Sprawa rodzinna – recenzja filmu. Powinna była zostać w rodzinie.

popkulturowcy.pl 2 dni temu

Do grona netflixowych komedii romantycznych dołączyła ostatnio Sprawa rodzinna. Film wiele obiecywał, zwłaszcza przez obsadę (m.in.: Joey King, Nicole Kidman, Zac Efron, Kathy Bates). Jednak czy tych obietnic dotrzymał?

Nie wiem, czy tylko ja odnoszę takie wrażenie, ale coraz trudniej jest o sensowną komedię romantyczną. Wśród masowo wypluwanych przez platformy streamingowe średniaków przeplatają się ze sobą zarówno znane z klasyków ubiegłego wieku stereotypy, jak i rozpaczliwe próby zmiany znanych formatów. Tę klątwę złamali Bajecznie bogaci Azjaci. Niektórzy uważają też, iż powiewem świeżości było zeszłoroczne Anyone but you. Osobiście akurat z tym się nie zgadzam, mimo iż oglądało się przyjemnie. Clou tej wyliczanki jednak jest fakt, iż po dzisiejszych romcomach trudno spodziewać się wiele. Z tej właśnie przyczyny, gdy jakiś czas temu przewinęła mi się wśród zwiastunów Sprawa rodzinna, nie robiłam sobie nadziei.

Zobacz również: Na samą myśl o Tobie – recenzja filmu. Fanfik na ekranie

Źródło obrazka: Netflix

Trailer netflixowego potworka wyglądał całkiem porządnie i kusił gwiazdorską obsadą, ale niósł ze sobą już zagrożenie przerostu formy nad treścią. Niestety, film sam w sobie był jeszcze gorszy, a obejrzenie go do końca fizycznie mnie zmęczyło. Najbardziej bolał słaby scenariusz. Nie uważam się za osobę o nadmiernie wysublimowanym poczuciu humoru, ale to po prostu nie było zabawne. Wszelki humor sytuacyjny był wymuszony i żenujący, a dialogom momentami brakowało choćby sensu. Żarty były bardzo wymuszone i najczęściej opierały się o name dropping jakiegoś celebryty. Samo w sobie nie jest to złe posunięcie – genialnie robili to na przykład scenarzyści klasycznej Pomocy domowej, ale tutaj wypadało nienaturalnie i sztywno. Film nie jest choćby słabą komedią: on po prostu w ogóle nie bawi.

Niestety nie broni się on na żadnej innej płaszczyźnie. Trudno również o chemię między bohaterami. W każdej możliwej konfiguracji wydaje się ona maksymalnie sztuczna. Nie mówiąc już o tym, iż scenarzyści sami nie mieli na nią pomysłu. Jedna z bliskich koleżanek głównej bohaterki w połowie filmu po prostu znika, a druga nagle diametralnie się zmienia i to do tego stopnia, iż na przestrzeni kilku tygodni akcji przestaje ona w ogóle samą siebie przypominać. Najbardziej zawodzi jednak relacja Zary (Joey King) z Chrisem (Zac Efron). Przez cały czas scenarzyści sprzedają go jako nieco ekscentrycznego, ale jednak sympatycznego gościa. Nagle, w okolicy ⅔ filmu, okazuje się, iż był on wobec głównej bohaterki niejednokrotnie bardzo toksyczny. Nic na to jednak wcześniej nie wskazywało.

Źródło obrazka: Netflix

Podobnie konflikt stanowiący rdzeń filmu. Reakcja Zary na romans matki (Nicole Kidman) z Chrisem wydaje się nienaturalna i przerysowana. Choć tak silne zaangażowanie córki w życie uczuciowe matki ma sugerować bliską więź emocjonalną, wychodzi ono sztucznie i dziecinnie. Nie widzimy na ekranie mitycznego „złego traktowania kobiet” przez Chrisa, poza jednym bardzo niezręcznym zerwaniem na początku filmu. Nic w jego relacjach z innymi kobietami nie sugeruje, by był on toksyczny czy niedojrzały. A zresztą choćby gdyby tylko chciał się zabawić – skąd pewność, iż matka bohaterki również nie miałaby ochoty na zaledwie przelotną znajomość?

Tu właśnie leży pies pogrzebany (pokój jego duszy). Sprawa rodzinna na siłę stara się przekazać nam, jak nowocześni i woke są jej bohaterowie. Jednocześnie powiela utarte stereotypy relacji romantycznych i – co gorsza – usiłuje ubrać je w przyjazną, cukierkowo-feministyczną otoczkę. Wywołuje tym jednak wrażenie nieszczerej i sztucznej. choćby jej najlepszy element, czyli postać babci grana przez Kathy Bates, w końcu ulega wszechobecnej kliszy. Najgorsze jest to, iż poruszane w filmie wątki można byłoby pokazać w sposób znacznie bardziej zniuansowany, nie tracąc przy tym lekkiego tonu. Niestety scenariusz nie był tego w stanie udźwignąć.

Źródło obrazka: Netflix

Klątwą gatunku zdają się niezmiernie irytujące główne bohaterki. Zara to jednak totalnie inna liga. Rozumiem zamysł, jaki mieli scenarzyści: chcieli pokazać, iż dwudziestokilkulatka może jeszcze nie mieć zbyt poukładane w głowie i nie wiedzieć, jak ma adekwatnie potoczyć się jej życie. Ten efekt udałoby się jednak osiągnąć bez tworzenia postaci tak niezmiernie niekonsekwentnej, niesamodzielnej i rozkapryszonej. W jednej chwili narzeka na fakt, iż wciąż mieszka z mamą. W drugiej grozi jej, iż chyba musi się wyprowadzić (no, wypadałoby w tym wieku…). Podobnie jej przyjaciółka (Liza Koshy) popada w typową chorobę romcomowej koleżanki: musi w pewnym momencie wytknąć Zarze, iż ta była zbyt pochłonięta swoimi problemami, by zwrócić uwagę na jej osobiste dramaty. Bo oczywiście nie może w świecie być tak, iż 2 osoby mają swoje problemy na raz. Muszą wymieniać się nimi niczym pałeczką w sztafecie.

Sprawa rodzinna rozczarowuje, ale skłania do szerszej refleksji: czy format komedii romantycznych już się wyczerpał? Czy w popkulturze nie umiemy powiedzieć już nic nowego o miłości? Czy musimy ogrywać te same klisze wzajemnych wyrzutów i nieporozumień, które rozwiązałby jeden telefon? I wreszcie: czy mając ochotę na romantyczny flick, już zawsze będziemy musieli wracać do lat 90.?

Źródło obrazka wyróżniającego: Netflix

Idź do oryginalnego materiału