Po śmierci Leszka Mądzika i Felicjana Andrzejczaka, muzycy muszą pożegnać kolejną istotną postać swojej artystycznej drogi – poetę, tekściarza, przyjaciela. Stanisław Głowacz zmarł w wieku 63 lat, na krótko przed swoimi 64. urodzinami. Choć jego nazwisko nie pojawiało się na okładkach płyt Budki Suflera, jego obecność była wśród nich wyczuwalna – jak echo wersów, które zostają z człowiekiem na zawsze.
„Stasio Głowacz już dla nas nie napisze” – tak zaczęli swoje pożegnanie muzycy Budki Suflera w poruszającym wpisie na Instagramie. Ten krótki, ale niezwykle emocjonalny komunikat to hołd dla człowieka, którego poezja była dla nich latarnią, cichym przewodnikiem, tłem wielu muzycznych emocji.
Stanisław Głowacz mieszkał w małej wsi Jachówka. Nie szukał rozgłosu, nie błyszczał na galach. Ale jego słowa śpiewali najwięksi: Martyna Jakubowicz, Krzysztof Krawczyk, Grzegorz Kupczyk, Gang Marcela, Mietek Jurecki, Krystyna Prońko i oczywiście – Felicjan Andrzejczak. To właśnie z Andrzejczakiem, zmarłym w 2024 roku wokalistą Budki Suflera, łączyła Głowacza szczególna artystyczna więź.
Jego teksty trafiły m.in. na płytę formacji Wieko, w której Głowacz miał okazję zaistnieć nie tylko jako autor, ale jako ktoś, kto współtworzył ducha całości. Dla Budki Suflera był jak ukryty narrator ich emocji – ktoś, kto rozumiał ich muzykę zanim ona jeszcze powstała.
Tak pożegnali go przyjaciele z zespołu. Niezwykle wrażliwy, ciepły, skromny, a jednocześnie potrafiący słowem zaczarować codzienność. Jego poezja była osobna – płynąca z wewnętrznego pejzażu, z ciszy i refleksji. I właśnie przez tę intymność trafiała prosto do serc.
„Był autorem z gatunku tych, którzy jak potrząsnęli głową, to wokół na trawę spadały wiersze” – napisali muzycy Budki Suflera. To jedno zdanie mówi o nim więcej niż niejedna biografia.
Choć odszedł, Stanisław Głowacz zostawił po sobie więcej niż tylko zapisane kartki. Zostawił rytm, który dalej rozbrzmiewa w polskiej muzyce. Zespół Budka Suflera zapamięta go nie tylko jako poetę, ale jako przyjaciela – człowieka, który miał dar przenoszenia emocji do słów, a słów do melodii.
W świecie, w którym coraz trudniej o autentyczność, Stanisław Głowacz był tym, który pisał nie dla poklasku, ale z potrzeby serca. I to serce – choć już nie bije – będzie biło w każdej nucie, którą inspirowały jego strofy.