Skarb pod obcą strzechą: opowieść o złocie, sprycie i… uczuciach
Jakub przyjechał do wsi do swojego dziadka Franciszka – by pooddychać świeżym powietrzem i odpocząć od miejskiego zgiełku. Tym razem jednak nie przywiózł tylko plecaka z ubraniami, ale prawdziwy wykrywacz metalu. Już od progu dziadek, mrużąc oczy, obserwował, jak wnuk majstruje przy dziwnej maszynie, aż w końcu nie wytrzymał:
— Co to ty tam rozstawiasz, Jakubku? Na ryby się wybierasz?
— Dziadku, to nie wędka. To wykrywacz metalu, prawie profesjonalny. W internecie czytałem, iż u was podobno kiedyś ukryto złoto. Chcę spróbować je znaleźć.
Staruszek uśmiechnął się, zamyślony spojrzał w stronę pola za ogrodem i powoli odpowiedział:
— Tę historię jeszcze od mojego ojca słyszałem… I wiesz co? Chyba choćby domyślam się, gdzie to złoto może być. Tylko jedna szkoda – teraz stoi tam dom.
Jakub podskoczył z niecierpliwości:
— I co, dasz radę ich przekonać, żeby mnie tam wpuścili?
Dziadek wzruszył ramionami i przebiegle zmrużył oczy:
— Dam radę. Tylko nie sądzę, żeby pozwolili ci kopać. choćby jeżeli coś znajdziesz – wszystko zgodnie z prawem trafi do nich. Dom jest ich. Ale jeżeli chcesz spróbować, można pójść… inną drogą.
Jakub zmarszczył brwi:
— Co znaczy „inną drogą”?
— W tym domu niedawno przyjechała z miasta do rodziców dziewczyna. Ich córka. Mądra, dobrana… I skromna, nie rozpuszczona. Oto twój prawdziwy skarb.
— Dziadek, znowu swoje! Nie przyjechałem tu za dziewczynami, tylko za skarbem.
— A kto mówi, iż nie za skarbem? — roześmiał się staruszek. — Tylko skarb każdy ma inny. A jeżeli się z nią zaprzyjaźnisz i opowiesz jej o swoim pomyśle, może namówi rodziców, żeby pozwolili ci poszukać. A jeżeli znajdziesz – może i w udział cię wezmą.
Jakub zawahał się, ale iskra nadziei w jego oczach nie zgasła:
— A ty jesteś pewny, iż skarb tam jest?
— Pewny, jak siebie pamiętam. Ojciec mi po cichu opowiadał, iż sto lat temu, gdy była rewolucja, jakiś urzędnik uciekał z transportem i zakopał złoto. Szukano go tak zawzięcie, iż pół wsi przewrócono do góry nogami, ale skarbu nigdy nie znaleziono. Potem postawili dom – i ślad po nim zaginął.
— I przez całe życie wiedziałeś, a nie szukałeś?
— A jak szukać? Łopatą wszystko przekopać? Detektora takiego jak twój nie miałem. Ale teraz ty przyjechałeś…
— No dobrze. Ale jak mam zagadać do tej dziewczyny?
— To już nie do mnie, tylko do losu. Chodź, przejdziemy się niby przypadkiem. Ja zacznę rozmowę o mszycach – widzisz, jak jabłonie objadły? A ty podchwyć, przedstaw się, poznaj. No, bądź mężczyzną!
Jakub jeszcze się trochę wahał, ale się zgodził. Po dziesięciu minutach stali już przy furtce starego domu. Dziadek rozpoczął niespieszną rozmowę z gospodarzem, a Jakub spotkał wzrok dziewczyny, która wyszła na podwórko. Kinga. Ciemne włosy, piwne oczy i lekki, szczery uśmiech. Jakby zapomniał, po co przyszedł.
Rozmawiali. Potem poszli razem nad jezioro, później poprosiła go o pomoc przy montażu nowej altanki pod winorośl. Wykrywacz metalu leżał w pudełku nietknięty. Każdego wieczora Jakub wracał do dziadka tylko po to, by przespać noc. Nie mówił ani o złocie, ani o urządzeniu. Skarby przestały go obchodzić.
Po tygodniu szykował się do wyjazdu. Dziadek siedział na ławce, pykając fajkę, i uśmiechał się pod nosem:
— No i co, znalazłeś swój skarb?
Jakub spojrzał w niebo, gdzie gromadziły się zmierzchowe chmury, i odpowiedział uśmiechem:
— Znalazłem, dziadku. Tylko nie ten, którego szukałem.
— A nie mówiłem… Prawdziwe złoto nie leży w ziemi. Ono jest w ludziach.
I wykrywacz metalu został na wsi – w szopie, pod kocem. A Kinga – w sercu Jakuba.