Od premiery bajki Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków minęło już 88 lat. Na pełnoprawny aktorski remake Disney’a czekano od 1937 roku. Czy tak długi czas oczekiwania odpłacił się zmyślną i dobrze zrealizowaną adaptacją? No… nie powiedziałbym.
Fabułę przedwojennej Śnieżki znają chyba wszyscy. Królewna za dziecka przemianowana na służącą ucieka od swojej macochy – Złej Królowej, która jest zazdrosna o jej wyjątkową urodę. Oprócz tych stałych elementów tegoroczna adaptacja wprowadza pewne rozszerzenia i zmiany w historii. Poznajemy dzieciństwo Śnieżki, pojawia się nowy wątek jej buntu przeciwko metodom rządów Złej Królowej, a zakończenie zostaje delikatnie przebudowane. Korzystając z okazji Disney zmienił również pochodzenie królewny. Jak już wcześniej zapowiadano postać grana przez Rachel Zegler nie będzie zawdzięczać swojego imienia śnieżnobiałej cerze. W filmie Śnieżka zdobywa je jednak w nieco inny, równie logiczny sposób.
Śnieżka już na etapie swojego powstawania opiewała w masę kontrowersji. Liczne próby upolitycznienia, niefortunne wypowiedzi aktorów oraz kontrowersyjny casting sprawiły, iż większość nadziei na udany remake zniknęła na samym starcie. Ale czy jeżeli na chwilę odłożymy te kwestie na bok i skupimy się wyłącznie na poziomie realizacji, dostrzeżemy w Śnieżce jakikolwiek potencjał? Cóż, muszę niestety zmartwić wszystkich tych, którzy czekali na porządną adaptację. Bowiem film zalicza się niestety do grupy tych gorszych i nieprzemyślanych kopii oryginału. Nie mogę powiedzieć, iż bajce z 1937 roku nie przydałoby się odświeżenie. Ale zabierając się do tematu tak, jak przy najnowszej produkcji, studio daleko nie zajedzie.
Śnieżka wprowadza masę zmian i rozszerzeń w fabule, jednak czasowo trwa zaledwie dwadzieścia minut dłużej od oryginału. Słusznie zapala to czerwoną lampkę w głowie, ponieważ jednym z głównych problemów filmu jest tempo samej historii. Nie mamy tutaj czasu, aby podbudować akcję, ponieważ większość ważnych wydarzeń dzieje się dosyć szybko. Dochodzimy choćby do takiego przypadku, w którym film zwalnia zamiast przyspieszyć i przyspiesza zamiast zwolnić. Skutecznie odpycha to widza od ekranu i opowieści, ponieważ z tą wadą mamy do czynienia przez większość czasu ekranowego. Adaptując animację na wielki ekran, nie możemy robić tego z założeniem, iż każdy zna oryginalną historię. Śnieżka niestety wpada w tą pułapkę i nie wykorzystuje wielu momentów na ewentualne podbudowanie napięcia. Mamy tak w scenach na początku i niestety w zakończeniu, które traci szansę na zaskoczenie widza wprowadzoną zmianą. Zostajemy przez to z wrażeniem, iż studio nie stara się choćby przyciągnąć naszej uwagi do filmu i zwyczajnie ma gdzieś, czy obejrzymy go do końca.
Jeśli ktokolwiek pomyślał, iż chociaż sam scenariusz czy kwestie dialogowe mają tu jakiś zadatek na brawa, to już spieszę z wyjaśnieniem. Scenariusz nie stara się choćby stwarzać jakiś mocnych, solidnych i ciekawych dialogów. Wszystko przebiega tu raczej w najbardziej podstawowy, wręcz schematyczny sposób. Monologi Śnieżki wypadają śmiesznie i głupio, kiedy to wprost mówi do Złej Królowej, iż ma być zwyczajnie miła i dobra. Chwała jednak za to, iż film nie popada w nadmierną ekspozycję, a dialogi zachowują względny poziom naturalności.

Co do większości pozostałych kwestii mam pewien dylemat. Dzieje się tak, ponieważ wiele aspektów technicznych tego filmu przez chwilę wypada całkiem dobrze, a następnie potyka się o własne nogi. Jednym z takich elementów są efekty specjalne, które działają w dwojaki sposób. Biorąc pod uwagę wygenerowane komputerowo zwierzątka i lokacje, mamy tu do czynienia z uroczym i poprawnie wykonanym zabiegiem. Z drugiej strony, gdy na ekranie pojawia się nasza kochana zgraja krasnoludków, zaczynają się schody. Sam ich wygląd nie jest tak źle zrealizowany, jak co niektórzy mówią w Internecie. Większym problemem jest ich mimika i dynamika ruchów. Kiedy przychodzi moment, gdzie taki krasnoludek zacznie coś mówić lub co gorsza tańczyć, to nadmierna plastyczność komputerowego modelu staje się rażąco widoczna. Nie jest to niestety przyjemny widok. Nieważne, jak bardzo krasnoludki starają się zdobyć moją sympatię – dopóki tańczą lub mówią, patrząc prosto w kamerę, to raczej ich nie polubię.
W historii znalazł się również czas na szczegółowe wyeksponowanie przemiany Złej Królowej w starą wiedźmę. Właśnie pod tą postacią przebiegła bestia wręcza Śnieżce zatrute jabłko. I muszę przyznać, iż postać ta wywołała we mnie poczucie obrzydzenia. Nie ze względu na sam swój wiedźmowaty wygląd, tylko przez ohydnie zrealizowany proces starzenia się twarzy Gal Gadot. “Gdzie poszły te wszystkie pieniądze?” – dokładnie to pytanie nasuwało mi się na myśl, kiedy spoglądałem na sztuczny i niewiarygodnie zły efekt starzenia się Złej Królowej.

Swój dwojaki charakter uwydatniają też wszystkie piosenki zawarte w filmie. Śnieżka to oczywiście typowy musical Disneya, który dzięki śpiewu i tańca przekazuje część opowiadanej historii. I tu składam hołd, gdyż niektóre piosenki z filmu wyszły naprawdę przyjemnie. Lecz do tej grupy mogę zaliczyć jedynie połowę prezentowanych utworów. Pozostałe piosenki pojawiają się w losowych momentach – powiedziałbym wręcz, że jako zapychacz, bez którego film mógłby mieć czas na inne ważniejsze kwestie. Choć nie zmienia to faktu, iż oprawa dźwiękowa dla wielu będzie stanowić istotny plus całego filmu. Wspaniale było usłyszeć jak krasnoludki radośnie śpiewają swoje ikoniczne już “Hej ho, hej ho, do pracy by się szło…”.
Mówiąc o filmie, nie możemy pominąć występów aktorskich, jakie mieliśmy okazję w Śnieżce zobaczyć. Sama główna bohaterka grana przez Rachel Zegler wypada w miarę dobrze. Nie przejawia nadmiernej sztuczności w swoim zachowaniu, ale zdarzają się momenty, kiedy swoją grą aktorską wywołuje odwrotny efekt od zamierzonego. Jej występy głosowe w oryginale wypadają przyjemnie, ale czasem widać, iż stara się aż za bardzo, podsycając poważny moment kapką niezamierzonego komizmu. Przy Złej Królowej granej przez Gal Gadot pojawia się pewien paradoks. Osobiście uważam, iż Gadot gra zazwyczaj w sposób dość sztuczny i przekoloryzowany, co nie pomaga jej finalnie dobrze oddać granej przez siebie postaci. Nadmiernie widać, iż ona tylko “gra”. Jednak ten jej karykaturalny sposób gry aktorskiej idealnie sprawdza się przy postaci Złej Królowej. Takiej z lekka cynicznej, złej z błahych powodów antagonistce pomaga właśnie ten teatralny sposób odgrywania roli prezentowany przez Gal Gadot.
Zobacz również: Flow – recenzja filmu. Wszystkie łapy na pokład!

Największe zastrzeżenia mam do roli Andrew Burnapa. Trochę przez sposób jego gry aktorskiej, a trochę przez potraktowanie samej postaci przez scenariusz. Gra on Jonathana, księcia z bajki niosącego ratunek księżniczce. A w prawdzie oprócz samego pocałunku i jednej sytuacji, w której ratuje Śnieżkę, stoi tylko jak pachoł i czeka na to, co zrobi z nim reżyser. Postać ta nie potrafi zainteresować sobą widza, a czasem sprawia wrażenie osoby, która mocno goni za rozumem.
Jest to niewątpliwie remake totalnie niepotrzebny, bądź po prostu zrealizowany w bardzo nieodpowiedni sposób. Miłośnikom klasycznej wersji, fanom starego Disneya lub po prostu ludziom szukającym dobrego filmu, Śnieżki niestety nie polecę. Film dość nijakiej treści, wypadający raz sztucznie, raz komicznie, z lekko zauważalnymi plusikami zbyt dużej grupy fanów sobie nie zaskarbi. Oczywiście na ten film nie będą narzekać dzieci, które wybiorą się do kina z rodzicami lub z okazji szkolnej wycieczki. I jako iż przewidywania zarobkowe nie zwiastują sukcesu, to pewnie głównym źródłem dochodów będą właśnie podstawówki oraz rodziny z małymi pociechami. W innych okolicznościach wybierać się na Śnieżkę po prostu nie warto. Twórcy mówiąc, iż “ożywiają klasykę Disneya”, rzeczywiście ją ożywili. Jednak w taki sposób jak swojego czasu ożywiono Frankensteina. Zebrali co mieli pod ręką, pozszywali w całość, kopnęli kilka razy prądem i voilà: Śnieżka.
fot. gł.: kadr z filmu Śnieżka