Sloganom dziękujemy

filmweb.pl 1 tydzień temu
"Dzień zero" nie ogląda się na spóźnialskich. Oto cyberatak na minutę paraliżuje większość infrastruktury krytycznej Stanów Zjednoczonych. Zawodzą zapasy energii, urywa się kontakt satelitów z Ziemią, zawieszają się serwery. Prąd nie dociera do urządzeń podtrzymujących życie w szpitalach, loty tracą kontakt z bazą, szlabany kolejowe przestają pełnić swoją funkcję, a wagony metra nie chcą się zatrzymać. Kraj pogrąża się w chaosie zaledwie na chwilę, ale ofiary liczy się w tysiącach. To nie wszystko: agresorzy grożą wszystkim powtórką. Ki diabeł!? Starzy źli Rosjanie? Giełdowi spekulanci? Giganci technologiczni? Prawicowi trolle? Nerdowaci miłośnicy anarchii? Służby specjalne, niezdolne zapanować nad efektami własnych działań? A może – celem uświęcający środki – politycy?

Możliwości jest wiele, ufać nie można nikomu. Ratunek ma zapewnić mąż stanu. Ponieważ to gatunek zagrożony wymarciem, z emerytury powraca były prezydent George Mullen (Robert De Niro). Niby ostrość umysłu już nie ta, na karku siedzą demony przeszłości, pojawia się też podejrzenie demencji, ale to właśnie Mullen, budowniczy ponadpartyjnych mostów i przekłuwacz społecznych baniek, staje na czele komisji śledczej o nieograniczonych konstytucją możliwościach. Mąż stanu… wyjątkowego, to i pokusy wyjątkowe! Gdy jednak stawką jest bezpieczeństwo narodu, posiniaczone sumienie nie powinno być dla niego problemem. Czy aby na pewno?

  • Netflix


Ludzi w marynarkach jest w "Dniu zero" legion, ale – jak nietrudno się domyślić – niemal wszyscy składają pokłon postaci De Niro. Dla twórców najpotężniejsi ludzie w państwie będą interesujący tylko o tyle, o ile znajdą się w blasku jego odwagi i prawości. Poprzez Mullena twórcy (z reżyserką Lesli Linką Glatter na czele) wyrażają dziwaczną tęsknotę za ideą politycznej świętości. Wołają za liderem – to prawda, popełniającym również błędy – który załatwi sprawy niemal wyłącznie siłą dojrzałości i autorytetu. Jak to z ideami bywa, bohatera w aureoli wyabstrahowano niestety z realiów.

W przeciągu kolejnych odcinków kamera woli celebrować napięte, ale kilka mówiące, spojrzenie De Niro niż reakcję szarego obywatela na zbiorową tragedię. Zapośredniczona przez ekrany, anonimowa masa pozbawionych sprawczości obywateli jest tu zaledwie tapetą w tle dla wiecznie zmarszczonych brwi "Taksówkarza". Podobnie konkurenci polityczni; przypominają tekturowe figury, wobec których scenarzyści (Eric Newman, Noah Oppenheim) muszą odhaczyć kolejne podejrzenia, by na scenie pozostał "ten jeden". Za politykę robią tu puste dialogi o wahaniach opinii publicznej, nie zaś skomplikowana gra interesów na intelektualnym ringu, za którą tak polubiliśmy pierwsze sezony "House of Cards". Skojarzenie z tamtym serialem nie jest przypadkowe: patetyczne trąbki w głośnikach, eleganckie scenografie w zimnym świetle i ogólnie monumentalny ton opowiadania sugerują wagę i powagę podejmowanych tematów. To jednak tylko naskórek. Pod spodem kryje się niewiele.

  • Netflix


Może chociaż dziejący się na szczytach władzy procedural śledczy da kinomanom satysfakcję? Tu także pudło. Wyścig z czasem wyraża się głównie w głośnikach i nadpobudliwym montażu, a stawki w tym wyścigu brak. Stojące w zamkniętych pomieszczeniach postacie lubią trzy razy podsumowywać wydarzenia sprzed chwili, a to przecież efektywność w podawaniu informacji stanowi esencję tego rodzaju kina. Dość powiedzieć, iż większy efekt przynosi tu przekazywana pod stołem koperta ze zdjęciem niewiadomego pochodzenia niż działania państwowej komisji śledczej złożonej z "najlepszych z najlepszych".

"Dzień zero" stanowi kuriozalny przykład tekstu z jednej strony chcącego odzwierciedlać kondycję polityczną współczesnej Ameryki, z drugiej – omijającego ryzyko jakiejkolwiek konkretyzacji. Podjęte tematy wprost parzą aktualnością. Postprawdę, polaryzację i populizm, kondycję mediów, myślenie spiskowe, bezpieczeństwo cyfrowe, kult amerykańskich wartości, wątek Ameryki jako "policjanta świata" czy dominację techno-gigantów ograniczono jednak do poziomu słusznych, bo słusznych, ale jednak nagłówków. Jak gdyby ktoś tu kusił listą arcyciekawych pytań, ale nie chciał nas drażnić odpowiedzią na jakiekolwiek z nich. Oglądamy więc thriller polityczny, któremu nie przyświeca polityczna myśl. Trudno uznać za taką slogany o sprawiedliwości, odpowiedzialności i dialogu, nieprawdaż? Sloganów mamy już powyżej uszu.
Idź do oryginalnego materiału