Smerfne kity

filmweb.pl 1 dzień temu
Zdjęcie: plakat


Nawet jeżeli do Smerfów nie ma się sentymentu, to trzeba mieć szacunek. Prosta historia zapoczątkowana w 1958 roku przez belgijskiego komiksiarza Peyo przez lata urosła do rangi jednej z najlepiej rozpoznawalnych serii rysunkowych świata. Ponad pół wieku po debiucie Smerfy przez cały czas kojarzy niemal każde dziecko. W 2025 roku wesołe niebieskie stworki przechodzą kolejny rebranding w swojej długiej historii.

"Smerfy: Wielki film" to pierwsza produkcja przygotowana we współpracy Paramountu, Nickelodeonu oraz LAFIG Belgium i IMPS – czyli właścicieli praw do marki. Kiedy kilka lat temu ogłoszono, iż za scenariusz do filmu odpowie związana m.in. z "Miasteczkiem South Park" Pam Brady, a reżyserią zajmie się Chris Miller, twórca "Kota w butach", stało się jasne, iż szykuje się odważna zmiana. Tym bardziej rozczarowuje fakt, jak przeciętny jest rezultat. Być może kolejne tytuły z serii odnajdą swój unikalny charakter, jednak póki co "Smerfy: Wielki film" nie wyznaczają nowych trendów, tylko je kopiują – i to te nienajlepsze.

  • Paramount Animation

"Smerfy: Wielki film" to taka sama dopaminowa, chaotyczna sieczka, jak większość współczesnych animacji wypuszczanych masowo przez pośrednie studia. Poszatkowana fabuła jest czysto pretekstowa i zbyt pogmatwana jak na film przeznaczony dla tak szerokiej grupy odbiorczej, przede wszystkim dzieci. Papa Smerf zostaje porwany przez brata Gargamela, czyli jeszcze gorszego niż on Razamela. Nestorowi na pomoc rusza niemal cała wioska pod dowództwem Smerfetki i Bezimka, najbardziej niepozornego ze Smerfów, który dzięki swoim niedawno otrzymanym mocom potrafi teraz wyczarować wszystko – w zależności od potrzeb scenariusza. Smerfy w poszukiwaniu swojego "taty" odwiedzą różne planety i wymiary, a ich wybuchowe "wszystko wszędzie naraz" przyprawia o zawrót głowy. Nie ten przyjemny.

Miller i Brady próbują puszczać oko do widza (jedna z postaci mówi choćby coś w stylu: "Każdy idiota potrafi bawić się w multiwersum"), co nie zmienia faktu, iż ich pomysł na fabułę to piąta woda po kisielu ze smerfo-jagód. Skaczące po kolejnych wymiarach Smerfy to propozycja niespecjalnie zaskakująca dla dorosłego widza i – co dużo gorsze – nazbyt konfundująca i chaotyczna dla widza kilkuletniego, który niczego z tych nawiązań i żartów nie zrozumie. Mnogość wątków, postaci, a także brak odpowiedniego wyjaśnienia, co adekwatnie dzieje się na ekranie, przebodźcowana strefa audiowizualna, wpisują się w przykry i szkodliwy trend tiktokizacji kina dziecięcego.

  • Paramount Animation

Twórcy zdają się żałować, iż robią film o Smerfach. Ewidentnie woleliby dostać na warsztat Minionki albo innych bohaterów, którzy mają w sobie więcej "moralnej szarości". Smerfy to animowane postacie w starym stylu: niewinne, słodkie, poczciwe i dobre. Ich niebieski świat jest tak naprawdę czarno-biały, jak w klasycznej baśni. Nie sprawdzają się w roli, do której kolanem i na siłę wpycha je Miller: ironicznych, sypiących one-linerami bohaterów jak ze "Shreka". Kontrast pomiędzy obraną konwencją a charakterem samych Smerfów, który nie uległ zmianie, nie działa tak, jak powinien. Z jednej strony mamy prosty, slapstickowy humor i jednowymiarowe postacie jak ze starej bajki, z drugiej – próbę stworzenia szalonego Smerf-versu i dwuznaczne aluzje. Na kształt filmu wyraźnie wpłynęła też osobowość komika Jamesa Cordena, który wcielił się w głównego bohatera, Bezimka. jeżeli nie lubicie poczucia humoru Cordena (jak niżej podpisana), to i misiowaty Bezimek będzie Was drażnił.

"Smerfy: Wielki film" nie musiałby choćby być filmem o Smerfach, tak mały wpływ mają na niego osobowości tych niebieskich skrzatów. W wiosce Smerfów jesteśmy zaledwie przez chwilę, a w miejsce Smerfetki, Ciamajdy czy Ważniaka można podstawić jakiegokolwiek innego kreskówkowego stworka. Przy tworzeniu nowych światów i wymiarów, podczas podróżowania przez galaktyki i poznawania obcych gatunków życia, twórcy zapomnieli o tym, iż samo uniwersum Smerfów ma wiele zagadek i potencjału na unowocześnienie, bez zatracania oryginalnego charakteru bajki. Intuicje były dobre. Głównym bohaterem jest Bezimek, czyli jedyny Smerf nieposiadający żadnej charakterystycznej cechy lub talentu – ale już na samym początku otrzymuje on czarodziejską moc i automatycznie staje się wyjątkowy. Poznajemy brata Gargamela, który okazuje się jeszcze bardziej podły i wstrętny od kultowego antagonisty bajki – ale to tyle, jeżeli chodzi o rozwinięcie jednego z najsłynniejszych animowanych czarnych charakterów. Smerfetka, której tajemnicza postać niesie w sobie wiele dodatkowych znaczeń (jest jedyną kobietą w całej wiosce; została stworzona przez Gargamela jako "koń trojański" i być może przez cały czas pełni rolę podwójnej agentki), zostaje unowocześniona w najprostszy sposób, tj. poprzez nadanie jej bardziej zaczepnego charakteru i większej pewności siebie. Zamiast pogrzebać głębiej w oryginalnym tekście, poszukać inspiracji w licznych sekretach Smerfowej "mitologii", Brady i Miller uciekają w zgrane fabularne szablony i naśladowanie konkurencji.

  • Paramount Animation

Trzeba jednak przyznać, iż twórcy wypróbowali różne style i techniki. Proste postacie Smerfów są urocze i retro, ale po pewnym czasie zaczynają męczyć. Sceny łączące animacje z live action, np. epizod w Paryżu, wypadły naturalnie i wiarygodnie. Pojawiają się elementy animacji manualnej, np. w designie stworków przypominających yordle z "League of Legends" i estetykę "Arcane". Wrażenie robi dynamiczna sekwencja pościgu za Razamelem przez różne światy utrzymane w stylistyce gier video i kreskówek: od platformówki w typie "Mario" po komiksowe przygody superbohaterów. Pod względem muzycznym panuje podobny misz-masz: popowe przeboje, dyskotekowe rytmy i kilka musicalowych kawałków.

A gdy patrzy się na obsadę, aż przykro się robi, iż w polskich kinach "Smerfy: Wielki film" można obejrzeć tylko z dubbingiem. Rihanna jako Smerfetka, Nick Offerman jako brat Papy Smerfa, a do tego Kurt Russell, Jimmy Kimmel, Sandra Oh, Natasha Lyonne i inni. To wszystko jednak atuty dla rodziców, nie dla dzieci, a biorąc pod uwagę główny, jeżeli nie jedyny target filmu – rodziny szukające lekkiej rozrywki w wakacje i wycieczki półkolonijne – decyzja polskiego dystrybutora o niewprowadzaniu oryginalnej wersji językowej wydaje się bardziej zrozumiała. Jako film do zajęcia czymś dzieci w wakacje i szybkiego zapomnienia nowe "Smerfy" sprawdzają się całkiem dobrze. Tyle iż opiekunowie najprawdopodobniej opuszczą kino z bólem głowy, a podopieczni będą bardziej pobudzeni niż przed seansem.

Wydaje się, iż ten nowy rozdział w Smerfowej franczyzie sam jeszcze nie wie, o czym i jak chce opowiedzieć. Być może mnogość pootwieranych wątków zostanie rozwinięta w kolejnych częściach, a "Smerfy: Wielki film" pełnią rolę produkcji testowej, a pomysł na adekwatne odświeżenie marki jeszcze się wykrystalizuje: jak talent Bezimka. Na razie Smerfy tkwią zagubione w multiwersum nie szczęścia, ale obłędu.
Idź do oryginalnego materiału