Żyjemy w czasach, gdy wszystko jest możliwe – zwłaszcza w kinie. Dawne, uwielbiane produkcje mogą wrócić w formie remake’u, prominentne serie mogą zostać w każdej chwili zrebootowane. Bo dlaczego nie? W przypadku seriali są jednak takie pozycje, dla których ponowne otwarcie byłby świętokradztwem. Oto lista seriali, których – w moim odczuciu – nie da się nakręcić jeszcze raz. Oczywiście poniższe zestawienie w żaden sposób nie wyczerpuje tematu.
Przyjaciele
Nigdy nie należałem do grona fanów tego serialu. Może dlatego, iż nie sympatyzuję z gatunkiem komedii. Nie mogę jednak powiedzieć, bym za młodzieńczych nie przyjaźnił się z Przyjaciółmi. Siadałem do tego serialu, i to dość często, i zawsze dawał mi sporo radości. Nigdy jednak nie oglądałem go od A do Z, bardziej interesował mnie jako rozprężające gagi, którymi mogłem umilić sobie dzień. To jest przykład produkcji niepowtarzalnej pod tym względem, iż emocje, jakie udało się odtworzyć przez bohaterów, chemia, która krąży między postaciami, jest tak uroczo autentyczna i rześka, iż trudno tu o bis. Choć środowiska woke apelują, by nakręcić to jeszcze raz, tym razem z inkluzywną obsadą, to wszyscy krytycy podchodzą do tych apelów z dużym dystansem. Oryginalni aktorzy byli tak przecież wyraziści i niepodrabialni, iż pozostawili po sobie buty, w które nie da się wejść. Jednocześnie, byli oni tak oderwani od dzielących nas w tej chwili politycznych punktów zapalnych, iż poprawianie tu czegokolwiek byłoby bezcelowe, tak samo jak próby odświeżenia tego formatu – wręcz zadałoby to kłam misji serialu, który chce przede wszystkim łączyć, a nie dzielić.
Rodzina Soprano
Jest coś zaskakującego i przewrotnego w fakcie, iż najlepsze serialowe sagi rodzinne to te, które opowiadają o rodzinach z problemami. Sukcesja daleka jest od tradycyjnego wzoru rodzinnych relacji i pewnie dlatego tak silnie na nas działa. Podobnie jest z Rodziną Soprano, serialowego arcydzieła stacji HBO, którego kultowego statusu nie da się podważyć i nie da się też podrobić. Historia gangstera, wyraźnie inspirowana filmami Martina Scorsese, jest tu opowiedziana w taki sposób, by ukazać pełne spektrum złożoności życia człowieka stojącego na czele dwóch rodzin – mafijnej i tej domowej. O tym, jak trudna to rola, świadczy fakt, iż bohater Rodziny Soprano często ląduje na kozetce pani psycholog, by odreagować tak zabójstwa i wymuszenia, jak i problemy z żoną i dorastającymi dziećmi. Ale nie tylko Tony Soprano w wykonaniu Jamesa Gandolfiniego jest tu najważniejszy, bo równie istotny jest cały rozbudowany drugi plan, który wchodzi z głównym bohaterem w oddziaływanie. Tych scen, tych dialogów nie da się odtworzyć.
Kompania braci
Kolejne niepodrabialne arcydzieło HBO, dowodzące, iż ta telewizja wypuściła kilka absolutnie żelaznych pozycji. Biorąc pod uwagę fakt, iż Kompania braci powstała na bazie historycznej książki Stephena Ambrose’a, przytaczającej losy 506 Pułku Piechoty Spadochronowej 101 Dywizji Powietrznodesantowej, zawsze mógłby znaleźć się śmiałek, który powie „zaadaptuję to lepiej”. Problem w tym, iż nie da się tego zrobić lepiej. Producenci Steven Spielberg i Tom Hanks, idąc na fali popularności Szeregowca Ryana, nakręcili serial, który emocjonował i przez cały czas emocjonuje miliony widzów, ponieważ pokazuje żołnierzy jak ludzi z krwi i kości, a nie wypełnione ideami fasady. Dynamika scen, ich realizacyjny kunszt (trzeba przypomnieć, iż swego czasu był to najdroższy serial w historii telewizji, nim nastała era Gry o tron), lokacje, muzyka, podniosły klimat, mający podnosić na duchu i zachęcać do wiary w ludzkość – włączenie w tym wypadku przycisku „reboot” byłoby niczym innym jak świętokradztwem.
Twin Peaks
Nie wiem, czy David Lynch nakręcił w swojej karierze tak trudny do podrobienia film, jak trudny do podrobienia nakręcił serial. Choć elementy klimatu Twin Peaks można zaobserwować w innych dziełach Lyncha, jak chociażby w Zagubionej autostradzie, to jednak serial, jako całość, jest tworem ze wszech miar unikatowym. Ostatnio gwiazda produkcji Kyle MacLachlan w jednym z wywiadów raz jeszcze podkreślił dumę ze swego udziału w tym serialu oraz to, iż w jego opinii nie da się Twin Peaks nakręcić jeszcze raz. Wpływ ma na to z pewnością zagadkowa, wręcz labiryntowa formuła serialu, która sprawia, iż widz ma wrażenie obcowania z czymś trudnym do wyjaśnienia, przy jednoczesnym oglądaniu dość rutynowych obrazów kina detektywistycznego. Te problemy z klasyfikacją wynikają właśnie z silnie działającego klimatu (budowanego przez muzykę, oniryczne zdjęcia), który wynosi Twin Peaks ponad przeciętność.
Zagubieni
Ten serial, bez względu na swój kultowy status, cierpiał na dłużyzny, i to niejednokrotnie. Poza tym zbyt często otwierano wątki, z których nic nie wynikało. Być może zatem dałoby się coś tam poprawić w ewentualnym wznowieniu. Nie widzę jednak ku temu podstaw z innego powodu. Tego hype’u uzyskanego w dużej mierze za sprawą efektu zaskoczenia nie da się już powtórzyć. Elektryzowało to nas w tamtym konkretnym czasie, gdy Zagubieni niejako otworzyli na nowo wrota produkcji wielkich seriali. To było świeże, nietuzinkowe i przede wszystkim zagadkowe, dzięki czemu skutecznie zbudowało wokół siebie silny kult. Dziś już jest bardziej ewenementem, który w takim wymiarze może się już nie powtórzyć, a to dlatego, iż jesteśmy już przejedzeni formułą mystery w serialach. Ale kto wie, może za dwadzieścia lat, po zmianie pokoleniowej, ktoś po ten koncept sięgnie. Tylko po co, jeżeli wiemy już, jak to się skończyło?
Breaking Bad
Podobna sytuacja jak przy Zagubionych, choć to zupełnie inny rodzaj produkcji. Kultowy serial kryminalny o fabule liniowej, która prowadzi nas do konkretnego celu. Gdy już razem z bohaterami do niego dotrzemy, następuje katharsis i trudno sobie wyobrazić, by dało się to uczucie odtworzyć. Vince Gilligan wykonał kawał dobrej roboty, bo uwierzyliśmy w to, iż istnieje cienka granica między byciem dobrym, szarym obywatelem a byciem kimś zepsutym. Moralność jest rzeczą względną, zdaje się opowiadać Breaking Bad. Ogląda się te pięć sezonów z wypiekami na twarzy, to idealny serial do oglądania ciągiem, bo pragnienie obcowania i odkrywania kolejnych etapów fabuły trwa w nas do samego końca. Dotarcie do finału jest satysfakcjonujące. Prequel tej historii się udał (Zadzwoń do Saula), filmowy sequel już był średni. Natomiast opowiedzenie tego jeszcze raz byłoby karkołomne. Za mocno opiera się na zaskakującym efekcie świeżości i narracyjnego nowatorstwa.
ALF
W dobie powszechnej cyfryzacji prawdopodobnie nowy ALF nie byłby już zaprojektowany w zgodzie z praktycznymi efektami specjalnymi. W ewentualnym reboocie dostalibyśmy zaprojektowaną w CGI postać, superrealistyczną, której aktorzy na planie by najpewniej nie widzieli, tylko wypowiadaliby swoje kwestie do zielonej kukły, na którą nałożono by w postprodukcji makietę graficzną. Jestem przekonany, iż zabiłoby to spontaniczność kwestii, zaburzyłoby chemię między postaciami, która w oryginalnej odsłonie jest silnie odczuwalna. Poza tym to serial tak silnie związany z nostalgią za latami już minionymi, tak uroczo pokraczny i niedoskonały właśnie w tych kluczowych swoich aspektach, iż „poprawianie” tego zabrzmiałoby jak żart, na który sam przybysz z kosmosu by nie wpadł.