Śladami wielkiego ojca - recenzja Ryszarda Glogera
Zdjęcie: Fot. okładka płyty
Zawsze wzbudzało mój szacunek, przekazywanie tradycji z pokolenia na pokolenie. Bywa z tym różnie, co łatwo zaobserwować na przykład w kręgu muzyki. Oczywiście czasem jest to niemożliwe z podstawowego powodu, gdy potomek nie ma talentu lub nie wykazuje zupełnie zainteresowania tą sferą aktywności w życiu. Jednak blues zna niezliczone przypadki, kiedy muzyka jest przekazywana niemal z DNA. Rodziny muzyków bluesa, były zwykle bardzo liczne i rachunek prawdopodobieństwa podpowiadał, iż któreś z dzieci przejmie muzyczne skłonności. Stąd po wielkich bluesmanach takich jak Elmore James czy John Lee Hooker na scenie pojawiały się znowu te znane i popularne nazwiska, już z dodatkiem „Junior”. Bywało, jak w przypadku Lonnie’go Brooksa, iż jego dwóch synów Ronnie Baker Brooks i Wayne Brooks, poszło w ślady ojca z bardzo dobrym rezultatem.













