Skuszony dobrymi opiniami i względnie wysokimi ocenami poszedłem na kolejną filmową przygodę niebieskiego jeża i jego spółki. Dzięki mojemu dziecku poprzednie odsłony przerobiłem już ponad 40 razy, więc w serię byłem ostro wkręcony. Zatem obejrzenie trójki nie wydawało mi się złym pomysłem. Jednak w przeciwieństwie do dwóch dotychczasowych części najnowsza odsłona pozostawiła cholernie mieszane odczucia.
Jedno można powiedzieć o filmie – Sonic 3 nie bawi się w półśrodki. Reżyser natomiast nie traci czasu w zbędne i przydługie wprowadzenie. Jako iż już drugi Sonic w końcówce zapowiedział, z czym będzie się mierzyć nowo powstała drużyna, widzowie zostają wrzuceni do historii niemal od razu po napisach końcowych poprzedniej części. Z marszu rozpoczyna się więc rozróba, która wprowadza na pierwszy plan głównego antagonistę, i prezentuje go w stylu godnym kultowego łotra. Shadow startuje z wysokiego C, czyli tak jak powinien każdy szanujący się czarny charakter. We wprowadzającej sekwencji główny antagonista pokazuje swoje zadziwiające moce, które od razu mogą wydawać się dla trojga bohaterów zbyt dużym wyzwaniem.
Tymczasem Sonic, Tails i Knuckles zacieśniają więzi, świętując rocznicę pobytu na Ziemi. Sielanka zostaje przerwana przez pojawienie się wojska, które kaptuje ekipę do zneutralizowania nowego, tajemniczego zagrożenia. Na miejscu cała trójka odkrywa istnienie siejącego chaos Shadowa, zbierając przy okazji ciężki oklep. W drodze do odkrycia jego historii spotykają dotąd uznawanego za zmarłego doktora Robotnika. Dawni wrogowie łączą siły, by razem zbadać nowe zagrożenie.
Dwie poprzednie produkcje przyzwyczaiły widzów do klasycznie familijnego, wręcz dziecinnego charakteru produkcji. Aktorskie filmy o Sonicu były bardzo lekką przygodą z domieszką całkiem niezłej akcji, przeciętnym, miejscami cringowym, humorem i niepotrzebnymi, przesadzonymi wygłupami Jima Carreya. W trzeciej części niemal wszystkie wymienione elementy zostały napompowane do granic możliwości. Cała masa emocjonujących starć i wgniatających w fotel efektów. Dramatycznie przegięte i koszmarnie obciachowe wygibasy Carreya – i to tym razem podwójne! Jednak znajomy, lekki charakter filmu zastąpiony został bardzo mrocznym, wręcz dojrzałym klimatem.
I z tą ewolucją mam w sumie największy problem. Sonic 3 to nie jest to już przygoda dla całej rodziny. W zasadzie nie bardzo wiem, dla kogo jest przeznaczona ta produkcja. Z jednej strony głupio-śmieszne momenty z doktorami Robotnikami, zwieńczone ich mechatronicznym oklepywaniem – to było dla moich oczu zbyt wiele. Nie rozumiem, czemu ta granica musiała być do bólu przekroczona. Można było przecież pozostać na umiarkowanym poziomie wygłupów z dwójki. Dlatego miks ponurej, mrocznej atmosfery i całych tych Carreyowych popisów kompletnie się nie klei.
Z trzeciej jednak strony spora ilość naprawdę imponujących pojedynków zapewnia widzom naprawdę solidną rozrywkę. Tak, już poprzednie odsłony pokazały co nieco. W trójce jednak rozmach, olbrzymia dawka emocji i wysoka jakość efektów jest w stanie przyrównać sceny akcji choćby do marvelowskich superprodukcji. Finałowa kosmiczna naparzanka Sonica i Shadowa przywodziła mi na myśl walkę Omni-Mana i jego syna z końcówki pierwszego sezonu Niezwyciężonego. Taka sama zajadłość bohaterów i ta sama dawka emocji. Przyznam szczerze – oglądało się to cudnie. Tyle iż moim zdaniem była to rozrywka dla ciut starszych odbiorców.
Suma sumarum, Sonic 3 z jednej strony jest fenomenalna od strony wizualnej rozrywką, której towarzyszy po raz kolejny elektryzująca, bardzo dobrze dopasowana ścieżka dźwiękowa. Z drugiej zaś natłok pseudohumorystycznych momentów, znacznie wykraczający poza dopuszczalną normę, męczył zbyt mocno, żeby czuć pełną frajdę z oglądania kolejnych poczynań Sonica. Pod kątem efekciarstwa i akcji jest to zdecydowanie najlepsza część. Biorąc jednak pod uwagę całokształt, podeszła mi chyba najmniej z całej trylogii.