Serwisant RTV z Nowej Huty: Trzy, cztery lata i koniec. Urządzenie ma się zepsuć. Produkcja służy zyskowi

krowoderska.pl 11 godzin temu

Rainbow z PRL-u działa do dziś. Czasem tylko trzeba mu wymienić szczotki. Jak człowiekowi – dać oddech, przetrzeć oczy i znowu rusza – mówi Michał, który wraz z ojcem prowadzi elektroserwis w Nowej Hucie.

Zacznijmy od podstawowego pytania: czy to prawda, iż dziś sprzęt robi się tak, żeby nie dało się go naprawić?

Aleksander: Niestety, tak. To nie są czasy, w których sprzęt był tworzony z myślą o trwałości. Kiedyś pralka służyła dwadzieścia lat, a odkurzacz był jak czołg – niezniszczalny. Dzisiaj? Trzy, cztery lata i koniec. To nie przypadek — to strategia. Produkcja nie służy ludziom, tylko zyskowi. Urządzenie ma się zepsuć. I to szybko. A choćby jeżeli ktoś chce je naprawić, okazuje się, iż nie ma już części. Nie produkują ich, bo nie opłaca się.

Michał: Często mamy klientów, którzy przynoszą sprzęt sprzed kilku lat, a już nie ma do niego zamienników. Wtedy kombinujemy. Czasem udaje się coś wydrukować na drukarce 3D – np. zębatkę do robota kuchennego albo specjalny uchwyt. To daje jakieś możliwości, ale jeszcze nie wiemy, jak trwałe będą te elementy w dłuższej perspektywie. Części metalowych przecież nie da się wydrukować z plastiku.

Czy zawód elektromechanika ma jeszcze przyszłość w dzisiejszych czasach?

Aleksander: Trudno powiedzieć. Świat idzie w stronę konsumpcji, nie napraw. jeżeli w końcu na poważnie zacznie się mówić o ekologii, o ograniczaniu odpadów, to może coś się zmieni. Ale dziś? Młodzi się nie garną. Nie mamy praktykantów. Nie dlatego, iż nie chcemy — po prostu nikt się nie zgłasza. Może przez te wszystkie lata trafił się jeden chłopak, który zapytał, czy nie potrzebujemy pomocy.

Michał: To też kwestia mentalności. Dziś każdy chce gwałtownie zarabiać, najlepiej zdalnie, przed komputerem. A tu trzeba się ubrudzić, pogodzić z kurzem, smarem, hałasem. Trzeba to po prostu lubić. Ja też nie planowałem, iż tu zostanę. Ale tata nie pozwalał mi się nudzić. Najpierw wpadałem do warsztatu z ciekawości, potem już regularnie, choćby w czasie studiów. I tak zostałem.

Wasz warsztat to działalność rodzinna. Jak to się wszystko zaczęło?

Aleksander: Założyłem ten warsztat w 1981 roku. W tym samym miejscu, co dziś. Lata osiemdziesiąte były trudne — stan wojenny, brak towaru, reglamentacja — ale robota była. Ludzie przynosili wszystko, co się zepsuło. Nie było innej opcji, bo nie było niczego w sklepach. Potem syn zaczął się interesować. Teraz robimy razem. Czy wnuki pójdą naszą drogą? Trudno powiedzieć. Mają cztery i osiem lat, zobaczymy, co przyniesie czas.

Czy pamiętacie jakąś szczególnie nietypową naprawę?

Aleksander: Każda jest inna, nie ma szablonów. Ale pamiętam jedną: silnik przemysłowy, z jakiejś maszyny. Wszystko było zalane jakąś żywicą, jakby specjalnie, żeby się nikt nie dobrał. Mordowaliśmy się z tym długo. Trzeba było wygrzewać, rozcinać, kombinować. Ale się udało. A to najważniejsze — żeby się udało.

Jak przez te wszystkie lata zmieniła się Nowa Huta z perspektywy waszego warsztatu?

Michał: Zmieniło się wszystko — ludzie, tempo życia, mentalność. Kiedyś klienci bardziej ufali. Znali nas z imienia, przynosili ciasto na święta. Dzisiaj część przez cały czas wraca, cieszy się, iż jesteśmy. Ale są też tacy, co chcą, żeby było jak nowe, bez ryski. Nie rozumieją, iż jak się silnik przypalił i trzeba było go grzać palnikiem, to nie wyjdzie z tego nowy produkt ze sklepu.

Aleksander: Są tacy, co podziękują, przyniosą kawę. Ale i tacy, co przyjdą, pokrzyczą, bo „obudowa pęknięta”. A nie wiedzą, iż jak coś jest zgrzane ultradźwiękami, to się tego nie otworzy bez śladu. Myślą, iż wszystko działa jak LEGO.

Czy młodsze pokolenie też przynosi rzeczy do naprawy?

Michał: Coraz częściej. I to cieszy. Niektórzy mówią wprost, iż wolą naprawić niż wyrzucać. Albo mają sentyment — mikser po mamie, suszarka babci. I chcą, żeby znów działało. Czasem to też kwestia finansowa, ale nie tylko. Myślę, iż rośnie świadomość, iż nie trzeba wszystkiego od razu wyrzucać.

Czy są jeszcze sprzęty z PRL, które regularnie do was trafiają?

Aleksander: Oczywiście! Na przykład odkurzacz Rainbow. To legenda. Ludzie przynoszą go do dziś — ciężki, stalowy, z rurą jak rura wydechowa w ciężarówce. Ale działa! I jak już coś się zepsuje, to naprawa ma sens, bo wszystko można rozebrać, wymienić. Żadnych plastikowych zaczepów. Czasem trzeba wymienić szczotki, silnik przeczyścić, wymienić kabel — i jedzie dalej. To sprzęt z duszą.

Michał: Tajfun to taki PRL-owski czołg. Można nim odkurzać i jak trzeba – przycisnąć drzwi do zamknięcia. Niektórzy mają go po rodzicach, albo odziedziczyli po dziadkach. I nie chcą nic nowego. Bo to działa. I przypomina czasy, kiedy rzeczy robiono na serio.

Czy sprzęty z dawnych lat naprawdę aż tak się różniły od dzisiejszych?

Aleksander: Jak dzień do nocy. Kiedyś odkurzacz kosztował tyle, co pół pensji. Ale był niezawodny. Dziś kupisz żelazko za 150 zł, i za dwa lata możesz je wyrzucić, bo nie dość, iż się rozpadło, to jeszcze nie da się go otworzyć, a części – brak. Wszystko na zatrzaski jednorazowe, kleje, które się nie odklejają. Po prostu jednorazowe produkty.

Czy zdarzają się wam nietypowe zlecenia – wynalazki, prototypy?

Michał: Zdarzają się. Dla Akademii Górniczo-Hutniczej robiliśmy kiedyś elementy do jakiegoś projektu naukowego. Coś związanego z satelitą, nie znam szczegółów. Ale dla nas to po prostu kolejne urządzenie. Wymagające jak każde inne. Trzeba znaleźć sposób, żeby działało.

Zawód elektromechanika to także kontakt z ludźmi. Jakie cechy są najważniejsze w tym fachu?

Aleksander: Cierpliwość. I odporność psychiczna. Trzeba słuchać, często tłumaczyć, czasem ugryźć się w język. Ludzie są różni. Ale większość jest w porządku, zwłaszcza ci, którzy rozumieją, iż ratujemy sprzęty, a nie robimy z nich nowych.

Czy zdarza się wam śnić, iż coś naprawiacie?

Michał: Na szczęście nie. Może to dobrze — znaczy, iż warsztat jeszcze nie pożera nas całkiem.

Gdybyście mogli zaprojektować idealne narzędzie, które dziś nie istnieje – co by to było?

Aleksander: Może coś, co pozwalałoby otwierać nowoczesne, klejone obudowy bez zostawiania śladów. Takie ultradźwiękowe „rozklejaczki”. To byłoby coś! Bo dziś większość rzeczy jest klejona tak, iż jak się rozbierze – to już po gwarancji, po wyglądzie i po nerwach.

Na koniec: jak pachnie dla was „stare radio”?

Michał: To jest zapach nie do podrobienia. Trochę kurzu, trochę wilgoci, trochę jakby… przeszłości. Otwierasz takie radio, które stało 20 lat w piwnicy, i nagle jesteś w dzieciństwie. W czasach PRL-u, w mieszkaniu babci, przy stole, gdzie grała „Latająca Ciotka Klotka”. To więcej niż zapach – to wspomnienie.

Elektroserwis znajduje się na Os. Handlowe 5 w Nowej Hucie. Kontaktować się można również przez stronę internetową KONTAKT – Elektroserwis S.C. Michał Kulas, Piotr Kulas Kraków

***

W cyklu czytaj także:

  • Barbara Kańska-Bielak: moja babcia i mama współtworzyły fotograficzne dziedzictwo Krakowa
  • Sushi od Mini Majka. Zjesz w Hucie, na Krowodrzy i na Dąbiu!
  • “Kiedy zaczynałam pracę, Nowa Huta była pełna tych kwiatów. Pachniała różami”
  • Niepozorna pracowania robi fenomenalne kołdry. “Nie mogłem się wydostać”
KdM_biznes_02
Idź do oryginalnego materiału