Co kilka lat historia Ebenezera Scrooge’a wraca do popkultury w nowej formie. Opowieść wigilijna Charlesa Dickensa to jeden z najczęściej adaptowanych tekstów w historii kina i telewizji. Dlaczego właśnie ta opowieść od ponad 180 lat nie daje twórcom i widzom o sobie zapomnieć?
Opowieść wigilijna to jedna z tych historii, które są z nami adekwatnie od zawsze. Dosłownie. Jako dzieci poznajemy ją w szkole w cienkich książeczkach z ilustracjami, słuchamy o trzech duchach, skąpym starcu i bożonarodzeniowym cudzie przemiany. I choćby jeżeli wtedy nie do końca rozumiemy jej sens, ta opowieść gdzieś w nas zostaje.
Z czasem wraca w filmach, animacjach, musicalach. W wersjach klasycznych, familijnych, bajkowych – jak Opowieść wigilijna Myszki Miki, która do dziś uchodzi za jedną z najbardziej uroczych i popularnych adaptacji puszczanych dzieciom. I to wszystko ma sens, bo ta historia działa na bardzo podstawowym poziomie emocji. Jest prosta, czytelna i uniwersalna.
Popkultura nie chce się z nią rozstać
I wygląda na to, iż popkultura nie zamierza poprzestać na tym, co już znamy. Wręcz przeciwnie – Opowieść wigilijna znów wraca z rozmachem.
Powstają aż dwie pełnoprawne adaptacje filmowe tej samej historii, realizowane niemal równolegle przez dwóch bardzo wyrazistych reżyserów.
Pierwsza z nich to Ebenezer: A Christmas Carol, za którą odpowiada Ti West – twórca kojarzony raczej z mroczniejszym kinem niż klasycznym świątecznym klimatem. W roli Ebenezera Scrooge’a zobaczymy Johnny’ego Deppa, a całość zapowiadana jest jako bardziej intensywna i mniej „cukierkowa” interpretacja.
Druga adaptacja powstaje pod okiem Roberta Eggersa, reżysera znanego z surowego, niepokojącego stylu. W tej wersji Scrooge’a ma zagrać Willem Dafoe , co samo w sobie sugeruje, iż nie będzie to klasyczna, bezpieczna opowieść do kotleta.
Brzmi ciekawie? Oczywiście.
Czy to odważne? Jak najbardziej.
Czy to konieczne? Nad tym trzeba się zastanowić…
Korzenie Opowieści Wigilijnej
Warto się na chwilę zatrzymać i przypomnieć sobie jedno: Opowieść wigilijna od samego początku była historią mroczną, a nie świąteczną opowieścią, którą dziś kojarzymy z ciepłem, choinką i rodzinnym obiadem. To nie jest lekki, przyjemny film w stylu współczesnych komedii romantycznych, które puszcza się w tle przy lepieniu pierogów.
Mamy tu przecież wizje śmierci, samotności, duchy przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, a także bardzo wyraźny lęk przed tym, jak może skończyć człowiek, który przez całe życie odcina się od innych. W pierwotnym wydźwięku była to historia ostrzegawcza, momentami wręcz niepokojąca, osadzona w realiach XIX-wiecznego Londynu, gdzie bieda, choroby i społeczne nierówności były codziennością, a nie tłem fabularnym.
Pierwsze adaptacje i inscenizacje mocno podkreślały ten ton – duchy miały straszyć, Scrooge miał budzić niechęć, a jego przemiana nie była oczywista ani „cukierkowa”. Dopiero z czasem historia zaczęła być wygładzana i coraz bardziej familijna, aż stała się uniwersalnym świątecznym symbolem. Zaczęły powstawać wersje dostosowane do dzieci i młodzieży, takie jak Opowieść wigilijna (2009) oraz Scrooge: Opowieść wigilijna (2022).
Jednak starsze wersje trzymały się tego klimatu niepokoju i bolesnej szarej rzeczywistości.
I właśnie dlatego dobór reżyserów takich jak Ti West czy Robert Eggers wydaje się strzałem w dziesiątkę. Obaj znani są z tego, iż potrafią wydobywać z pozornie znanych historii ich ciemniejsze, niepokojące warstwy. A Opowieść wigilijna naprawdę ma z czego je wyciągać. Wystarczy przestać traktować ją wyłącznie jako miłą opowieść „do obiadu”.
Możliwe więc, iż zamiast kolejnej bezpiecznej wersji dostaniemy powrót do korzeni tej historii. Do opowieści, która od początku nie była tylko o świętach, ale o strachu przed zmarnowanym życiem i o drugiej szansie, która wcale nie przychodzi łatwo.
fot. materiały prasowe Jeden klasyk – dwa filmy. Odważny ruch
I tu pojawia się pytanie, które trudno zignorować. Jedna nowa adaptacja Opowieści wigilijnej – rozumiem. Klasyki wracają, to normalne. Ale dwie w tym samym czasie? To już ruch zdecydowanie niespodziewany.
Zwłaszcza iż obaj reżyserzy są znani z tego, iż lubią grzebać w mroku, w psychologii postaci i w nieoczywistych emocjach. Teoretycznie więc istnieje szansa, iż każdy z nich wyciągnie z tej historii coś innego, coś głębszego, coś bardziej współczesnego. Pytanie tylko, czy faktycznie dostaniemy dwie różne wizje, czy raczej dwie wersje tego samego pomysłu, podane w podobnym tonie.
Z drugiej strony – być może to wcale nie jest zły moment na powrót tej historii. Co roku dostajemy przecież dziesiątki nowych świątecznych produkcji: romansów, komedii, historii idących dokładnie tym samym torem. Wszystkie mają nas zrelaksować, uspokoić, oderwać od codziennych problemów. choćby jeżeli brzmi to brutalnie, można powiedzieć, iż mają nas trochę „odmóżdżyć”.
I w gruncie rzeczy to nie jest nic złego. Święta właśnie takie powinny być – spokojne, lekkie, dające wytchnienie. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy tych niemal identycznych historii robi się tak dużo, iż zaczynają się zlewać w jedno.
Może więc rzeczywiście nadszedł moment, by Opowieść wigilijna wróciła jeszcze raz, ale w innej pelerynie. Mniej oczywistej. Bardziej mrocznej. Bardziej współczesnej. A jestem pewna, iż osoby, które znają dobrze twórczość obu reżyserów, wiedzą, iż można się po nich spodziewać wszystkiego.
Jednak skąd ten fenomen?
Bierze się on też z czegoś jeszcze – z tego, iż ta historia pokazuje rzeczy brutalnie i prawdziwie, ale zawsze prowadzi do mocnego morału. A morał w takich opowieściach gra kluczową rolę. Zarówno Generacja Z, jak i starsi widzowie doskonale pamiętają złotą erę animacji Disneya, kiedy złe postacie były naprawdę złe, a klimat potrafił sprawić, iż dziecku przechodziły ciarki po plecach. I właśnie taka była klasyczna Opowieść wigilijna. Nie cukierkowa, nie „o magii świąt”, tylko o konsekwencjach bycia zimnym, egoistycznym człowiekiem – z bardzo ciężkim, momentami przytłaczającym tonem, zwłaszcza w pierwotnej wersji książkowej. Dopiero późniejsze adaptacje filmowe zaczęły tę historię łagodzić: wygładzono najmroczniejsze sceny, dorzucono humor, piosenki i skróty narracyjne. I właśnie to działa – sprawia, iż opowieść staje się bardziej przystępna i bardziej „świąteczna”, ale jednocześnie nie traci tego, co najważniejsze: przekazu, iż ludzie mogą się zmieniać, a choćby najmroczniejsza historia może skończyć się światłem.
fot. materiały prasowe Historia, która wraca do nas od zawsze
Opowieść wigilijna to historia, która przetrwała ponad 180 lat i wciąż znajduje nowych odbiorców. To już samo w sobie jest fenomenem. Pytanie brzmi nie tyle, czy powinna wracać, ale jak.
Czy dwie równoległe adaptacje pokażą nam coś nowego?
Czy udowodnią, iż choćby najbardziej znaną historię można opowiedzieć jeszcze inaczej?
A może okaże się, iż jedna wersja wystarczy? Odpowiedź poznamy dopiero na ekranie. Jedno jest pewne: Scrooge jeszcze długo nie odejdzie na emeryturę. Opowieść wigilijna będzie do nas wracać, tak jak wracała przez lata.







