„Śmierć od pioruna” w zaledwie czterech odcinkach, z genialną obsadą i zaskakującym humorem opowiada poruszającą historię idealistycznego prezydenta i jego skomplikowanego zamachowca.
„Śmierć od pioruna” („Death by Lighting”) to nie „Pluribus” ani „Krzesła„. Zaczynam od tego, bo zauważyłam, iż jesienią tylko te seriale, jeżeli pominąć dokumenty oraz tytuły przez cały czas niedostępne w Polsce (ciekawe, kiedy zobaczymy „Hal & Harper” i „The Lowdown”…), przekroczyły średnią 80 na 100 na Metacritic. Można by wysnuć z tego zestawienia nieuprawniony wniosek, iż czteroodcinkowy miniserial Netfliksa na postawie książki Candice Millard to też nieustraszona, rewolucyjna produkcja, przy której mamy poczucie, iż czegoś takiego to jeszcze nie widzieliśmy.
Śmierć od pioruna – o czym jest miniserial Netfliksa
Tymczasem to nie jest przypadek „Śmierci od pioruna”, której tematyką bliżej do zeszłorocznej „Obławy„, o pościgu za zabójcą Lincolna, a klimatem… do seriali Aarona Sorkina. Podczas seansu miniserii skupionej na krótkiej prezydenturze Jamesa A. Garfielda (Michael Shannon, „Zakazane imperium”) myślałam raczej o tym, iż rzadko produkcje tak sprawne, ale niekoniecznie jakkolwiek przełomowe dostają zgodnie aż tak wysokie noty od krytyków. Im dłużej jednak oglądałam, tym bardziej to rozumiałam. Bo adekwatnie nie bardzo można się tu czegoś poważnie przyczepić.
„Śmierć od pioruna” (Fot. Netflix)Oczywiście, drobne zarzuty się znajdą. 1. odcinek zawiera za dużo momentów, kiedy dialogi w mało naturalny sposób służą za powtórkę z makro- lub mikrohistorii. Sposób prezentowania zamordowanego prezydenta ma cechy hagiografii, co może i było założone, ale jeżeli ktoś za żywotami świętych nie przepada, czasem zgrzytnie zębami.
Finał to festiwal łatwych wzruszeń (ale jakże skutecznych!). A ileś rzeczy to inwencja twórców miniserialu, niemająca odzwierciedlenia w faktach (na przykład finałowa rozmowa w więzieniu). Ale co z tego, iż między konwersacjami niczym z XIX-wiecznego „The West Wing” zdarzy się coś rodem z laurki albo jakaś nudniejsza lekcja, skoro „Śmierć od pioruna” nadrabia to w planie ogólnym, mając do dyspozycji interesujący temat, fenomenalną obsadę i wygodną – dla sukcesu serialu, nie dla Stanów Zjednoczonych – aktualną sytuację polityczną.
Śmierć od pioruna – wciągająca polityczna historia
Mike Makowsky („Zła edukacja”), twórca serialu, wyreżyserowanego przez Matta Rossa („Dolina Krzemowa”), przede wszystkim przywraca pamięć o zapomnianym polityku, który snuł wielkie plany i chciał zmieniać świat. Życie Garfielda przyćmione zostało jego śmiercią, a potem i ona przestała pobudzać wyobraźnię – nie pierwszy wszak i nie ostatni to przypadek prezydenta USA, który zginął na skutek zamachu. Tymczasem na ekranie widzimy kogoś, za kim warto iść: godnego zaufania, nieżywiącego urazy, chcącego równych praw, nowoczesnego człowieka, kochającego rodzinę i kraj. Fakt, momentami jest aż za idealny, ale nie zmienia to faktu, iż choćby jeżeli naprawdę był chociaż trochę taki, to mógł zmienić losy narodu.
„Śmierć od pioruna” (Fot. Netflix)Nie zmienił, bo zmarł po tygodniach męczarni. Nie bezpośrednio od kuli, o od sepsy wywołanej zacofaniem lekarza, niewierzącego w takie „bajki” jak sepsa. Jednak gdyby nie zamach, Garfield nie znalazłby się w tej medycznej sytuacji – a cała rzecz w tym, iż nie strzelał do niego polityczny wróg. Przeciwnie, Charles J. Guiteau (Matthew Macfadyen) miesiącami był największym fanem Garfielda, w którym widział dla siebie szansę. Nie tylko na stanowisko, bardziej choćby na wyjście z dotychczasowego życiowego impasu, bo skoro prezydent wydźwignął się z biedy i doszedł tak daleko, to Charlesowie tego świata też mogą z przegranych zmienić się w zwycięzców. Odrzucony przez otoczenie Garfielda, zaczadzony medialną (wtedy: gazetową) nagonką na prezydenta, radykalnie zmienia zdanie, widząc w dawnym idolu zagrożenie dla ukochanej partii i losów kraju.
Śmierć od pioruna – idealna obsada serialu Netfliksa
Shannon bardzo dobrze gra męża stanu – i po prostu męża – o jakim można marzyć, ale to Macfadyen kradnie show. Jest niesamowity jako człowiek budzący na zmianę politowanie i grozę, a często szczere współczucie. Miniserial podkreśla, iż badania mózgu powieszonego zamachowca nie przyniosło jasnych rozstrzygnięć, ale niezależnie od neurologicznych diagnoz na ekranie aktor znany z „Sukcesji” kreuje postać ewidentnie zaburzoną, którą trudno winić za to, co robi. Sporo zresztą w tej roli Toma z „Sukcesji”. I takie obsadowe podejście, może nieodkrywcze, ale skuteczne, widać w „Śmierci od pioruna” częściej.
„Śmierć od pioruna” (Fot. Netflix)Drugą bardzo niejednoznaczną postacią okazuje się Chester A. Arthur (Nick Offerman, „The Last of Us”), wiceprezydent zmuszony do objęcia funkcji po śmierci Garfielda. I znów, taka postać, pozornie nieprzejmująca się innymi, skupiona na sobie, a w praktyce zdolna do wielkiej przemiany, honorowych czynów i szczerej przyjaźni, to przecież rola wręcz skrojona dla Offermana, tyle tu, nie tylko w scenach po alkoholu, Rona z „Parks and Recreation”.
Bradley Whitford („Dyplomatka”) jako pragmatyczny senator James Blaine tylko wzmacnia wrażenie, iż „Śmierć od pioruna” to historyczny Sorkin. Betty Gilpin („GLOW”) gra wspierającą żoną prezydenta, ale przecież równocześnie kobietę ponad standard czasów wykształconą i niezależną. A Shea Whigham („Perry Mason”) bawi się rolą czarnego charakteru – idealny Garfield musi wszak mieć swój negatyw. I właśnie skorumpowany senator Roscoe Conkling zapełnia to miejsce, a nie nieodpowiadający za siebie Guiteau. Nie ma jednak nic złego w obsadzaniu aktorów i aktorek zgodnie z typem. Po prostu każdy gra w „Śmierci od pioruna”, jakby grał daną postać całe życie – bo trochę tak jest.
„Śmierć od pioruna” (Fot. Netflix)I jeszcze polityka. O ile finał to, jak wspomniałam, okazja do melodramatycznych wzruszeń, której uległam (hashtag: „Tak, płakałam po Garfieldzie”), o tyle trzy pierwsze odcinki to komediodramat, w którym brutalne metody rozbrajane są humorem. Prawybory przypominają konklawe, a kompletowanie gabinetu okazuje się zderzeniem idealizmu z twardymi regułami brudnej polityki, ale choćby kiedy metody przeciwników są mafijne, to „Śmierć od pioruna” często zachowuje komediowy ton, a widz ma poczucie – znów, jak u Sorkina – iż cynizm musi przegrać. I chociaż z historycznych względów wiadomo, iż nie przetrwa główny bohater, to przez cały czas morał okazuje się jakoś zadziwiająco pozytywny, skupiony na zapoczątkowanych przez Garfielda reformach i na tym, iż człowiek może się zmienić na lepsze.
Śmierć od pioruna – czy warto oglądać serial Netfliksa
Wydaje mi się, iż poza plejadą doskonałych aktorów i aktorek, poza niekoniecznie powszechnie znaną historią prezydenta i jego zabójcy, w tym właśnie tkwi powodzenie „Śmierci od pioruna” wśród oceniających. Bo chociaż ówczesna polityka na ekranie przypomina dzisiejszą (są fake newsy, jest upolitycznienie rasizmu, są niemoralne partie), a do tego miniserial porusza tak aktualny problem parasocjalnych relacji, to robi to z pozycji idealizmu. choćby Guiteau jest idealistą, jakkolwiek przy tym fałszerzem i zamachowcem. A jak ktoś jeszcze nie wierzy w Garfielda, to uwierzy lub – gdyby prezydent dostał więcej czasu – na pewno by uwierzył. Mówiłam: „The West Wing” w wieku XIX. Albo „Ted Lasso” w Białym Domu A.D. 1881.
„Śmierć od pioruna” (Fot. Netflix)Jasne, trochę przejaskrawiam. Ale oglądając „Śmierć od pioruna”, miałam wrażenie, iż nie oglądam wcale ponurego dramatu o przedwcześnie zakończonym życiu, tylko właśnie dobrą nowinę, iż pamięć da się przywrócić, a dobro – choćby w polityce – nie jest bez szans. Gdybym dziś miała za prezydenta Donalda Trumpa, też przyjęłabym miniserial Netfliksa oceną nadzwyczajnie wysoką. A tak, patrząc na to, co dzieje się w Stanach, z jakiegoś w miarę bezpiecznego dystansu kraju, w którym prezydent przynajmniej nie ma wielkiej władzy, rozumiem płynące z Ameryki zachwyty. Sama natomiast tę produkcję po prostu polecam. I bez aktualizującego kontekstu to naprawdę solidnie zrobiony, świetnie zagrany, wciągający kawałek historii.














