Jak by nie było, bogaty mężczyzna ma w życiu więcej opcji niż biedny. choćby w relacjach. choćby pomimo trudnego charakteru czy nie do końca przyjemnych cech zachowania. Jak mówi przysłowie, pieniądze rozwiązują wiele problemów. Choć, jeżeli spojrzeć prawdzie w oczy, tak było zawsze. Nie trzeba wspominać bajek o czarujących biedakach, którym zawsze się wiedzie. Jak pokazuje praktyka — takie przypadki to jedynie wyjątki potwierdzające regułę.
Nowoczesne kobiety doskonale to rozumieją, dlatego teraz trudno znaleźć dziewczyny bez plakatów muzyków na ścianie w pokoju. Teraz wszystkim podobać się mają bogaci, odnoszący sukcesy, posiadający jachty i statki. I ogólnie rzecz biorąc, to normalna tendencja. Przynajmniej one dokładnie wiedzą, czego chcą i do czego dążą. Niektóre obwiniają młode pokolenie za materializm, inne chwalą je za „trzeźwe spojrzenie”. A my uważamy, iż wybór partnera to proces wysoce osobisty i otoczenie nie powinno mieć do niego absolutnie żadnego wglądu.
Mówi się, iż mężczyźni-ścigacze najczęściej okazują się łowalami. Nic dziwnego, powiem wam. To sport dla zamożnych ludzi, którzy potrafią ryzykować i chodzić na krawędzi. Jakiej dziewczynie mogą nie spodobać się takie cechy? Nikt nam nie opowiada o ich charakterze, obyczajach, życiowych przekonaniach. A po co? jeżeli człowiek odnosi sukcesy, reszta schodzi na dalszy plan.
Tak było również z moim byłym mężem. Hojny, inteligentny, uroczy i cholernie bogaty. Zalewał mnie opieką, jakbym była ostatnią dziewczyną na świecie. Odciągał mnie od chłopaka, który naprawdę mnie kochał. Zalewał kwiatami i zapraszał gdziekolwiek… A w tym czasie „psuł” młode i naiwne studentki. Nigdy nie zastał mnie na „gorącym”, poza tym jednym przypadkiem, po którym się rozstaliśmy. Miał wtedy 29 lat, ogromną łysinę i duże, opadające uszy jak u osła. Ale po kilku minutach rozmowy te cechy zaczynały wydawać się „fajnym akcentem”.
Za co do dziś jestem wdzięczna Krzysztofowi, to za to, iż nie zmienił się po ślubie. Jak to zwykle bywa? Rutyna, wspólne życie, codzienne obowiązki zamieniają mężczyznę w grubego leniucha, który, pozornie, ma już wszystko. Kobieta obok, nie musi się do niczego starać, tylko wiedz, iż możesz leniuchować i odpoczywać na laurach. Ale mój były nie był taki. Kontynuował intensywną pracę, cieszył mnie częstymi niespodziankami, pokazał się jako świetny ojciec dla naszego syna. Szkoda tylko, iż jako mąż do mnie nie pasował.
A oto moja siostra, wręcz przeciwnie, ciągle oczerniała go za jego plecami i na każdym naszym spotkaniu radziła mi rozwieść się z mężem. Tak będę miała pieniądze i będę mogła znaleźć kogoś bardziej godnego. W pewnym momencie jej propozycje tak mi się znudziły, iż choćby musiałam przestać z nią utrzymywać kontakt. Tylko jeżeli coś ważnego lub był to rodzinny święto. W innych przypadkach udawałam, iż jestem zajęta. Przypomnę, iż to moja siostra. Nie wiedziałam wtedy, iż przez cały ten czas Krzysztof bardzo aktywnie mnie zdradzał i w ogóle nie traktował naszego małżeństwa jako czegoś wyjątkowego.
Tak czy inaczej, teraz jesteśmy w trakcie rozwodu. Ale mimo to, nie żywię do Krzysztofa urazy. Dał mi najlepszego synka na świecie. Do tego zostawił nam mieszkanie, samochód i obiecał zawsze pomagać, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Ponadto płaci dobre alimenty i co dwa tygodnie przelewa mi miłą sumę na kartę, po prostu tak. Po sądzie powiedział mi, iż doskonale rozumie, iż musi pomagać nie tylko dziecku, ale i jego matce, czyli mnie. Co moim zdaniem, przynajmniej, jest godne pochwały.
Z mojej strony mogę pochwalić się tym, iż nie wkładałam się w butelkę i nie żądałam od sądu, aby oddano nam z dzieckiem rzeczywiście połowę majątku męża. Doskonale rozumiem, iż to po prostu nieuczciwe. Prawo jest prawem, ale nie jestem na tyle oderwana od rzeczywistości, żeby uważać wysiłki i możliwości mojego byłego małżonka za równe moim. Prawdopodobnie to podejście pozwoliło nam pozostać w roli dobrych przyjaciół. Plus, wcale nie protestuję, kiedy Krzysztof przychodzi odwiedzić syna lub prosi, aby spędzić z nim jakiś czas. Dla mnie to naprawdę lepsze rozwiązanie.
Jednak chciałabym ponownie wspomnieć o mojej siostrze, tylko jej zachowanie już teraz, po moim rozwodzie. W ciągu ostatnich paru lat miała trochę pecha. Mąż stracił pracę, hipotekę odebrał wszystkie środki… I z tego powodu zdecydowała się zwrócić do mnie. Pożyczyć trochę pieniędzy, żeby jakoś utrzymać się na powierzchni. Ale z mojej strony czekało ją rozczarowanie. Postanowiłam zainwestować całą „dodatkową” gotówkę w biznes, a dla nas z synem zostawiłam tylko potrzebną ilość pieniędzy, żeby wystarczyły na najbliższy rok lub półtora. To prawda i próbowałam to przekazać mojej siostrze.
W odpowiedzi zaczęła mnie krytykować, próbowała wzbudzić współczucie, choćby próbowała skłonić mnie do wzięcia dla niej kredytu. Ale pozostałam nieugięta. A kilka dni później, na spotkaniu z byłym, dowiedziałam się, iż moja siostra doszła choćby do niego. Co ciekawe, on już był bardziej wyrozumiały niż ja i pożyczył (czyli, można powiedzieć, podarował) jej całą potrzebną sumę pieniędzy. Chociaż wydaje mi się, iż to nie będzie jej ostatnie zwrócenie się do niego.
Jak to możliwe? Wcześniej był dla niej prawdziwym wrogiem. Łobuzem, z „rodzicielskimi” pieniędzmi i wiejskimi manierami. A teraz, nagle, nagle stał się jej sprzymierzeńcem. Rozumiem, iż prawdopodobnie po prostu jestem w złym nastroju i pod wpływem nerwów. Ale uwierzcie mi, w tej chwili uważam mojego byłego męża za bliższego i ważniejszego niż moją rodzimą siostrę. A to coś musi znaczyć. Nie mogę zrozumieć, czy to ja się zmieniłam i stałam się złym człowiekiem, czy zupełnie się pogubiłam w swoich moralnych orientacjach. Coś zmieniło się w moim światopoglądzie i boję się, iż poszłam w zupełnie niewłaściwym kierunku.