wychowawczyni, iż ja jestem niecierpliwa, żeby nauczyciele mieli do mnie cierpliwość itd. A on mnie w ogóle nie zauważał w tej ostatniej ławce. Pomyślałam sobie, iż jeżeli założę taki zespół, to na pewno zaśpiewamy na jakiejś szkolnej akademii. I tak się wydarzyło, tylko iż nic się nie stało, bo fizyk w ogóle na mnie nie patrzył. Byłam tak zdruzgotana, iż z tej sromoty poszłam do takiej koleżanki, byłam już w licealnej klasie, Inki Korniszewskiej. Wylałam wszystkie moje dziewczęce łzy i ona pod wrażeniem moich zwierzeń napisała tekst do piosenki „Zapomniałam”.

Tekst, który w 1967 roku dostał nagrodę. Była to jedna z bardziej popularnych piosenek.

Myślę, iż od tego się zaczęło. Pamiętam, iż gazety się rozpisywały, iż Urszula Sipińska była odkryciem tamtego festiwalu. Tekst ten wisi oprawiony w Muzeum Polskiej Piosenki. Muszę przypomnieć, iż konkurencję miałam niekiepską, bo Czesiu Niemen śpiewał „Dziwny jest ten świat”, a Wojtek Młynarski „Jesteśmy na wczasach”. Ja bisowałam 17 razy, to znaczy kłaniałam się 17 razy. Ludzie chcieli, żebym powtórzyła, ale ja i Czesiu, i Wojtek śpiewaliśmy na koncercie premier. Na tym koncercie absolutnie nie było wolno bisować. Pamiętam, iż sekundował mi wtedy Wojtek Młynarski i jak wychodziłam, to w pupę mnie kopnął kolanem – na szczęście. Potem publiczność klaskała i klaskała, a Wojtek mówi: idź, idź, ukłoń się przynajmniej. Było bardzo sympatycznie. Wyczułam wówczas taką ludzką więź i później piękne piosenki mi pisał przez całą moją śpiewaczą wędrówkę.

Urszula Sipińska i Wojciech Młynarski. Fot. Archiwum prywatne Urszuli Sipińskiej

„Cudownych rodziców mam”

To on panią namówił, żeby zaśpiewać tę piękną piosenkę „Cudownych rodziców mam”. Nie była pani wcześniej przekonana do tej piosenki.

Wahałam się. Byłam przekonana, ale to jest groźny temat, jak nie wiem. Tak samo wśród aktorów bardzo trudno grać z dzieckiem, bo dziecko zawsze wejdzie na pierwszy plan, iż można źle grać. Albo z psem, aktorzy uciekają od takich ról. A piosenkarze, czy raczej artyści, bo i Czesio, i Wojtek, i ja – nigdy nie lubiliśmy tego określenia „piosenkarz”, tylko jeżeli już to „artysta estrady”, zawsze uciekaliśmy od dosłowności. I śpiewać utwór o mamie albo o własnym dziecku, albo o utracie własnego dziecka, albo „Kocham Ciebie, Tato” – to wszystko jest według mnie na granicy kiczu. Bałam się, iż z tego wyjdzie kicz.

A wtedy Wojtek Młynarski powiedział mi: „Słuchaj, ty nie musisz śpiewać moich słów, ty po prostu przmruż oczy i pomyśl o tym wszystkim, o czym mi opowiadałaś. Jak było w domu, jacy byli rodzice, iż chodziliście na łąki i pola, nad strumyk, jak się unosił zapach ciasta z kuchni, jak to od razu w domu weselej się robiło. O tych rzeczach myśl, śpiewając ten utwór”.

Postanowiłam sobie tak, jeżeli wejdę do studia i od razu nie uda mi się wydobyć tej atmosfery, to tej piosenki nie zaśpiewam. Ale się udało. Bo niektóre utwory powtarzało się, gdzieś jakiś mały fałsz albo zła dykcja. Czasami jeden utwór nagrywało się przez dwie-trzy godziny. A tu weszłam do studia i stówa. Po prostu, w żadnym miejscu ani nie zafałszowałam, atmosfera była dobra i to spowodowało właśnie to, co mi powiedział Wojtek. Posłuchałam go i udało mi się wykonać to jego reżyserskie przesłanie. I to sprawiło, iż teraz mamy ten utwór wśród siebie. Bardzo się cieszę, iż w takich ważnych momentach, jakim jest zawarcie małżeństwa, ta piosenka bardzo się ludziom przydaje.

Jest uwielbiana, adekwatnie żadne wesele bez niej obejść się nie może.

Pani Aniu, już dzisiaj z góry śpiewamy „Sto lat, sto lat” wszystkim tym, którzy mają dziś odwagę wziąć ślub i jeszcze większą odwagę wysłuchać piosenki o rodzicach w wykonaniu bym powiedziała „starszej pani”.

Cudownej artystki, kompozytorki, pianistki, publicystki, architektki wnętrz.

Poprosiłam się o komplement [śmiech].

„Świat moich kilku lat”

Jeszcze chciałam powrócić do pani dzieciństwa, bo podobno nikt szczególnie na panią nie wypływał, bo bardzo gwałtownie pani się uczyła, miała pani mądrych rodziców. Potem też była pani gościnnie w domu Stasia Dygata i Kaliny Jędrusik. Tam też poznała pani Wajdę, Kutza, Holoubka i wiele znakomitości. Rozmowy tam adekwatnie były darem od losu.

Darem od losu – tak. Przede wszystkim wtedy najintensywniej rozwijała się moja osobowość. Miałam wtedy 19 lat. Wcześniej w domu odbywały się tak zwane czwartki literackie. Rodzina spotykała się przy jednym wielkim stole i rozmawialiśmy tematycznie, raz o Freudzie, raz o van Goghu, Szekspirze czy Sokratesie. I uczestniczyłyśmy w tym my z siostrą, bo brat jest o dziesięć lat młodszy, więc te wspomnienia są głównie związane z siostrą. Teraz moja siostra, która jest o półtora roku starsza, jest profesorem zwyczajnym Akademii Ekonomicznej w Poznaniu.

Fot. Archiwum prywatne Urszuli Sipińskiej

To jako pierwsze – mądrzy, fantastyczni rodzice. Ojciec uczył nas samodzielności, odkąd pamiętam. Jak coś zbroiłyśmy, to ojciec po prostu mówił: „Powiedz mi, Ulko, co źle zrobiłaś. Pomyśl o tym, dlaczego to zrobiłaś i spróbuj pomyśleć, dlaczego nie powinnaś tego robić”. Uczył nas samodzielności, zwłaszcza tata, mama była bardziej emocjonalna. Ojciec, jak wracał z pracy, to najpierw nos w książki. Mieliśmy ogromną bibliotekę, jedną z cenniejszych w Poznaniu. Zresztą ja w tej chwili też mam około 3 tysięcy książek. Samo posiadanie książek niczego nie mówi, ale mam te adekwatne, proszę mi wierzyć. I ja nie wiem, czy mi starczy czasu, żeby wszystko przeczytać.

„Płynąć”

Z osobowością twórczą też człowiek się rodzi, to jest DNA. To Mickiewicz chyba zapisał, nie zacytuję go dokładnie – naukę zdobędziesz od innych, ale mądrości życiowych musisz się nauczyć sam. I tu chodzi o rodzaj mądrości życiowych, czyli takich podstawowych odruchów, prawd, to, co nam się później zaczyna w życiu przydarzać. Z wiekiem nabiera się doświadczeń, a doświadczenia są nieprzekazywalne. Im więcej doświadczeń, tym jesteśmy mądrzejsi. I ja właśnie wtedy, już w domu rodzinnym miałam doświadczenia związane z myśleniem, z wiedzą o literaturze, o sztuce.

A gdy weszłam w krąg tego słynnego mieszkania w Warszawie u państwa Dygatów, to nabierałam doświadczenia, jak mówić, o czym, jak myśleć. Wsłuchiwałam się i czułam się jak Alicja w Krainie Czarów. Tam poznałam na dwa miesiące przed jego śmiercią słynnego pisarza Wańkowicza. To, jak on mówił, to można było włączyć magnetofon i bez poprawek, to znaczy znaków interpunkcyjnych, przełożyć na papier i wydrukować jako felieton. To był niesamowity człowiek. Zresztą wielu innych pisarzy, między innymi Tadzia Konwickiego, też tam poznałam. I to wszystko przydawało mi dzień po dniu tych doświadczeń, które skumulowane później bardzo się przydają, żeby później raczej nie głupio, ale mądrze żyć.

Równolegle uczyła się pani w szkole muzycznej i studiowała architekturę. I adekwatnie nie dowiedzielibyśmy się o pani talencie, gdyby nie szefostwo uczelnianej komórki Związki Młodzieży Socjalistycznej. Podobno odgórnie ustalili, iż obdarzona tak aksamitnym głosem studentka będzie reprezentować uczelnię na Festiwalu Piosenki studenckiej w Krakowie.

Tak, oni mnie tak przestraszyli aspołeczną postawą, iż powiedzieli tak: „No, Sipa”, bo tak mówili na mnie wszyscy, i tu muszę dodać, iż wolałam, żeby Sipa mówili do mnie studenci, którzy mieli znakomitą dykcję, bo w przeciwnym razie głupio by wyszło. No więc powiedzieli, „No, Sipa, uważaj. Z tej szkoły wylatuje się za brak talentu. jeżeli tam nie pojedziesz, okażesz aspołeczną postawę. A pamiętaj, iż talent to jest względna rzecz”. I tak mnie wypchnęli do Krakowa. Tam zobaczył mnie Młynarski oraz inni ludzie z Woronicza i z kręgów artystycznych. I wypuścili mnie na festiwal w Opolu. Zaśpiewałam „Tam, gdzie kwitnie głóg”. To było na rok przed pojawieniem się wielkiego przeboju „Zapomniałam”. Piosenka była tak znakomita, iż prędzej zeszłam, niż weszłam na tę scenę.

„Nie mów mi, iż kochasz”

Wtedy mówiono o pani, iż śliczna, zgrabna, aksamitny głos, śpiewająca nastrojowe utwory.

Pani mnie naprawdę zawstydza.

Tak! Kontynuuję: rozpalała zmysły, szczególnie męskiej części publiczności.

Tomek Wołek tak powiedział w takim programie „Uwaga, kulisy sławy” i dodał, iż należał do tej męskiej połowy Polaków, którzy albo byli nią zafascynowani, albo się w niej kochali.

Fot. Archiwum prywatne Urszuli Sipińskiej

No, ja się nie dziwię.

Tomasz Wołek, którego lubię i cenię, takie coś powiedział na antenie, zresztą w tym samym programie też Kazio Kutz coś o mnie miłego mówił. To ja się z tym zgodzę, ale żeby to pani to powiedziała.

Rozmawiałam z Markiem Fijałkowskim z „Homo Homini”, który powiedział, iż wtedy była pani uosobieniem klasy, stylu, dystyngowania. Jak to określił: skoncentrowana na tym, co robi, i może nie ugodowa, tylko – jak on to ujął – cudownie było panią oglądać na scenie. Tak iż coś w tym było.

Bardzo miło. Bardzo miło słyszeć takie słowa, bo czemu miałoby nie być miło.

Oczywiście, ma być sympatycznie, jak to stwierdziłyśmy, ma być moc, bo inaczej nie ma to sensu.

Ma być moc. Jak ma być miło, to nie lepmy bałwanów. Bo jak przytulisz się do bałwana, myślę tu o jakimś mężczyźnie, to ci w rękach sama woda zostanie. Proszę państwa, na szczęście zima się koczy. Skończy się COVID, będziemy mogły się przytulać. Jeszcze będzie weselej, jeszcze będzie normalnie. A w ogóle w naszym wieku sobie podśpiewuję…

Róbmy swoje?

Nie. A w moim wieku, na koniec powiem pani i państwu, proszę państwa, jeżeli macie te lata co ja, to proszę mi wierzyć, życie też może być fajne, naprawdę. I jeszcze w zielone gramy / jeszcze nie umieramy / jeszcze nie i długo nie – i wam też tego życzę. Uśmiechu na co dzień. Wiem, iż to jest powierzchowne, ale jeżeli się ma negatywne nastawienie do czegokolwiek, to para idzie w gwizdek, czyli energia idzie w gwizdek i adekwatnie po co? To lepiej spróbować pomyśleć o dobrych rzeczach.

Chciałam jeszcze wrócić do momentu w 1967 roku, kiedy tamta piosenka nastrojowa „Zapomniałam”, zresztą pani siostra napisała do tego tekst.

Nie, nie, myśmy napisały obie muzykę, a tekst napisała Inka Korniszewska, której opowiedziałam o mojej beznadziejnej, niespełnionej miłości do mojego fizyka.

Moje, twoje, moje

Podobno wtedy uderzyła pani woda sodowa do głowy, ale to było też krótkotrwałe.

Ja to z psychologii wiem. Psychologię studiuję prywatnie na własny użytek od 1966 roku, bo wtedy poznałam mojego pierwszego chłopaka w pełnym tego słowa znaczeniu, jeżeli państwo rozumieją, o co chodzi. Był ode mnie o siedem lat starszy i był psychologiem. I on mnie tak bardzo zachęcał do rozmów na ten temat. Czy Fromm, już pomijam Junga czy Freuda i Rollo May. W tym momencie wymieniam psychologów i psychiatrów światowej sławy. Zaczęłam się tym interesować i psychika w życiu człowieka jest dla mnie niezwykle istotna.

W tej chwili jest taki poziom agresji, a przede wszystkim połowa ludzkości ma depresję, związaną z tym, iż wszystkim świat na głowie stanął. Trwa na zewnątrz wojna COVID-owa. Człowiek nie był postawiony w takiej sytuacji i w tym miejscu życia, w jakim się teraz świat znajduje, czyli XXI wiek, rozwój techniki. Za pięć lat ponoć ma się panoszyć sztuczna inteligencja. Bardzo się tego boję. Nie jestem orędowniczką czegoś takiego. Wolę umysł ludzki i serce ludzkie, aczkolwiek serce to jest tylko kawałek mięśnia. Czyli emocjonalność, duchowość i intelektualność w człowieku. Ale w człowieku, a nie żeby maszyny myślały, to bzdura jakaś. Proszę mnie nie potraktować jako ciemniaczkę, ale takie mam myśli, iż to o jeden most za daleko idzie i to nas wszystkich zniszczy.

Wracając do COVID-a – odbywamy życiową, niesamowitą próbę siły charakteru. Trzeba zbierać siły na ważne rzeczy, a nieważne kompletnie zignorować. I może wtedy będzie trochę weselej, bo w ogóle życie jest takie niepojęte, iż czasami sobie myślę, iż to tak jakby niewidomemu opowiadać o tęczy. Tak to wygląda. Czyli nic nie musimy. Musimy umrzeć i to jest jedyne, co naprawdę musimy. Ale powinniśmy się w sobie zbierać, o ile możemy, bo o ile ktoś ma ciężką depresję, to tej garści, do której należy sięgać, nie ma. „Weź się w garść!” – to jest koszmar, tego nie wolno mówić człowiekowi, który jest w ciężkiej depresji. Spróbujmy bardziej zaglądać w siebie, co tam jest, co możemy fajnego zrobić, żeby komuś pomóc. Może to jest powierzchowne, co mówię, ale te najbardziej powierzchowne sprawy są najważniejsze dla ludzi.

Trochę żal szalonych lat

Pracowała pani z wybitnymi polskimi kompozytorami, bo to był i Figiel, i Wasowski, Krajewski, Poznakowski.

I mój mąż, przecież on skomponował ten utwór „Cudownych rodziców mam”.

Jerzy Konrad.

Ludzie bardzo lubili też taki utwór „Są takie dni w tygodniu”. To jest tak potoczne, iż sama łapię się na tym, iż jak się gorzej czuję, bo w kościach łamie w tym wieku, prawda, albo coś wypadnie z ręki, to sobie mówię – nie denerwuj się są takie dni w tygodniu. Dlatego ta przyziemność – w dobrym tego słowa znaczeniu, tych tekstów, które śpiewałam, i tu muszę powiedzieć, iż z dumą wspominam takie trzy utwory. Jeden się nazywa „Małe pół godziny”, drugi „Moje, twoje, moje” i trzeci „Dla wszystkich cierpliwych bab”. To były lata 80. To ja już wtedy powinnam była być nazywana feministką, bo – muszę zacytować, żeby przybliżyć: Ledwie świt blade oczy przeciera / zrywasz się / wstawiasz czajnik na gaz / pies chce wyjść / dzieci zbudzić już trzeba / a twój mąż, on to zawsze ma czas itd., itd.

Te trzy piosenki to są adekwatnie treści feministyczne, w których wyrażam swój sprzeciw, wobec tego, iż wciąż od wieków kobiety traktuje się jak robotnice domowe. Ja niedawno z mężem rozmawiałam. Mąż jest podobnego zdania, ale mówi, no tak się utarło, iż mężczyzna zarabia, bo to z atawizmów się bierze. Facet wychodził, upolował dzika. Wracał. I resztę robiła żona. Włącznie z rodzeniem dzieci, sprzątaniem po tym dziku, zmywaniem i wszystkim.

Przecież to jest też praca, nasza praca. My pracujemy, są choćby stawki za godzinę, nie wiem, ile płaci się osobom, ale są to przeważnie kobiety, które przychodzą i pomagają, i za cztery godziny dziennie ładnie sobie zarobią. Ale nasza praca, tylko z tytułu, iż jesteśmy żonami swoich mężów, to tak jakby tej pracy nie było. To jest oczywiste: ja zarabiam, ty pierzesz. I tak ma być. A jeżeli ja też zarabiam i też pracuję? I w zasadzie o tym są te trzy piosenki.

Urszula Sipinska, garderoba w mieszkaniu piosenkarki. Fot. Antoni Zdebiak/FORUM

Dziękujemy za feministyczne songi. Można do nich powrócić. Pani Urszulo patrzę na pani wszystkie osiągnięcia. Liczby są imponujące. 65 obiektów architektonicznych według pani pomysłów, projektów, ponad 60 utworów, 3 miliony płyt, 13 milionów wejść na You Tube. To są nasze współczesne obliczenia. Bardzo płodna i wielowymiarowa artystka.

Mogę się troszkę pochwalić? Lata temu rozmawiałam z panem Donaldem Tuskiem i wymieniliśmy książki. Ja mu podarowałam swoją książkę „Hodowcy lalek”, a on swoją książkę sprzed lat o „Solidarności” i tam wpisał: „Urszuli, utalentowanej niczym Leonardo” i tutaj mnie wcięło. Powiedziałam: „Panie Donaldzie, pan chyba odrobinę przesadził”. Na co on odpowiedział: „Dobra, proszę mi wskazać inną artystkę estrady, która ma tyle zawodów”.

„Za krótkie życie”

W każdym z tych zawodów pani się naprawdę realizuje. Jest pani na wysokiej pozycji. Tak, iż naprawdę: talent, charyzma, osobowość. Bardzo się cieszę, pani Urszulo, iż udało nam się spotkać, porozmawiać, mogę pani słuchać – i jak myślę, nasi słuchacze także – godzinami. Na zakończenie chciałabym zapytać, czy pisze pani trzecią książkę?

Mam już ponad 300 stron. Opiera się na konspekcie, który zostawił mi mój ojciec, niejako w spadku. Prawdziwa rzecz. Zaczyna się w przedwojennej Warszawie na ulicy Targowej na Pradze, potem akcja przenosi się niespodzianie do Nowego Jorku i kończy w Anglii. Naprawdę sensacyjna fantastyczna opowieść z tego krótkiego przekazu, który zostawił mój tata. Napisałam ponad 300 stron i w pewnym momencie utknęłam i do dzisiaj nie mogę ruszyć. Wydaje mi się, iż coś jest nie tak. Bo książka musi żyć, to nie może być trup, wydaje mi się, iż coś źle zrobiłam. Teraz mam inne zadania przed sobą, ale wszystko obraca się wokół tego, iż szare komórki działają, więc jest dobrze. Tak czy owak, chciałabym i powinnam wrócić, przerzedzić to i myślę, iż ją jeszcze wydam. Tytuł ma intrygujący, bo ma się nazywać: „Zabiłam”.

Tytuł ma intrygujący, ale jak profesor Miodek w jednym z listów do pani napisał: „Pięknie pani pisze. Ma pani niezwykle lekkie pióro, co utwierdza mnie w przekonaniu, iż hojnie panią obdarowano talentami”.

No proszę, proszę… Co ja mam zrobić? Czy mam iść powiesić się ze szczęścia?

Nie! Kończyć tę książkę żebyśmy my – pani słuchacze i wielbiciele – się mogli cieszyć.

Wyczuwam w pani coś, co jest głębokim przejawem życzliwości. A ja myślę, iż u ludzi zaakceptowałabym wszystko. Nie obchodzi mnie, kto kim jest. Czy wierzy, czy nie wierzy. Kto ma jaką opcję polityczną. To mnie nic nie obchodzi. Ale dwóch rzeczy u ludzi po prostu nie toleruję – braku życzliwości i agresję. To są te dwie rzeczy. Wiem, iż pani prowadzi te wtorkowe programy, ma pani pokłady naprawdę ludzkiej życzliwości. Ta energia przepływa też na słuchaczy, oni na pewno robią się też może na chwilę ociupinkę życzliwsi, niż byli przed audycją. I to jest ten skarb, który ma ta audycja i nasze Radio Pogoda. Zawsze lubiłam to radio.

Fot. Archiwum prywatne Urszuli Sipińskiej

Dziękuję pięknie, aż mam ciarki na plecach i na rękach, i łzy w oczach.

To ocieramy obie.

Ocieramy.

Ja nie jestem pomalowana, ale jeżeli pani jest pomalowana, to ostrożnie, bo będzie szczypało.

To już jest nieważne. Ważne są emocje i ta moc, i jak czasem państwo do nas piszą, iż nie mogą państwo wyjść z auta, bo słuchają.

Pani prowadzi audycję, tak jakbyśmy siedziały w fajnej kawiarni, jadły torcik i popijały czerwone winko.

Bardzo mi się to podoba.

Dlatego to przyciąga, to ma magnes.

Dziękuję pięknie pani Urszulo, to był zaszczyt gościć panią. Chciałabym jeszcze więcej takich rozmów. Może jeszcze uda nam się kiedyś umówić, żeby dokończyć to spotkanie.

Tak, dla Radia Pogoda – wszystko.

Jest publiczna deklaracja. Bardzo pani dziękujemy. Cudowna Urszula Sipińska, piosenkarka, kompozytorka, pianistka, publicystka, architektka wnętrz, była państwa i moim gościem. Dzisiaj to była niesamowita rozmowa. Myślę, iż państwo też z euforią słuchali pani Urszuli.

Kochani, trzymajmy się, wspierajmy się i się nie dajmy.

*Śródtytuły pochodzą od tytułów piosenek wykonywanych przez Urszulę Sipińską.

Idź do oryginalnego materiału