Pierwszy album w dorobku Death zatytułowany „Scream Bloody Gore” to bezsprzecznie jedno z najważniejszych wydawnictw w całej historii muzyki deathmetalowej. Dowiedz się więcej na temat tego kultowego w tej chwili albumu!
Album „Scream Bloody Gore”, pierwszy w dorobku zespołu Death, ukazał się 25 maja 1987 roku. Wydawnictwo okazało się krokiem milowym w rozwoju nowego gatunku muzyki metalowej, a Chuckowi Schuldinerowi – liderowi formacji – zapewniło artystyczną nieśmiertelność. Choć wielu uważa, iż późniejsza twórczość zespołu jest ciekawsza pod względem kompozycyjnym i brzmieniowym, nie należy zapominać o debiucie. W końcu od niego wszystko się zaczęło!
Szczególnie iż początku funkcjonowanie Death nie były łatwe. Schuldiner miał problem ze skompletowaniem składu, a następnie znalezieniem wytwórni, która chciałaby wydać jego muzykę. Wszystko zmieniło się po jego wyjeździe do San Francisco, gdzie poznał perkusistę Chrisa Reiferta. Obaj nagrali demo „Mutilation”, które okazało się kluczowym momentem w funkcjonowaniu zespołu. Combat Records było gotowe do wydania debiutu, który znamy w tej chwili jako „Scream Bloody Gore”!
W czerwcowym „Teraz Rocku”, który trafi do sprzedaży 31 maja, znajdziecie 14-stronicową wkładkę poświęconą zespołowi Death. Złożą się na nią recenzje wszystkich albumów formacji, jego historia, a także obszerny, niepublikowany do tej pory w całości wywiad z Chuckiem Schuldinerem z 1995 roku.
Poniżej znajdziecie garść ciekawostek związanych z pierwszym albumem zespołu Death:
1. Atak na panią Gore
Współzałożycielka organizacji Parents Music Resource Center, żona późniejszego wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych, Tipper Gore była wrogiem numer jeden wśród amerykańskich wykonawców metalowych i hip-hopowych. PMRC odpowiedzialne było za naklejki o wiekowym przeznaczeniu, które wytwórnie miały obowiązek naklejać na trafiających na rynek płytach. Niekiedy były one choćby wydawane w czarnych kopertach. Schuldiner był przeciwnikiem organizacji, a także pani Gore – to właśnie do niej nawiązał w tytule debiutu Death.
2. Na dwa razy
Po podpisaniu umowy z Combat Records Schuldiner i Reifert udali się do American Recording Studios w Orlando, gdzie mieli nagrać nowy album. Osoby w nim pracujące nie miały zielonego pojęcia o rejestrowaniu i obróbce muzyki metalowej. Powstały podkłady do siedmiu utworów. Ani panowie z Death, ani przedstawiciele Combat Records nie byli zadowoleni z efektów. Na szczęście nie zwątpili w młodych podopiecznych i niedługo później zaprosili ich do The Music Grinder w Los Angeles. Pod skrzydła wziął ich sam Randy Burns.
3. W oparach
Ten sam Randy Burns, który – jak później przyznał – w pewnym momencie musiał przyhamować chłopaków, ponieważ ci… palili zdecydowanie zbyt dużo marihuany.
Pamiętam, iż któregoś razu Chuck wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Byłem w szoku. Okazało się, iż mocno zaciągnął się skrętem. I chwilę później padł na ziemię nieprzytomny
– wspominał po latach na youtube’owym kanale Full In Bloom.
Na koniec dodał, iż musiał trochę ochrzanić Chucka i Chrisa, ponieważ podczas prac w studiu to on był za nich odpowiedzialny.
4. Brak wiary
Choć Combat Records uwierzyło w zespół Death, nie wszyscy byli przekonani do tego pomysłu. Nie samego zespołu, ale całej koncepcji powstającego dopiero nowego gatunku muzyki metalowej. Jeden z dyrektorów wykonawczych, Steve Sinclair, otwarcie mówił, iż kompletnie nie przemawia do niego twórczość Schuldinera i jemu podobnych. Na szczęście (dla Death) w Combat Records doszło do sporych przetasowań na najwyższych szczeblach i Sinclaira zastąpił znacznie młodszy Scott Givens. Był wielkim miłośnikiem zespołu, a także płyty „Scream Bloody Gore”. Ambitnie pomagał w jej koncertowej promocji.
5. Refleksja
Po latach Chuck Schuldiner, który słynął z perfekcjonizmu, a także stawiania na rozwój, przyznał, iż nie był dumny z tego, co wyśpiewał na „Scream Bloody Gore”. Bo faktycznie infantylne teksty o zombie nie pasowały do tego, co pojawiało się w utworach na wydawanych później płytach. Lider Death miał jednak świadomość, iż teksty na debiut powstały, gdy miał zaledwie kilkanaście lat, dlatego musiał pogodzić się z ich banalnym przekazem. Wielokrotnie powtarzał jednak, iż dużo bardziej dumny jest z późniejszych dokonań Death. Ewoluowały na nich nie tylko teksty, ale i muzyka.