Sexy Suicide: W naszym zespole nie ma miejsca na przypadek [Wywiad]

kulturalnemedia.pl 5 miesięcy temu

Zespół Sexy Suicide właśnie wydał swój najnowszy album pt.: Wspomnienia martwego miasta. W związku z tym zapytałam muzyków m.in.: o tworzenie muzyki, nową płytę, ewolucję zespołu lub poruszanie ważnych i trudnych tematów w piosenkach popowych. Zapraszam!

O Waszym nowym albumie – Wspomnienia martwego miasta – można przeczytać, iż jest to: “album koncepcyjny, pełen wspomnień, skupiający się na problemie emigracji i związanej z tym nostalgii za miastem pełnym życia, z przyjaciółmi na wyciągnięcie ręki”. Dlaczego postanowiliście poruszyć akurat tę tematykę?

Poldek: Moim zdaniem, każda forma sztuki jest chęcią zmieniania świata lub chociaż dania ludziom do myślenia. Ze swojej strony mogę powiedzieć, iż tematyka jest bliska mojemu sercu i, biorąc pod uwagę moją sentymentalną naturę, wynika ona z poczucia, iż moje miasto to moje miejsce na ziemi. Z kolei naturalną rzeczą jest, iż gdy się starzejemy, to stajemy się bardziej nostalgiczni. Mój patriotyzm lokalny jest krytyczny, ale prawdziwy i wydaje mi się, iż dość esencjonalnie zawarliśmy to w intro do naszego klipu Wczoraj (2005). To taka mieszanka poczucia straty, tęsknoty i rozczarowania, która spowodowana jest moimi obserwacjami przemijania wielu miejsc, ludzi i klimatu z czasów, kiedy byliśmy młodzi, a wkoło było (jak by to powiedziało takie bumertstwo jak my) jakoś fajniej. Przykładowo – nasze osiedla w latach 90 tych, kiedy byliśmy nastolatkami, w dużej mierze ukształtowały nas pod względem światopoglądu i pasji. Były to czasy bardzo brutalne, ale też barwne, charakterne oraz życiowe i tak naprawdę strasznie dużo im zawdzięczam. W swoim mieście i na osiedlu spędziłem najpiękniejsze chwile związane z wkraczaniem w dorosłość. Wiesz, jak to się mówi: “im brzydsze miejsce – tym lepsza zabawa”. Za nic nie chciałbym być nastolatkiem w dzisiejszych czasach: są nudne, pozbawione kreatywności oraz przepełnione pozerstwem i szpanerstwem, których nie znoszę. Powracając do tematu: później przyszły lata dwutysięczne i bezrobocie – wtedy masa osób zaczęła wyjeżdżać za pieniędzmi do UK lub wielkich miast w Polsce, zostawiając swoje rodzime pofabryczne dziury jak Sosnowiec, czyli miejsca brudne i depresyjne. Ja nigdy bym tego nie zrobił. Na podstawie moich obserwacji i przemyśleń stwierdzam, iż gwoździem do trumny okazał się rok 2010, czyli czas wszechobecnej hipsteryzacji oraz wszystko, co się zaczęło po nim dziać. Prawie poznikały z blokowiska resztki znajomych twarzy i, co za tym idzie, całe jego życie. Rozpoczęła się termomodernizacja osiedli, nie patrząca na ich tradycyjny charakter, ślad zaginął po starych knajpach i miejscach, w których spędzaliśmy dawniej czas. Wszystko zostało albo odnowione, albo zrównane z ziemią, za to w miejscach, gdzie była zieleń lub pozostałości miejsc, w których pracowali nasi dziadkowie i rodzice, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać pato deweloperskie osiedla apartamentowców budowane na jedną modłę. Trend stylistyczny zaczął balansować wokół modnego “warsiawskiego” szitu – wszystko w nazwie musi być albo kraftowe, albo rzemieślnicze, albo być manufakturą czegoś, bo wtedy się sprzeda bananowcom z białych kostek, chodzącym na Męskie Granie, czyli piosenki o niczym. To wszystko jest tak nudne i mdłe, iż chce się wymiotować. Media społecznościowe jak Instagram, czy Tik Tok totalnie nasrały ludziom w głowach. Co innego prowadzić profil związany z tym, co robisz i co Cię pasjonuje lub podzielić się czymś ciekawym z innymi, a co innego leczyć kompleksy zdebilowacieniem, afiszując się w dziesiątkach “relacji” drogimi drinkami lub nowym napompowaniem ust. Zdegustowanie tym wszystkim połączone z tęsknotą za minionym światem naszego szczylostwa było inspiracją do podjęcia takiej nostalgicznej tematyki.

Monika: Ja ze swojej strony dodam jeszcze tylko, iż oprócz tego, o czym wspominał już wyżej Poldek, na albumie pojawiły się również piosenki dotyczące tego, z czym borykamy się również dziś. Dotyczące tego, co nas boli i z czym mierzymy się na co dzień w naszych życiach. W kawałku Czarna Tęcza na przykład próbowałam ująć to, czym dla mnie jest depresja, która towarzyszy mi od lat młodzieńczych i, z którą wciąż uczę się żyć. W dzisiejszych czasach ten problem dotyka tak wiele osób, iż na pewno część z odbiorców będzie się mogła z nim utożsamić.

Nie raz spotkałam się z opinią, iż o samobójstwie czy depresji nie warto mówić, bo można kogoś, cytując, “zainspirować”. Nie zgadzam się z tym. Pamiętam czasy, kiedy było można znaleźć na ten temat bardzo mało informacji – był to niemal temat tabu. Czułam się wtedy niedostosowana, inna. Takie poczucie nie pomagało szczególnie przy takiej dolegliwości, jaką jest właśnie depresja – wręcz przeciwnie.

Kiedy zaczęły pojawiać się informacje i artykuły na tematy związane z myślami samobójczymi i zaburzeniami depresyjnymi, nie poczułam się wcale zachęcona czy zainspirowana, by zrobić sobie krzywdę. Odwrotnie: poczułam ulgę, dotarło do mnie, iż nie jestem sama i, iż więcej osób doświadcza czegoś podobnego. Uważam, iż to bardzo ważne i należy podejmować różne trudne tematy, bo przynosi to zrozumienie, świadomość ludzi i możliwość zmiany oraz pracy nad danym zagadnieniem.

Czy stworzenie albumu koncepcyjnego było trudne? Co było największym wyzwaniem podczas pracy nad tym materiałem?

Poldek: Już, gdy ok. 3 lata temu zaczynałem pracę nad EPką S.O.S., miałem w głowie pomysł na temat przewodni całego albumu. Utwory są luźno powiązane ze sobą klamrą, która spaja wspomnienia dotyczące różnych historii, ludzi, miejsc z tamtego okresu w naszym mieście. Jako koncept chciałem, aby, razem z warstwą muzyczną i liryczną, wszystko stanowiło jak zawsze jednolitą całość, także pod względem stylistycznym i wizualnym. Miałem więc dużo na głowie, biorąc po uwagę, iż sam chciałem się zająć również oprawą graficzną albumu. Tutaj podziękowania za realizację według moich pomysłów okładki dla Zuzy Roszkowskiej, oraz teledysków dla Bartka Stypki, a także Olgi Weber za zdjęcia. W naszym zespole nie ma miejsca na przypadek, a wszystko zawsze jest dokładnie przemyślane pod względem każdej kwestii artystycznej. Największym więc wyzwaniem było sprawienie, aby wszystkie te elementy spotkały się w jednym punkcie.

Monika: o ile chodzi o same tematy do utworów, to nie było trudne. Tematy same się pojawiają – są wszędzie, wystarczy mieć otwarte oczy i głowę. Ubranie tego w słowa, muzykę i obraz to już inna sprawa. Proces twórczy zawsze jest bardzo czasochłonny i wymagający.

Wcześniej większość Waszych piosenek była po angielsku, ta płyta jest w całości po polsku. Skąd taki wybór? Czy wyniknęło to z tematyki albumu, czy coś innego było powodem?

Poldek: Tak, dwa pierwsze albumy nagraliśmy w języku angielskim, wyjątkiem był tylko cover Lady Pank Sztuka Latania z płyty We Will Die As One.

Decyzja, aby zacząć pisać w języku polskim, była spowodowana chęcią odmiany oraz uproszczenia i skonkretyzowania przekazu.

Monika: Jest to dla nas też bardziej prawdziwe i spójne z tym, o czym mówimy na albumie Wspomnienia Martwego Miasta. To historia o naszym życiu i naszym podwórku – język polski to naturalna część tej opowieści.

Jest to trzecia płyta Sexy Suicide. Czy proces pracy nad nią różnił się od kreowania poprzednich albumów?

Poldek: Tym razem, gdy skomponowałem utwory, napisałem także teksty do większości piosenek. Poza tym postanowiliśmy nagrać materiał w Łódzkim Soyuz Studio u Kamila Łazikowskiego z Cool Kids Of Death. Lubię Łódź – to taka starsza siostra Sosnowca, tak samo piękna w swej brzydocie. Dodatkowo, ma bardzo interesujący dorobek w temacie podziemnej sceny muzycznej, który bardzo cenię. Jest zimna i dekadencka.

Monika: Zawsze miałam potrzebę wyrażania myśli, uczuć i ogólnie tego, co dla mnie ważne, dzięki sztuki. Stąd też wybór szkoły plastycznej i tak dalej. Do tej pory jednak było to głównie malowanie i rysunek. Praca nad albumem to był zupełnie nowy temat w moim życiu. Wciąż jeszcze uczę się wielu rzeczy związanych z pracą nad muzyką, takich jak komponowanie, tworzenie melodii czy tekstów. Kiedy zaczynaliśmy, wydawało mi się, iż nie dam rady, bo to zupełnie inny rodzaj przekazu. Okazało się jednak, iż udało mi się ubrać w słowa ważne dla mnie tematy i stworzyć kilka fajnych melodii. To był mój chrzest bojowy i, ku mojemu zaskoczeniu, zrodziło się kilka rzeczy, z których jestem zadowolona, a to u mnie rzadkość. Myślę, iż teraz może wydarzyć się wiele ciekawych rzeczy. Tworzenie materiału do Wspomnień Martwego Miasta było dla mnie pracą i nauką. Przy tworzeniu kolejnych rzeczy, wykorzystam na pewno wszystko to, czego “nałykałam” się teraz i sama jestem ciekawa, co z tego wyjdzie. Ale to jeszcze bardzo odległe sprawy. Teraz przyda nam się trochę oddechu i resetu przed nowymi wyzwaniami.

Pytanie do Poldka: jesteś założycielem Sexy Suicide. Powiedz mi, jak ten zespół ewoluował? Od czasów, kiedy to w 2014 roku, czyli 10 lat temu powstał na zgliszczach Neon Romance?

Poldek: On ciągle ewoluuje. Lubię bawić się konwencją stylistyczną oraz romansować z innymi wpływami – jest to dla mnie interesujące i sprawia, iż syntezatory nie stają się dla mnie nudne. Zawsze jednak trzonem jest dla mnie prosta forma, ale zawierająca interesujące dla mnie, czasami choćby dziwne brzmienia, smutne melodie oraz teksty traktujące o bólu życia w otaczającej nas paskudnej rzeczywistości. Uważam, iż śpiewanie o kwiatkach i słońcu, mieszkając w takim miejscu jak Sosnowiec, byłoby zwyczajnie nieuczciwe.

Co do nowej płyty, to w kwestii podejścia do struktury muzyki jest ona zamierzonym krokiem w tył względem bardziej (jak na nas) rozbudowanych aranżacyjnie kompozycji z poprzedniej płyty. Chciałem uprościć i zminimalizować formę, aby wydźwięk był jeszcze bardziej punkowy. Wydaje mi się iż aktualnie doszliśmy do punktu, w którym w pełni odnaleźliśmy swoją drogę artystyczną.

W jednym z wywiadzie powiedziałeś, że: “Ta [popowa – przyp.red.] muzyka i muzyka punk rockowa to najlepsze narzędzie do przekazywania szerszemu odbiorcy pewnych ważnych kwestii”. Czy Waszym zdaniem muzyka w tej chwili może stanowić narzędzie do wyrażenia protestu wobec pewnych zjawisk lub okazania wsparcia danej grupie społecznej? Czy wręcz przeciwnie – raczej chodzi tylko o pieniądze i nie ma głębi w obecnej muzyce popularnej?

Poldek: Co do pierwszej części pytania, powiedziałem kiedyś, iż muzyka taneczna może być dobrym nośnikiem dla tematów zaangażowanych ideologicznie i społecznie, czyli znamiennych dla sceny punkrockowej, z której się zresztą wywodzę.

Tak właśnie było w latach 80 tych, kiedy choćby piosenki pop z pierwszych miejsc list przebojów traktowały często o tematach ważnych i kontrowersyjnych. Popatrz: miałaś przykładowo Bronsky Beat Smalltown Boy – homofobia, Suzanne Vega Luka – znęcanie się nad dzieckiem, Phil Collins Another Day In Paradise – bezdomność, Bruce Hornsby The Way It Is – podział klas społecznych i segregacja rasowa… Można by wymieniać setki przykładów. To samo również odnosi się do wyglądu wykonawców z lat 80 tych – wszystko było bardziej agresywne i charakterne, ale później totalnie się zjebało. w tej chwili muzyka pop oraz muzyka taneczna jest szitem, o którym nikt nie pamięta po pół roku, no bo trudno pamiętać o piosenkach, które mówią o niczym. Tak jak powiedziałaś, stoi za tym tylko kasa oraz chęć wylansowania się i zrobienia kariery. Ja mam to gdzieś. Dlatego też warto pamiętać słowa Franka Zappy: “… decyzja wynikająca z powodów finansowych nie jest decyzją artystyczną…”. Mam nadzieję, iż odpowiedziałem tym na Twoje pytanie.

Monika: Niestety, to co słyszymy w radiu, często jest o niczym. Nie twierdzę, iż w dzisiejszych czasach w ogóle nie ma zaangażowanej muzyki, bo byłoby to nieprawdą. Jednak to co słychać w większości jest dla mnie niezrozumiałe i puste. Dobrą muzykę znajdziesz dziś bez problemu, ale musisz po nią sięgnąć, poszukać jej i się do niej dokopać. Nie usłyszysz jej radiu czy tv.

A co Wy chcecie przekazać Waszą muzyką? Na co zwrócić uwagę?

Poldek: Zawsze irytowało mnie właśnie to, iż ówczesna muzyka taneczna i popularna nie podejmuje istotnych kwestii, tylko mówi o bzdurach. Ja lubię to połączenie możliwości kręcenia dupą ze smutkiem i tematyką, nad którą można się zastanowić leżąc w łóżku w nocy w swoim pokoju z zamkniętymi oczami. My, paradoksalnie, jako zespół grający tanecznie i elektronicznie praktycznie nie śpiewamy o miłości, a o ile już się to zdarzy, to bardziej w ujęciu jej braku niż szczęścia z niej wynikającego. Gdybyś wzięła nasze płyty i przeanalizowała je, to od 11 lat znajdziesz tam może dwie-trzy “piosenki miłosne”, w dodatku mówiące o jej trudnym aspekcie. Reszta to śmierć, uzależnienie, samobójstwo, homofobia, morderstwo, osamotnienie, depresja, rozdzielenie przez zimną wojnę, itp…

Monika: Tak, zgadzam się z tym co Poldek powiedział powyżej. Częściowo również odpowiedzieliśmy na ten temat w pierwszym pytaniu. Jednak najlepsze co można zrobić, to odpalić album i po prostu posłuchać. To dogłębna i wydaje mi się, dość jasna, odpowiedź na to właśnie pytanie.

Inspirujecie się muzyką lat 80 tych. Gdybyście mogli być częścią któregoś zespołu z tamtych lat, to jaki byłby to zespół i dlaczego?

Poldek: Chciałbym być w tym zespole, w którym jestem, czyli swoim, ale funkcjonować wtedy.

Monika: To wcale nie takie proste pytanie, ale myślę, iż byłby to zespół Tears For Fears. Po pierwsze, ich dwa pierwsze albumy, The Hurting i Songs From The Big Chair, to dla mnie istotny punkt na liście bliskich sercu i niezmiennie poruszających albumów. Po drugie, fajnie byłoby poznać chłopaków i móc z nimi po prostu pogadać.

Co jest dla Was najtrudniejsze w tworzeniu muzyki?

Poldek: Wszystko jest dla mnie trudne, ponieważ nigdy nie robię czegokolwiek na gwałtownie i byle jak, dlatego też tak rzadko wydajemy płyty. Nie lubię na albumach stosować wypełniaczy i publikować czegoś, z czego nie jestem do końca zadowolony. Druga sprawa, to to, iż nie jestem bardzo płodnym muzykiem, o ile w ogóle można mnie tak określić. Zarówno tworzenie muzyki, jak i pisanie tekstów, szczególnie po polsku, jest dla mnie bardzo czasochłonne.

Monika: Dla mnie wszystko przy tworzeniu tego albumu było swego rodzaju wyzwaniem. To, jak już wspomniałam, zupełnie nowe doświadczenie w moim życiu. Była to dla mnie przede wszystkim nauka “obsługi” innej formy przekazu. Spodobało mi się – muszę to przyznać. Chcę wykorzystać to czego się nauczyłam do tej pory i eksplorować głębiej, co może wyjść z głowy dzięki czegoś innego niż pędzel czy kredka. Uważam jednak, iż te dwie formy naturalnie się ze sobą łączą i uzupełniają. Do tej pory moje rysunki wykorzystaliśmy przy okazji promocji dwóch kawałków z EPki S.O.S. i myślę, iż będzie tego więcej. W mojej głowie muzyka zawsze tworzy obraz, a obraz przyodziany w muzykę otwiera drzwi do zupełnie nowych i głębszych doznań.

A za co najbardziej kochacie muzykę?

Poldek: Za to, iż wskazuje drogę mojemu życiu i adekwatnie działa jak respirator.

Monika: Bez muzyki życie byłoby nieznośne. To chyba najkrótsza i najbardziej prawdziwa odpowiedź na to pytanie.

Wasze teledyski, moim zdaniem, są mocno filmowe. Gdybyście mogli napisać soundtrack do któregoś filmu, również z lat 80., jaki by to był film?

Poldek: Dobre pytanie. Na przykład, coś smutnego, osadzonego w szarym brutalizmie, jak Niebo nad Berlinem, klasyka sztuk walki klasy B z epoki VHS lub jakiś krwawy slasher.

Monika: To wszystko co wyżej wymienia Poldek, jak najbardziej, ale gdyby pokusić się o konkretny tytuł, mógłby to być na przykład Sok z Żuka, Kickboxer lub Krwawy Sport. Choć, szczególnie w przypadku dwóch ostatnich, nie ma szans, żebyśmy pobili te soundtracki – to mistrzostwo!

Idź do oryginalnego materiału