Skincare

filmweb.pl 2 tygodni temu
Zdjęcie: plakat


Piękno tkwi podobno wyłącznie w oku patrzącego. Brzydota najwyraźniej również. Bo choć nikt nie wydaje się zwracać najmniejszej uwagi na różowawe znamię na twarzy chińskiej studentki Wei (Joyena Sun), to jest to istne przekleństwo jej życia. Odziedziczone zresztą po ojcu, naukowcu tyleż genialnym, co – jak bezlitośnie wymaga gatunek horroru – szalonym. Mężczyzna wynalazł bowiem formułę pozwalającą na błyskawiczne uporanie się z dermatologicznymi niedogodnościami, mającą jednak zabójcze skutki uboczne. Parę lat po jego śmierci dorosła już dziewczyna emigruje do nie tak znowu dalekiej Nowej Zelandii, gdzie ląduje pod skrzydłami dalszej rodziny, a jednocześnie na społecznym marginesie. Bynajmniej nie z powodu owej skazy – która staje się obsesją dziewczyny i zarazem jednym jej motywatorem do kontynuowania ojcowskich badań – ale kulturowej inności

  • Propaganda
  • FluroBlack
  • Head Gear Films

W tym świetle, co zaskakujące, "Grafted" – horror pełną gębą (a raczej pełnymi gębami, o czym za moment) – staje się swojego rodzaju opisem imigranckiego doświadczenia i bolesnego zderzenia ze ścianą asymilacji. Wei bowiem nie kłopocze się zbytnio przystosowaniem do panujących w jej nowej ojczyźnie zwyczajów. Jej inicjacja nie interesuje też nominalnie opiekującej się nią kuzynki ani jej przyjaciółek, jakby żywcem wyciągniętych z amerykańskiego filmu licealnego. Trop ten zresztą prędko zostaje zapomniany na rzecz swoistych matrioszek grozy. Bo kiedy już genialna studentka odtworzy leczniczą formułę, rozpoczyna się body horror o kradzieży tożsamości i slasher mający więcej stycznych z "Dłużnikiem" niż z "Substancją".

Nie jest to jednak żaden zarzut – bynajmniej. Debiutantka Sasha Rainbow prowadzi narrację drżącymi z ekscytacji rękoma, jakby nie mogąc się doczekać, aż porzuci wszystkie te społeczno-kulturowe nudziarstwa o etnicznej tożsamości i zajmie się makabreską. Bije w "Grafted" serce drugoligowego horroru, ale znajomość pułapek konwencji pomaga reżyserce posklejać do kupy rozlatującą się na wysokości drugiego aktu fabułę w cokolwiek tragikomicznym finale. Zakrawa to niemal na cud, jako iż kiedy debiutantka odpina wrotki, praktycznie przestaje interesować ją warstwa treściowa. Rainbow bezceremonialnie wyrzuca do kosza zarysowywane wcześniej portrety charakterologiczne, redukując postacie do gatunkowych typów. A raczej posługuje się uproszczoną dychotomią i dzieli dziewczyny na oprawczynię i jej ofiary. Podporządkowując swój film czystemu efektowi wizualnemu i emocjonalnemu, Rainbow osiąga całkiem niezłe rezultaty na płaszczyźnie zgrywy i popisu, ale pozbawia przy tym swój film ciężaru tematycznego i refleksji.

  • Propaganda
  • FluroBlack
  • Head Gear Films

Można się spierać, czy taki horror jak "Grafted" w ogóle jej potrzebuje, bo przecież zabawa z wycinającą ludziom twarze Wei, przyjmującą kolejne osobowości, których musi się nauczyć także na poziomie emisji głosu i naturalności gestu, jest przednia. Czuć jednak zmarnowany potencjał i szansę na jakąkolwiek gęstszą wypowiedź. Niekoniecznie sięgającą spraw politycznie czy psychologicznie ważkich, raczej tych ogólnoludzkich, na poziomie choćby i naskórkowym: jak paraliżujące poczucie wstydu, awersja do własnego odbicia, radzenie sobie z akceptacją i presją rówieśniczek. Okazuje się jednak, iż królowa jest naga, stąd też – podobnie jak jej bohaterka – żeby określić własną tożsamość, Rainbow potrzebuje sięgać po rozwiązania podpatrzone gdzie indziej i u innych.

  • Propaganda
  • FluroBlack
  • Head Gear Films

Co, dodajmy, w horrorze uchodzi na sucho, a w tym wypadku może raczej na mokro – bo krew leje się tu gęsto i często. "Grafted" korzysta z dobrodziejstw oferowanych przez kino dla dorosłych i z lubością pozwala Wei znęcać się nad zabijanymi dla ich skóry dziewczynami. Im dalej w film, tym bardziej studentka traci kontakt z rzeczywistością. I chyba powinniśmy jej choćby współczuć, bo to przecież wykorzeniona, zagubiona, wyszydzana sierota w nieswoim kraju i wśród nieswoich ludzi. Ale Rainbow nie precyzuje przy tym, dlaczego adekwatnie mielibyśmy empatyzować z nakreśloną grubym markerem Wei. Koniec końców frenetyczne miejscami aż do przesady "Grafted" to rzecz godna uwagi i obejrzenia, seansowi towarzyszy jednak poczucie żalu. Nie wobec tego, co faktycznie widzimy na ekranie, ale tego, co moglibyśmy na nim zobaczyć, gdyby wykorzystano pełen potencjał pomysłu. Tak czy siak, zapiszmy sobie na przyszłość nazwisko Rainbow.
Idź do oryginalnego materiału