Soyka: wirtuoz ponad gatunkami. Staszek nigdy się nie wywyższał, poświęcił życie muzyce | Ponad gatunkami

polityka.pl 17 godzin temu
Zdjęcie: Filip Ćwik / Forum


Zmarł Stanisław Soyka. Tuż przed zaplanowanym występem w Sopocie, między próbą a koncertem. Muzyka przenikała całe jego życie. Pierwszy raz widziałem go na scenie dokładnie 41 lat temu na festiwalu w Jarocinie w roli wokalisty jazz-rockowej kapeli Svora. Skład personalny imponujący: Janusz „Janina” Iwański – gitara, Mateusz Pospieszalski – saksofon, Antoni „Ziut” Gralak – trąbka, Marcin Pospieszalski – bas, Andrzej Ryszka – bębny. Wokal Staszka wydawał się bardzo rockowy, naładowany energią.

Trudno było uwierzyć, iż ten lekko korpulentny młody człowiek z niedbałym zarostem i kędzierzawą fryzurą jest nowym, arcyważnym odkryciem polskiej sceny jazzowej i zwycięzcą plebiscytu „Jazz Forum” na najlepszego wokalistę. Ba, ma już w dorobku pięć albumów muzycznych, w tym jeden („Blublula”) nagrany wspólnie z triem Wojciecha Karolaka i okrzyknięty przez dziennikarzy najlepszym jazzowym albumem 1981 r.

Rozmowa jak muzyka

Prywatnie poznałem Staszka we wczesnych latach 90. Parę razy spotkaliśmy się na Saskiej Kępie, gdzie mieszkał obok nieistniejącego już kina Sawa z aktorką i pisarką Grażyną Trelą. Śpiewał o niej „jesteś moją kokainą”, co było do znudzenia komentowane przez tabloidy, gdy tymczasem Soykę interesowała ciągle przede wszystkim muzyka, o której potrafił mówić zaskakująco precyzyjnie i konkretnie. Niezmienna wydawała się też jego życzliwość do ludzi, umiejętność słuchania w rozmowie, sposób bycia w sytuacjach towarzyskich.

Choć był powszechnie znany i słusznie uchodził za pierwszoplanową postać sceny muzycznej, nigdy nie miał skłonności do jakiegokolwiek wywyższania się. Przekonałem się o tym choćby na tzw. afterparty po jednym z koncertów T.Love w warszawskiej Stodole. Przysiadłem się do Staszka, a za chwilę dołączył młody człowiek, gorący fan Muńka Staszczyka, początkujący rockowy wokalista.

Idź do oryginalnego materiału