„Sezony” – komediodramat w trzech aktach | Recenzja | 49. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

filmawka.pl 2 godzin temu

Nowa dyrektorka artystyczna Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, Joanna Łapińska, postanowiła zdmuchnąć kurz z sekcji konkursowych – powstał Konkurs Perspektywy, dopełniający Konkurs Główny na zasadzie canneńskiego Un Certain Regard. Pojawiły się w nim tytuły, które nie zmieściły się do głównej szesnastki, a jednym z nich są Sezony Michała Grzybowskiego. To film podzielony na trzy akty, reprezentujące trzy etapy relacji bohaterów, trzy sezony teatralne i trzy spektakle.

Marcin (Łukasz Simlat) musi poradzić sobie z nieoczekiwanym rozpadem małżeństwa z Olą (Agnieszka Dulęba-Kasza). Są parą aktorów z długoletnim stażem, a kolejne sekwencje ich rozstania realizowane są w pracy: na scenie, w charakteryzatorniach, garderobach, za kulisami, w korytarzach oraz toaletach teatru. Mam słabość do fabuł upchniętych w krótkim czasie i ograniczonej przestrzeni. Właśnie taką sytuację mamy w Sezonach, w których nie opuszczamy murów teatru, a losy bohaterów śledzimy w trakcie dwóch przedstawień oraz próby. Zamknięcie całego filmu w obszernych czterech ścianach teatralnego mikroświata, magicznego i pełnego egzotyki, było świetnym pomysłem. interesujący jest też zabieg nagłych przeskoków w czasie, które pokazują nam, jak dynamicznie potrafią zmieniać się relacje, choćby te, które miały trwać wiecznie – z każdym kolejnym sezonem teatralnym bohaterów zastajemy w zupełnie nowym punkcie.

„Sezony” / mat. prasowe Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Interesujące jest, co mówią nam grane przez nich spektakle. Korespondują z dylematami bohaterów, przez co ich życie sceniczne splata się z prywatnością. W pierwszym akcie jest to Piotruś Pan, historia zagubionego, uciekającego przed dorosłością chłopca, która zaprasza do rozmowy o emocjach. Następnie wystawiany jest Dom lalki – opowieść o protekcjonalnie traktowanej żonie, która decyduje się opuścić rodzinę i stanąć na własnych nogach. Sen nocy letniej komentuje natomiast kwestie odpowiedniego doboru partnerów, autonomicznych decyzji życiowych, wybaczenia, a także wprowadza dychotomiczny wątek jawy i snu (teatr i życie). Każdy z trzech spektakli, zasygnalizowany kolorową planszą, wprowadza do filmu inny komentarz, a także inscenizacyjne urozmaicenie – bohaterowie pojawiają się w innej scenografii (może niezbyt pomysłowej, ale spełniającej swoją funkcję), kostiumach i stanach emocjonalnych.

Sezony opisano jako komedię i w kilku momentach film bardzo dobrze wykorzystuje swój humorystyczny potencjał. To pełnokrwista farsa z wieloma kuriozalnymi scenami, w której bohaterowie w szalonej improwizacji kłócą się podczas spektakli, a na oczach widowni dochodzi choćby do rękoczynów. Zdecydowanie najlepszym segmentem jest ten środkowy – próba Domu lalki – gdzie pojawia się najwięcej przerysowanych postaci. Choć mamy do czynienia z parodią, każdego bohatera potraktowano z odpowiednią czułością. Błyszczy przede wszystkim Andrzej Grabowski jako ojciec Marcina (nic dziwnego – film jest dedykowany ojcom twórców). Wciela się w podstarzałego aktora, który czasy świetności ma już za sobą. Jego bohater jest na emeryturze, trafiają mu się już same małe rólki, ale mimo wszystko nie potrafi odejść ze sceny. Jest w Grabowskim coś bardzo szczerego, poruszającego, ale przede wszystkim okazuje się on najlepszym komediowym elementem filmu, ze świetnie wykorzystanym humorem sytuacyjnym i absurdem. Andrzej Seweryn, jako dyrektor teatru, wciela się w doskonale sobie znaną rolę i mam wrażenie, iż kreacja ta wydobyła z niego świeżą energię, której nie widzieliśmy w jego ostatnich produkcjach. Uśmiech na twarzy wywołał we mnie także Sebastian Pawlak w roli snobistycznego reżysera czy Julia Wyszyńska jako zmanieryzowana kostiumografka. Propozycja gry podczas seansu: zgadywanka, na kim wzorowane były te role. Mam kilka typów.

„Sezony” / mat. prasowe Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Wszystko super – mamy szereg świetnych pomysłów, inteligentny scenariusz, duży potencjał. Nie jest jednak tak kolorowo, jak być mogło. Szczególnie od trzeciego aktu, w którym domykanie wątków i zszywanie fabuły odbywało się w szalenie przyspieszonym tempie, a przynajmniej na to wskazuje efekt. Tak, jakby twórcy nie przewidzieli, iż trzeba będzie to wszystko ładnie ze sobą spiąć. Zaskoczeni, porzucili zabawę formą – i to jeszcze zanim dobrze się rozgrzali. Zamiast tego musieli przeprowadzić wątki z punktu A do punktu B, ale zabrakło im do tego polotu, humoru i frajdy. A to właśnie na ostatnim segmencie spoczywała największa odpowiedzialność. Z jednej strony kilka udanych sekwencji zaostrzyło apetyt na więcej i można było spodziewać się totalnego puszczenia hamulców, z drugiej – główni bohaterowie zdążyli już mocno zirytować. Simlat i Dulęba-Kasza przez cały film grają na tych samych emocjach. Ona – samoświadoma, z pobłażliwym tonem, wpatrzona wielkimi oczami i targana różnymi emocjami. On – egocentryczny i znerwicowany, niezdolny do pogodzenia się ze swoim pieskim losem. Dusi go od środka, nie potrafi się kontrolować i nie obchodzi go, co dzieje się dookoła. Trudno z nim sympatyzować, a kolejne irracjonalne decyzje bohatera są już tylko odtwórstwem poprzednich i sprawiają, iż film zjada własny ogon.

Jak widzicie, seans Sezonów wiązał się z wieloma różnymi emocjami. Pierwszy akt wywołał zainteresowanie, drugi niemal zachwycił, a trzeci zawiódł. Wydaje się, iż w pewnym momencie twórcom czegoś zabrakło. Czasu, pomysłu, pieniędzy…? Grzybowskiemu nie udało się wydobyć pełni potencjału magicznego teatralnego mikroświata, a mętny finał pozostawił w ustach dosyć nieprzyjemny posmak. Ostatecznie nie będę pastwić się nad seansem, który sprawił mi dużo radości. Skoro w fabule tak często pojawiają się trójki – ja również przyznaję mu trzy gwiazdki.

Korekta: Anna Czerwińska

Idź do oryginalnego materiału