Śpiewak, którego kochały tłumy. Syn odkrywa, co naprawdę stało za fenomenem Kiepury

viva.pl 5 godzin temu

Wychował się w domu pełnym miłości, zrozumienia i muzyki. Jego rodzice, aktor i tenor Jan Kiepura oraz sopranistka Mártha Eggerth, zdobyli uznanie na całym świecie. Pianista i znawca muzyki Chopina Marjan Kiepura opowiedział Katarzynie Piątkowskiej o swoim dzieciństwie, słynnych rodzicach i o tym, dlaczego przywiózł do Warszawy najcenniejszą rodzinną pamiątkę.

Każdy z nas przynajmniej raz usłyszał nazwisko Kiepura. prawdopodobnie też większość z nas choć raz w życiu usłyszała wpadającą w ucho piosenkę „Brunetki, blondynki”, śpiewaną niespotykanym tenorem. Jan Kiepura był wybitnym śpiewakiem operowym i przedwojennym aktorem, którego kariera wyszła daleko poza granice Polski. „To był prawdziwy idol, jeden z pierwszych idoli kultury masowej. W 1942 roku na występ Kiepury w Chicago przyszło ponad 40 tysięcy słuchaczy, 20 tysięcy wypełniło za jego sprawą nowojorską Madison Square Garden. W Stanach Zjednoczonych tylko Elvis Presley mógł liczyć na taką widownię”, mówił PAP biograf artysty, muzykolog dr Wacław Panek. Kiepura występował na największych scenach operowych świata i zagrał w ponad 20 filmach, w jednym ze swoją żoną sopranistką Márthą Eggerth. Gdy wybuchła II wojna światowa, wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Nigdy nie wrócili na stałe do Polski. Ich synowie urodzili się na obczyźnie. Niedawno do Warszawy przyjechał młodszy z nich Marjan, wybitny pianista, znawca muzyki Fryderyka Chopina. Razem z żoną Jane Knox-Kiepurą podarowali Teatrowi Wielkiemu – Operze Narodowej portret Jana Kiepury namalowany przez Borisa Chaliapina. Na rozmowę o słynnych rodzicach spotkaliśmy się w warszawskim hotelu Bristol. To wyjątkowe miejsce dla mojego rozmówcy. Gdy po 20 latach nieobecności w Polsce, w 1958 roku, Jan Kiepura przyjechał do ojczyzny, właśnie z balkonu Bristolu zaśpiewał swoje ulubione utwory warszawiakom zgromadzonym na Krakowskim Przedmieściu.

Syn Jana Kiepury, Marjan Kiepura w poruszającym wywiadzie VIVY!

– Dla świata Jan Kiepura był najsłynniejszym śpiewakiem operowym i aktorem filmowym. Dla Pana był po prostu tatą. Kiedy zdał Pan sobie sprawę, iż jest on kimś zupełnie wyjątkowym?

Zaczynamy od smutnego tematu… O tym, iż mój zwyczajny, kochany tata jest kimś ważnym dla ludzi na całym świecie, zrozumiałem tuż po jego śmierci. Odszedł nagle na atak serca 15 sierpnia 1966 roku. Miałem wtedy tylko 15 lat. Zaskoczyło mnie to, jak wiele osób po nim płakało. Skalę jego popularności zrozumiałem na pogrzebie, który odbył się w Warszawie. Mojego tatę żegnało ponad 200 tysięcy osób.

– Wie Pan, dlaczego ludzie tak go kochali? Śpiewaków o fantastycznym głosie było i jest niemało, ale żaden nie jest przez ludzi tak ukochany.
Wie pani, mój tata był wyjątkowy nie tylko dlatego, iż miał fantastyczny głos. Owszem, tym się wyróżniał, to było narzędzie jego pracy. Ale poza scenami, na których występował, był zwykłym człowiekiem niezwykle zainteresowanym innymi ludźmi. Gdyby pani podeszła do niego i powiedziała, iż boli panią gardło, odsunąłby się prawdopodobnie odrobinę, bo nie chciałby się zarazić, ale wypytałby dokładnie o wszystko, udzielił rady i pocieszył. Myślę, iż właśnie ta jego prostolinijność i sympatia, jaką okazywał na każdym kroku, sprawiły, iż ludzie naprawdę go kochali. Jak przyjaciela, bo on dla wszystkich był przyjacielem.

Czytaj też: Jan Kiepura – niezwykła historia najsłynniejszego polskiego tenora

– Jak wyglądało zwyczajne życie w domu wielkich artystów, bo przecież Pana mama, Mártha Eggerth, również była bardzo znaną śpiewaczką i aktorką?
Aż trudno uwierzyć, iż nasz dom był zwyczajnym amerykańskim domem, w którym oboje rodzice nie byli gośćmi, ale byli cały czas. Miałem szczęśliwe dzieciństwo i młodość. Oczywiście rodzice dbali o swoje kariery, nie da się ukryć, iż były dla nich ważne, ale to ja i mój brat byliśmy dla nich priorytetem. Wiem, iż zdarza się, iż dzieci znanych osób nie mają w życiu łatwo. Muszą udowadniać, iż też coś potrafią, iż są wartościowymi ludźmi, a jeżeli idą tą samą drogą co ich sławni rodzice, muszą pracować dwa razy ciężej, żeby pokazać, iż mają talent, a nie tylko znane nazwisko. Nigdy takiej presji nie odczuwałem, może dlatego, iż nie zajmowałem się ani śpiewem, ani aktorstwem. Często myślę o tacie, choć tyle lat żyję bez niego, i mogę powiedzieć, iż zawdzięczam mu miłość do muzyki, szczególnie Chopina, i zupełnie zwyczajne dzieciństwo. Bo tata był zupełnie zwyczajnym człowiekiem, który nie miał w sobie nic z gwiazdora. O wszystkim mogłem z nim porozmawiać. Czasem mogłem choćby zajrzeć mu do gardła.

– Nie znam wielu osób, które tak dogłębnie poznałyby swojego rodzica.
Mogę się pochwalić, iż widziałem struny głosowe Jana Kiepury (śmiech). Tata wynalazł urządzenie, za pomocą którego sam mógł je sobie oglądać. Była to długa rurka z oświetleniem, a na jej końcu znajdowało się lusterko. Wkładał ją do gardła i patrzył. Wołał mnie: „Marjan, chodź, pokażę ci!”. Szedłem do niego, zaglądałem do jego tchawicy i widziałem, jak zamykają się struny głosowe. A tata podekscytowany mówił: „Widzisz? Niesamowite!”. Był bliski opatentowania tego wynalazku.

TYLKO W VIVIE!: Dzieci rozliczyły ją z macierzyństwa. Tego błędu Gessler do dziś nie może sobie wybaczyć

– Ta pomysłowość wynikła z troski o głos, który był jego instrumentem?
Jak każdy śpiewak tata podjął pewne środki ostrożności, żeby zapobiec ewentualnym problemom z głosem. Nigdy nie palił papierosów ani nie pił alkoholu. Moja mama sopranistka również tego wszystkiego unikała. Co więcej, nigdy nie zaśpiewała żadnej operowej partii, która byłaby poza jej skalą głosu. Wielokrotnie pytano, jak się jej udało tak długo zachować dobry głos, a występowała prawie do 100. roku życia. Odpowiadała zawsze, iż nigdy nie wybrała roli, która mogłaby nadwyrężyć jej struny głosowe. Raz na jakiś czas, podczas wielkiego wydarzenia czy ważnej imprezy, skusili się na lampkę wina. Na papierosy nigdy. [...]

– Na co jeszcze nigdy sobie nie pozwalał?

Unikał rozmów. [...] Wiadomo, jakie w czasach, gdy żył, były telefony. Trzeba było bardzo głośno mówić, żeby osoba po drugiej stronie cię usłyszała. Ale tata unikał też bywania na przyjęciach, gdzie zwykle grała muzyka, a ludzie rozmawiali z sobą bardzo głośno. Nadwyrężenie głosu było u niego nie do pomyślenia. My, mając chrypkę, porozmawiamy, dla śpiewka przeziębienie czy inne kłopoty z głosem to katastrofa. Jestem pianistą. jeżeli się przeziębię, nie muszę rezygnować z koncertu. Tata już by nie zaśpiewał.

– Jan Kiepura z wykształcenia nie był śpiewakiem.
Ale śpiewał zawsze i wszędzie. Dziadek Franciszek był piekarzem i marzył o tym, żeby tata miał poważny zawód. Ale to babcia nalegała, żeby poszedł na studia prawnicze. Tata posłuchał i z Sosnowca pojechał do Warszawy na Uniwersytet Warszawski. Tak, Jan Kiepura z wykształcenia był prawnikiem. Ale pragnienie śpiewania było silniejsze niż posłuszeństwo rodzicom. Gdy dziadek przysyłał tacie pieniądze na utrzymanie, część z nich odkładał i przeznaczał na naukę śpiewu u prof. Wacława Brzezińskiego. Później uczył się też u Tadeusza Leliwy, a w Mediolanie u Edoardo Garbina. W końcu w 1925 roku spełniło się jego marzenie i zadebiutował rolą „Fausta” w operze we Lwowie.

– Miał nie tylko wyjątkowy głos, skoro później upomniał się o niego film.
Rzadko się zdarzało, żeby śpiewak operowy jednocześnie był aktorem filmowym. Inne cechy są potrzebne do śpiewania w operze, a inne do grania w filmach. Jak widać, mój tata był utalentowany wszechstronnie. Był też bardzo przystojny i niezwykle wysportowany. I to się podobało. Był wiarygodny we wszystkim, co robił. I śpiewając, i grając w filmach.

Dziękujemy Teatrowi Wielkiemu – Operze Narodowej oraz hotelowi Bristol za pomoc w realizacji sesji.

Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od środy, 18 czerwca. Cały wywiad do przeczytania w nowym numerze VIVY!

Idź do oryginalnego materiału