Sny w domu wiedźmy

filmweb.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: plakat


Konszachty z siłami ciemności rzadko kiedy popłacają. I nie chodzi bynajmniej o drobny druczek na dole strony z cyrografem, pokrętne zapisy umowy spisanej atramentem z krwi dziewic tudzież zawartej na gębę, podczas mniej lub bardziej przemyślanego rytuału przywołania. Trudno przecież spodziewać się po demonie sprawiedliwego traktowania – to jak zaufać żmii, iż nie ukąsi wyciągniętej ręki. Mowa raczej o tych wszystkich nieszczęsnych upiorach, zjawach i istotach mroku, które, przykucnięte gdzieś na zwilgotniałym stryszku, między zakurzonymi, powoli zjadanymi przez pleśń szpargałami, zmarnowane czekają na jakąś duszyczkę do podgryzienia.

  • Social House Films

Albo, jak tytułowa czarownica z filmu "Beezel" Aarona Fradkina, czyhają przez całe dekady pod deskami przeciętnego domu na przedmieściach, ślepe jak nietoperz, tocząc pianę z ust, od czasu do czasu tylko nękając tych, którzy mają pecha w nim zamieszkać. Maszkara ze skromnego piwnicznego pokoiku to istota niemalże godna pożałowania, ale reżyser nie kłopocze się choćby przybliżeniem jej losu, motywacji, korzeni. Ba, nie kłopocze się praktycznie niczym, po prostu stanął z kamerą i sobie kręci. Podobna dezynwoltura nie jest dla horroru niczym szczególnym, ale tutaj mamy do czynienia wyłącznie ze szkieletem pomysłu. Z interesującą strukturą narracyjną i konstrukcją fabularną, która nie zostaje efektywnie wykorzystana. Ani też efektownie.

Rozpięcie intrygi na liczącej sobie kilkadziesiąt lat ramie czasowej pozwala Fradkinowi flirtować z formą bliską noweli. "Beezel" składa się poniekąd z trzech osobnych opowieści połączonych koligacjami rodzinnymi pojawiających się na ekranie postaci. Ale nie udało się wynieść z tego nic ponad pustą ciekawostkę – podobnie jak z eksperymentu formalnego, którym jest powtarzający się motyw rejestracji zdarzeń domowymi kamerami. Odpowiedzialność za fiasko filmu ponoszą po równo: niechęć Fradkina-scenarzysty do wypełnienia tego świata jakąkolwiek treścią (ekspozycja odbywa się tu przede wszystkim poprzez dialog, a bohaterowie kolejnych opowiastek służą za ofiary makabrycznych zdarzeń) oraz realizacyjna amatorszczyzna.

  • Social House Films

Na płaszczyźnie formalnej "Beezel" nie domaga równie mocno co na fabularnej. Zdarzają się tu ładne kadry, ale, ogółem, prawie wszystkie sceny robią za przybudówkę do nierzadko niezłego jump scare'a. Nie dostajemy informacji nie tylko o samej czarownicy gnębiącej a to opiekunkę staruszki zamieszkującej dom, a to parę zakochanych, zastanawiających się, czy nieruchomość sprzedać, czy zostawić, ale i o lokatorach. To poniekąd wynik przyjętej formy, która wymusza na reżyserze inscenizowanie kilkudziesięciominutowych sekwencji, przez co nie mogą należycie wybrzmieć. Tym samym otrzymujemy zaledwie stylistyczne ćwiczenie, któremu bliżej do niskobudżetowego, amatorskiego projektu niż studyjnego kina grozy. Nie musiałoby to być zastrzeżeniem. Przeciwnie: horror jako gatunek żyje przecież inicjatywami oddolnymi. Ale w tym wypadku zabrakło umiejętności na każdym froncie, nie tylko reżyserskim. Sceny stylizowane na ujęcia z kamer domowych obnażają aktorskie niedostatki obsady, cyfrowym zdjęciom brakuje subtelności, a muzyka nachalnie usiłuje budować napięcie. Składa się to na efekt ogólnej nieudolności.
Idź do oryginalnego materiału