Spotkałam się z kochanką męża gotowa na wszystko, ale odeszłam z innym uczuciem…

polregion.pl 2 tygodni temu

Przyjechałem do kochanki mojego męża, gotowy na wszystko… ale wyszedłem stamtąd z zupełnie innym uczuciem.

Nazywam się Bartosz, a jeszcze kilka miesięcy temu byłem pewny, iż wiem wszystko o życiu, małżeństwie i zdradzie. Jedna wizyta wszystko przewróciła do góry nogami i zmusiła mnie do spojrzenia na sprawy inaczej. Teraz, gdy ból już trochę ucichł, chcę opowiedzieć, jak pojechałem do kochanki mojego męża, żeby wyładować na niej swoją złość… a skończyło się na tym, iż się zaprzyjaźniliśmy.

Dwa miesiące temu mój mąż, Marek, odszedł. Po prostu spakował walizkę i powiedział, iż nie wytrzyma już w atmosferze wiecznych pretensji. Byłem w szoku. Żyliśmy razem dziesięć lat, i choć dawno między nami nie było ani namiętności, ani bliskości, nie sądziłem, iż odważy się odejść. A przede wszystkim – nie sądziłem, iż odejdzie do innego mężczyzny.

Gdy dowiedziałem się adresu tego Adama – tak miał na imię – coś we mnie pękło. Byłem jak napięta struna. Serce waliło, ręce się trzęsły. Pojechałem do niego, do jego domu na przedmieściach Kielc, wściekły, upokorzony, gotowy rzucić się na niego jak ostatni pijak na targu. Chciałem wyrzucić z siebie wszystko, co we mnie kipiało. Chciałem odzyskać męża. Albo przynajmniej zrozumieć – dlaczego właśnie on?

Drzwi otworzył szczupły mężczyzna po czterdziestce. Nie uśmiechał się. W jego oczach widziałem tylko zmęczenie i jakąś stłumioną melancholię.

— Więc to ty… — rzuciłem już od progu. — To ty zabrałeś mi męża?

— Jestem Adam — odpowiedział spokojnie. — Marek pojechał pomóc mojemu bratu z remontem. Wróci jutro. Wejdź. Napijesz się herbaty? A może świeżego mleka? Właśnie wydoiłem krowę.

Zamarłem. Przyjechałem walczyć, a on mnie częstuje mlekiem! Weszłem do środka i rozejrzałem się. W domu było skromnie, ale schludnie i przytulnie. Pachniało ziołami, pościel była świeża, na półkach stały książki i zdjęcia, a w kącie leżały druty i włóczka.

— Czym go przekonałeś? — spytałem ostro. — Rzucił miasto, mieszkanie, wygodne życie… dla tego?

— Zapytaj go sam. Przyszedł tu z własnej woli. Ja go nie namawiałem.

— Ach, nie namawiałeś?! — prawie krzyczałem. — Pewnie od razu rzuciłeś mu się w ramiona, gdy tylko zobaczyłeś faceta z dobrą pensją i samochodem…

Adam popatrzył na mnie ze smutkiem:

— Bartosz, sam wychowałem córkę. Nie mam nikogo od lat. Wiem, co to ciężka praca, i nie żyję złudzeniami. Ale potrafię szanować człowieka, którego kocham. Może to przyciągnęło Marka.

— On ci tylko narzekał na mnie! A ty to wykorzystałeś, żeby wbić się między nas!

— Nie narzekał — odparł łagodnie. — Mówił mi, jak wracał do domu i każdego wieczoru przypominałaś mu, ile ci zawdzięcza. Jak upokarzałaś go przed znajomymi, jak robiłaś sceny. A on chciał tylko ciszy. Chciał, żeby ktoś na niego czekał. Bez pretensji.

Zamilkłem. Nagle poczułem dziwny niesmak. W Adamie nie było złości ani fałszywej goryczy. Tylko szczerość.

— Ty też jesteś zmęczony, Bartosz — ciągnął. — Masz w sobie złość i ból. Ale nie kłóćmy się. jeżeli Marek postanowi odejść – ja go zatrzymywać nie będę. Nie trzymam go na siłę. Po prostu… jest nam razem dobrze.

Po raz pierwszy od miesięcy nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Usiedliśmy przy stole i piliśmy herbatę. Adam postawił przede mną placek, przyniósł miód i domowy ser.

Potem powiedział:

— Zostań na noc. Już ciemno, a możemy jeszcze porozmawiać. Pościelę ci w pokoju córki, ona studiuje w Krakowie.

Zostałem. Tej nocy prawie nie spałem. W głowie przewijały mi się słowa Adama, wspomnienia kłótni z Markiem, tego, jak obarczałem go winą za własne rozczarowanie życiem, jak krzyczałem, oskarżałem, użalałem się nad sobą… a nie zauważyłem, jak gasł przy mnie.

Rano wstałem cicho i zostawiłem mu kartkę:

*Adam, przyjechałem do ciebie jak do wroga. A odjeżdżam – z szacunkiem. Dziękuję, iż nie odwzajemniłeś mojej złości, nie wygnałeś mnie. jeżeli los da ci szansę na szczęście – wykorzystaj ją. A jeżeli będziesz w Kielcach – wpadnij. Choćby na kawę.*

Wyszedłem. Bez awantur. Bez krzyków.

Marek nie wrócił. Ale ja już nie chciałem go odzyskać. Teraz już wiedziałem: gdy ktoś odchodzi, to znaczy, iż naprawdę cierpiał. A jeżeli znalazł tam ciepło, którego ja nie umiałem mu dać – niech będzie szczęśliwy.

A ja? Mam jeszcze całe życie przed sobą.

Idź do oryginalnego materiału