Skarb pod obcą strzechą: opowieść o złocie, sprycie i… uczuciach
Krzysztof przyjechał do wsi do swojego dziadka Stanisława – odetchnąć świeżym powietrzem i odpocząć od miejskiego zgiełku. Tym razem jednak przywiózł nie tylko plecak z ubraniami, ale też prawdziwy wykrywacz metalu. Dziadek od progu przyglądał się, jak wnęk majstruje przy tajemniczym urządzeniu, aż w końcu nie wytrzymał:
— Co ty tam kombinujesz, Krzysiu? Ryby łowić się wybierasz?
— Dziadku, to nie wędka. To wykrywacz metalu, niemal profesjonalny. Czytałem w internecie, iż podobno u was zakopano kiedyś złoto. Chcę spróbować je znaleźć.
Staruszek uśmiechnął się, zamyślił i powoli odparł:
— Tę historię słyszałem jeszcze od mojego ojca… I wiesz co? Chyba choćby wiem, gdzie to złoto może być. Szkoda tylko, iż teraz stoi tam dom.
Krzysztof podskoczył z niecierpliwości:
— I co, dasz radę załatwić, żeby mnie tam wpuścili?
Dziadek wzruszył ramionami i przechytrzył się:
— Pewnie. Tylko nie sądzę, żeby ci pozwolili kopać. choćby jeżeli coś znajdziesz – wszystko prawnie będzie ich. Dom to ich własność. Ale jeżeli chcesz spróbować, można pójść… inną drogą.
Krzysztof zmarszczył brwi:
— Co znaczy „inną drogą”?
— W tym domu niedawno przyjechała do rodziców dziewczyna z miasta. Córka. Mądra, dobra… I skromna, nie rozpuszczona. Oto prawdziwy skarb.
— Dziadek, znowu swoje! Nie przyjechałem tu za dziewczynami, tylko za skarbem.
— A kto mówi, iż nie za skarbem? — roześmiał się dziadek. — Tylko skarb każdy ma swój. jeżeli się z nią zaprzyjaźnisz i opowiesz o swoim pomyśle, może przekona rodziców, żeby ci pozwolili poszperać po działce. A jak coś znajdziesz, może cię choćby wciągną w spółkę.
Krzysztof zawahał się, ale iskra nadziei w jego oczach nie zgasła:
— Ale jesteś pewien, iż skarb tam jest?
— Pewny jak własnego imienia. Ojciec mi opowiadał, iż sto lat temu, gdy była rewolucja, urzędnik uciekał z transportem złota. Szukano go tak zaciekle, iż pół wsi przewrócono do góry nogami, ale skarbu nie znaleziono. Potem postawiono dom – i ślad zaginął.
— I całe życie wiedziałeś, ale nie szukałeś?
— A jak szukać? Łopatą wszystko przekopać? Wykrywacza takiego jak twój nie miałem. A teraz ty przyjechałeś…
— No dobrze. Ale jak mam zagadać do tej dziewczyny?
— To już nie do mnie, tylko do losu. Chodź, przejdziemy się „przypadkiem”. Ja zacznę rozmowę o mszycach – patrz, jak obgryzły jabłonie. A ty podchwyć, przedstaw się, poznaj. No, bądź chłopem!
Krzysztof jeszcze się wahał, ale w końcu się zgodził. Po dziesięciu minutach stali już przy furtce starego domu. Dziadek zagaił rozmowę z gospodarzem, a Krzysztof spotkał wzrok dziewczyny, która wyszła na podwórko. Małgorzata. Ciemne włosy, brązowe oczy i lekki, serdeczny uśmiech. Zapomniał, po co przyszedł.
Rozmawiali. Potem poszli nad jezioro, potem poprosiła go o pomoc z nową altaną dla winorośli. Wykrywacz metalu leżał w kartonie nietknięty. Każdego wieczora Krzysztof wracał do dziadka tylko przespać się. Nie mówił ani o złocie, ani o urządzeniu. Skarby stały się nieistotne.
Po tygodniu szykował się do wyjazdu. Dziadek siedział na ławce, pykając fajkę, i uśmiechał się pod nosem:
— No i co, znalazłeś swój skarb?
Krzysztof spojrzał w niebo, gdzie gęstniał zmierzch, i uśmiechnął się:
— Znalazłem, dziadku. Tylko nie ten, którego szukałem.
— A nie mówiłem… Prawdziwe złoto nie leży w ziemi. Jest w ludziach.
I wykrywacz metalu został na wsi – w szopie, pod kocem. A Małgorzata – w sercu Krzysztofa.