Mamy 2025 roku, wojna w Ukrainie przez cały czas trwa, a wiadomości o kryzysie migracyjnym stale napływają z granicy polsko-białoruskiej. W "Przesmyku" reżyser Jan P. Matuszyński cofa się o cztery lata, czyli do czasów sprzed pełnoskalowego konfliktu w sąsiednim kraju, za to po aneksji Krymu przez Rosję, która – co czuć w scenariuszu – rzuca fabularny cień na Królewiec, Mińsk i Podlasie.
Obawa służb wywiadowczych przed wschodnią ingerencją w polską politykę sprowadza się w serialu do przesmyku suwalskiego, wąskiego pasa na pograniczu Polski i Litwy, który oddziela Białoruś od należącego do Rosji obwodu królewieckiego. Dziś 65-kilometrowy korytarz wokół Suwałk stanowi strategiczny punkt będący jedynym lądowym połączenie Litwy, Łotwy i Estonii z Unią Europejską i krajami NATO.
Grupka pięciu scenarzystów podsyca "Przesmyk" zinternalizowanym strachem Polaków, brodząc poniekąd w stereotypach. Pierwszy odcinek zapowiada, iż póki co, nowość od Max i TVN nie planuje stać się czymś więcej niż sensacyjną rozrywką.
Recenzja pierwszego odcinka serialu "Przesmyk"
"Przesmyk" otwiera scena samobójczej śmierci pani konsul do spraw Polaków na wschodzie, która dzięki świetnej pracy kamery i oszczędnej grze aktorskiej momentalnie odcina się od reszty produkcji stacji TVN. Intrygujący prolog potraktowałam jako zwiastun telewizji przez duże "t". Niestety z minuty na minutę zainteresowanie coraz bardziej ulatywało.
Po mocnym otwarciu Matuszyński wrzuca nas w sam środek ryzykownej misji. Oto Ewa Oginiec, polska agentka podająca się za córkę Białorusina i Łotyszki, udaje się z synem rosyjskiej specjalistki jądrowej na przyjęcie z okazji perłowych godów jego rodziców, czyli ich 30. rocznicy ślubu. Świętowanie w Królewcu kończy się niemal tragicznie dla Polki, która po tym, jak została zdemaskowana, musi upozorować śmierć dziedzica atomowej fortuny.
Spalona agentka razem z partnerami zawodowymi (w tym kochankiem) wraca do ojczyzny, gdzie z ciężkimi obrażeniami ląduje w łóżku szpitalnym. I tu powolutku powagę zaczyna zastępować lekko uniesiona brew, a potem kompletne niedowierzanie.
Ewa jedzie w rodzinne strony, by po pięciu latach nieobecności odnowić kontakt ze swoją siostrą i jej idealistycznym synem, który pomaga imigrantom na granicy. Pomimo poważnych problemów zdrowotnych, złego stanu psychicznego i – co najistotniejsze w jej profesji – popsutej przykrywki bohaterka dostaje drugą szansę od służb wywiadowczych. Ktoś musi wejść na miejsce zmarłej pani konsul, by odkryć, kto jest kretem w polskiej ambasadzie w Mińsku.
"Przesmyk" jest więc popowym podejściem do złożoności stosunków międzynarodowych i bezpieczeństwa narodowego. Owszem, nie wszystkie dzieła kinematograficzne lub telewizyjne muszą wpadać w ton "Zielonej granicy" Agnieszki Holland, aczkolwiek wszystko u Matuszyńskiego – z wyjątkiem scenariusza – wskazuje na próbę poważnego potraktowania podejmowanego tematu.
Odcinek pilotażowy thrillera z rodzaju political-fiction gubi się w wielowątkowości – a to chce skubnąć wątku pomocy humanitarnej uchodźcom, a to odsłonić feministyczne oblicze Ewy i przy okazji rozprawiać o rosyjskich prowokacjach. Po 47-minutowym seansie wciąż nie wiemy, czego możemy spodziewać się po dalszych odcinkach i w którą stronę zdecyduje się skręcić fabuła. Na razie scenariusz stawia fasadę na fasadach.
Skąpana w zimnych barwach rozrywka nie każdemu się udzieli. Mając świadomość tego, co dzieje się nieustannie na polsko-białoruskiej granicy (raz z mniejszym, raz z większym natężeniem), i wizji wojennego impasu na wschodzie, niektórzy widzowie dojdą do punktu, w którym rozstaną się z serialem po jednym odcinku. "Przesmyk" w swej przekombinowanej, naiwnej wręcz narracji nie jawi się jako coś szczerego.
Ale przynajmniej Matuszyński karmi nas ładnymi, mało dynamicznymi, ale przemyślanymi kadrami, dźwiękiem, jakiego w polskich serialach ze świecą szukać, i aktorstwem wyższej klasy. Lena Góra, którą widzowie mogą znać z "Króla", gra Ewę Oginiec każdym milimetrem swojej twarzy i prowadzi wewnętrzną walkę, która sprowadza się do wyboru: czy powinna zachować maskę wyrachowanej profesjonalistki, czy ściągnąć ją i dać upust buzującym w niej emocjom.
Andrzej Konopka ("25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy") wciela się w Zbigniewa Langego, szefa polskich agentów, a Karolowi Pocheciowi ("Ślepnąc od świateł") powierzono rolę Skinera, szpiega zakochanego w Ewie, który wpada w niezłe bagno. To oni razem z Górą zachęcili mnie do dalszego oglądania.
"Przesmyk" – z zewnątrz piękny, w środku odrobinę robaczywy. Oby pierwsze wrażenie było złudne. Pożyjemy, zobaczymy.