Rok temu proponowałem przed świętami wybór filmów z Bożym Narodzeniem w tle. Tym razem, dla odmiany, polecam wybór polskich produkcji kinowych, które podejmują temat sportu. Dla jednych bohaterów jest on drogą do sławy i pieniędzy. Dla innych szansą na odnalezienie sensu życia albo przeciwnie – okazją, by uciec od wyzwań codzienności.
To całkowicie subiektywna lista dziewięciu produkcji, której nie poddałem żadnej chronologii. Na początek dwa filmy sprzed kilku dekad z karcianym tytułem, czyli „Piłkarski poker” (1988, reż. Janusz Zaorski) i „Wielki szu” (1982, reż. Sylwester Chęciński). Pierwszy uchodził przez lata li tylko za zgrabną komedię. Traktowany był jako wytwór przesadnej fantazji scenarzysty i reżysera. Odkrycie skali korupcji w nadwiślańskiej kopanej przydało produkcji cech wcale realistycznego spojrzenia za kulisy narodowego sportu.
Sędzia piłkarski Laguna, główny bohater historii, to czołowy przedstawiciel swego zawodu. Janusz Gajos gra człowieka, nomen omen, skopanego przez życie, wyzbytego złudzeń, który postanawia raz jeszcze wziąć łapówkę (identycznie mówi do… żony). Jednak tym razem kasa ma być 10 razy większa niż zwykle.
Na ekranie pojawia się gromada cyników, oszustów, sybarytów (vide Henryk Bista), którzy fair play mają w głębokim poważaniu. Nie budzą odrazy, bo reżyser „umie” komedię. Nie ma nudy, dłużyzn, można się pośmiać, a w finale przekonać, iż pieniądze to jednak nie wszystko. Gorąco polecam.
Ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem
Jan Nowicki mawiał, iż zagrał w ponad stu filmach, ale ceni występ w kilku. „Wielki szu” należy do tej grupy. Sylwester Chęciński, reżyser znany z tryptyku „Sami swoi”, temat miał wdzięczny – hazardzista na życiowym zakręcie. Już samo to w smutnym PRL-u z okresu stanu wojennego starczyło za reklamę.
Nowicki nadał roli rys egzystencjalny. Wielki szu zna zapach wielkich pieniędzy, ale wie też, iż po odejściu od karcianego stołu trudniej zawsze wygrywać. Pojęcia o tym nie ma drugi bohater, młody, narwany. Andrzej Pieczyński szaleje na ekranie i dotrzymuje kroku uznanemu partnerowi. Szu daje taksówkarzowi z prowincji kilka cennych, czasem bolesnych lekcji („graliśmy uczciwie, ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem – wygrał lepszy), rusza dalej, ale nie dane mu jest odmienić swój los.
Pana Jana młodzież może dziś średnio kojarzyć, ale „Dario” z serialu „Ślepnąć od świateł” raczej zna. Kto ciekawy, co Jan Frycz potrafił już 40 lat temu, niech rzuci okiem film Chęcińskiego. Warto!
W Polsce w pokera można pograć tylko w kasynach, choć już w Czechach organizuje się zwykłe turnieje. Niektórzy dowodzą, iż nie może być sportem coś, co opiera się tylko na szczęściu. „Wielki szu” też usłyszał ten zarzut. „Szczęście? Szczęście trzeba umieć sobie zorganizować?” – rzucił z przekąsem niezapomniany pan Jan.
Nie wszystko złoto…
Boks zajmuje 2. miejsce, za lekkoatletyką, na liście dyscyplin, które przyniosły Polsce najwięcej medali na igrzyskach olimpijskich. Z 43 krążków dwa złote zdobył Jerzy Kulej (1964, 1968). O szczytowym okresie kariery pięściarza traktuje film „Kulej. Dwie strony medalu” (2024, w reżyserii Xawerego Żuławskiego).
Pan Jerzy podobno nigdy nie leżał na deskach, ale poza ringiem potrafił dać ciała, o czym też traktuje film (acz bez przesadnej dozy realizmu). Mistrz nie wylewał za kołnierz, biegał za spódniczkami, toteż żona miała z nim krzyż pański („Byłam samotna przez 21 lat małżeństwa” – stwierdziła pani Helena Kulej w niedawnym wywiadzie. Film stoi świetnymi rolami Tomasza Włosoka i Michaliny Olszańskiej. – Nie wszystko w nim jest prawdziwie. Kwiatów na przykład nigdy od męża nie dostałam – komentowała żona wybitnego sportowca. Co ciekawe, oboje nawiązali ciepłe relacje, ale po… rozwodzie.
Bezlitosny Cybulski
Pora na wspomnianą lekką atletykę, co każe sięgnąć po film stworzony w czasach prosperity Jerzego Kuleja. „Jutro Meksyk” w reżyserii Aleksandra Ścibora-Rylskiego (scenarzysta m.in. „Człowieka z marmuru”) pojawił się w kinach w 1965 roku, trzy lata przed igrzyskami w kraju Azteków.
W roli głównej wystąpił legendarny Zbigniew Cybulski. Gra trenera, któremu powinęła się noga, ale który za wszelką cenę stara się wrócić do gry. Zajmuje się skokami do wody, na prowincji znajduje Majkę (Joanna Szczerbic), utalentowaną dziewczynę i narzuca jej katorżniczy trening. Trener ma pasję, ale nie liczy się z kosztami, które płaci sportsmenka. Majka osiąga sukces, ale czy jej trener też wygrał? Temat może mało oryginalny, za to film interesujący i wciąż na czasie.
Zanim został „Kmicicem”
Skoro mowa o latach 60., to jeszcze raz o mistrzach ringu, a tym samym o drugiej legendzie polskiego kina. Główną rolę w filmie „Bokser” (1966, reż. Julian Dziedzina) gra nie kto inny jak Daniel Olbrychski, wtedy aktor 21-letni.
Jego Tolek Szczepaniak to prosty chłopak, małomiasteczkowy zabijaka, który dzięki talentowi zostaje mistrzem Polski. Oblewanie sukcesu kończy bójką, pobytem za kratkami i dyskwalifikacją. Tolek dostaje jednak coś, o czym marzy każdy sportowiec – drugą szansę. Czy ją wykorzysta?
Historia stara jak świat, było ich w kinach na pęczki, ale czyż nie ciekawie rzucić okiem, jak pan Daniel dokazywał na planie niemal dekadę przed tym, zanim nabroił jako Andrzej Kmicic.
Braciak na korcie
Jesienią 2018 roku karierę zakończyła Agnieszka Radwańska, która od wczesnego dzieciństwa trenowała pod okiem swego ojca. Kilka miesięcy przed tym, gdy „Isia” powiedziała „pas”, na ekrany weszła „Córka trenera”. Reżyserował Łukasz Grzegorzek, który uprawiał tenis do 18. roku życia.
W roli głównej występuje Jacek Braciak, co samo już stanowi solidną rekomendację. Córkę gra Karolina Bruchnicka (udany debiut na dużym ekranie), a w epizodach miga choćby Robert Radwański. Fabuły można się łatwo domyślić – tacie kiedyś nie wyszło na korcie, więc za nic nie dopuści do tego, by po tenisowe złote runo nie sięgnęła jego pociecha. 17-latka pasję do machania rakietą wykazuje średnią, zaczyna dojrzewać, mieć dość rodzicielskiej smyczy. Film traktuje o sporcie, ale to dramat obyczajowy w konwencji kina drogi. Od miasta do miasta, od kortów do kortów – tak upływa życie parze bohaterów. Tak też żyje Iga Świątek, która w tym roku zarobiła ponad 20 mln dolarów. To już jednak temat na inny film.
Niebezpieczna jazda
Wszędzie już mniej lub bardziej podupadł, ale nad Wisłą speedway wciąż jakoś się trzyma, choć to już nie te czasy, gdy na stadionach w Lesznie, Gorzowie, Zielonej Górze czy Częstochowie tydzień w tydzień pojawiało się 20 i więcej tysięcy kibiców. Kilka lat temu temat podjęła Dorota Kędzierzawska, niegdyś specjalistka od nostalgicznego, cenionego kina z dziećmi w roli głównej (m.in. Diabły, diabły”, „Wrony”).
Bohaterem „Żużla” (2020) jest Lowa (Tomasz Ziętek). Chłopak pochodzi z biednej dzielnicy, ale ma talent, jest szybki, fanki go adorują. Młody chłopak rozdaje uśmiechy, ale ma problem – od środka zżera go stres wywołany ryzykiem na torze. Gdy spotyka Romę (Jagoda Porębska), robi mu się jeszcze większy mętlik w głowie. Krytycy kręcili nosami na film, ale fani „czarnego sportu” mogą docenić rolę Ziętka. Mylony niekiedy z Dawidem Ogrodnikiem aktor zostawił w tym filmie wszystkich za plecami.
Mecz o wszystko
Dobry film ku pokrzepieniu serc nie jest zły, a „Boisko bezdomnych” (2008, reż. Kasia Adamik) jest choćby bardzo dobre. Historia życiowych rozbitków opowiedziana jest z biglem; wzrusza, bawi, dając okazję do wykazania się aktorom. A tych zatrudniono dużo i dobrych.
Jacek Mróz (Marcin Dorociński) zapowiadał się kiedyś na futbolową gwiazdę, ale poważna kontuzja pokrzyżowała te plany. Zostaje szkolnym, obrażonym na los wuefistą. Odpycha od siebie rodzinę, popada w nałóg i ląduje na dnie. Na warszawskim dworcu poznaje tytułowych bezdomnych, z którymi pije, a dla zabicia czasu gra też w piłkę. Widzi, iż kompani mają talent i postanawia zrobić z nich drużynę. Celem jest udział w mistrzostwach świata bezdomnych, gdzie można wygrać mecz o najwyższą stawkę… Piękny, mądry film.
Aż do zatracenia
Wypadałoby skończyć zimowo. Do głowy przychodzi „Sportowiec mimo woli” (1939, reż. Mieczysław Krawicz) z niezrównanym Adolfem Dymszą w roli głównej. To miła komedyjka, ale na koniec zaproponuję coś bardziej współczesnego – himalaizm. Czy to sport? Zdania od zawsze są podzielone, jednak Polska od dekad należy w tej branży do czołówki.
„Broad Peak” (2022, reż. Leszek Dawid) traktuje o życiu Macieja Berbeki. W 1988 roku wspólnie z Aleksandrem Lwowem (Piotr Głowacki) wszedł na tytułowy ośmiotysięcznik, ale po czasie okazało się, iż niekoniecznie osiągnął szczyt. Po 25 latach ponawia atak na górę i wspólnie z Tomaszem Kowalskim (Maciej Raniszewski) osiąga cel. Niestety, pozostało droga powrotna… W roli głównej wystąpił Ireneusz Czop, dla którego rola była też potężnym, fizycznym wyzwaniem. Aktor dał radę, reżyserowi poszło gorzej, za to doskonale spisali się Łukasz Gutt, autor wspaniałych zdjęć, i pół tuzina operatorów. Film opowiada o groźnej pasji, przekraczaniu granic, szafowaniu życiem. Pytanie – dlaczego człowiek to sobie robi – pozostaje otwarte.
Tomasz Ryzner