"Scott Pilgrim zaskakuje" i obiera inną drogę, niż się zanosiło – recenzja wersji anime kultowego komiksu

serialowa.pl 10 miesięcy temu

Są tu fani Scotta Pilgrima? Netflix przygotował coś specjalnie dla was i uwaga, wcale nie poszedł przy tym na łatwiznę. Oceniamy serial bez spoilerów.

Jeśli czytaliście komiks autorstwa Bryana Lee O’Malleya, oglądaliście film w reżyserii Edgara Wrighta lub graliście w grę wideo na ich podstawie, na pewno doskonale wiedzieliście, czego należy się spodziewać po kolejnej, tym razem animowanej wersji przygód Scotta Pilgrima. A przynajmniej tak sądziliście, zwłaszcza iż w przekonaniu tym utwierdziły was zapowiedzi netfliksowej adaptacji. Błąd. „Scott Pilgrim zaskakuje” to coś innego, niż myślicie.

Scott Pilgrim zaskakuje – o czym jest serial Netfliksa?

A co dokładnie? Znając tę historię, na początku nic was nie zdziwi. Wszystko odbywa się tak, jak przykazano. Dla nieobeznanych tłumaczę. Scott Pilgrim (głosu użycza mu Michael Cera, podobnie jak reszta obsady powtarzający rolę z filmu „Scott Pilgrim kontra świat”) to 23-letni mieszkaniec Toronto, którego w snach nawiedza nieznajoma dziewczyna o kolorowych włosach. Jak się niedługo okazuje, jest ona całkiem prawdziwa, nazywa się Ramona Flowers (Mary Elizabeth Winstead), a spotykający ją na imprezie Scott z miejsca się w niej zakochuje.

„Scott Pilgrim zaskakuje” (Fot. Netflix)

Chociaż nasz bohater, aktualnie pozbawiony pracy i pomieszkujący kątem u swojego gejowskiego współlokatora Wallace’a Wellsa (Kieran Culkin), nie wydaje się najlepszą partią, pomiędzy nim i dziewczyną zaczyna iskrzyć. Na tyle, iż zostaje ona zaproszona na koncert Sex Bob-omb, czyli kapeli, w której Pilgrim gra na basie. Tam dochodzi do rzeczy dziwnej, bo oto na scenę wkracza niejaki Matthew Patel (Satya Bhabha), jeden z siedmiu byłych chłopaków Ramony, który wyzywa bohatera na pojedynek. Co więcej, twierdzi on, iż aby móc umawiać się z panną Flowers, Scott będzie musiał stawić czoła całej Lidze Złych Byłych. Cóż więc zrobić, trzeba stanąć do walki.

Pozwolicie, iż się tu zatrzymam. Nie chcąc odbierać wam satysfakcji z samodzielnego odkrycia, co się stanie, mogę powiedzieć tylko tyle, iż do tej pory podążająca za komiksowym i filmowym wzorcem akcja dokonuje niespodziewanego zwrotu. Po nim natomiast cała, do tego miejsca niemal kropka w kropkę identyczna z oryginałem historia (zmiany są drobne, np. Ramona zamiast amazonowych paczek dostarcza… netfliksowe DVD) staje na głowie, w kolejnych siedmiu odcinkach podążając w sobie tylko znanych kierunkach.

Scott Pilgrim zaskakuje, a jego tytuł nie kłamie

Zaskakujące? I owszem, bo jak już wspominałem, zwiastuny serialu zapowiadały ni mniej, ni więcej tylko to, co już przerabialiśmy. Tę samą historię, co zawsze, ale zaadaptowaną na potrzeby kolejnego medium. A jednak tym razem O’Malley do spółki z BenDavidem Grabinskim („Czy boisz się ciemności?”) spróbowali czegoś innego, zamiast powtórki z rozrywki fundując nam nową, choć bardzo mocno osadzoną w tutejszym uniwersum opowieść.

„Scott Pilgrim zaskakuje” (Fot. Netflix)

Jaką? No właśnie problem polega na tym, iż choć chętnie zagłębiłbym się w fabularne meandry, nie bardzo mogę to zrobić, zakładając, iż jeszcze nie wszyscy zdążyli odpalić serial, więc wciąż nie mają pojęcia, co ich czeka. Zabranie im możliwości przeżycia tego na własnej skórze byłoby natomiast zbrodnią, którą swoją drogą już częściowo popełniłem, zdradzając, iż nie wszystko idzie tu zgodnie z planem.

Oczywiście dla zupełnie nowych widzów, którzy z Pilgrimem nie mieli nigdy wcześniej do czynienia, ten problem nie istnieje. Mogą oglądać jakby nigdy nic, nie mając choćby świadomości, w którym momencie następuje TEN twist. Pytanie jednak, czy taki seans ma w ogóle sens? Uważam, iż nie. Jasne, historia jest wystarczająco spójna i czytelna, żeby móc ją obejrzeć i zrozumieć, ale bez posiadania czy to komiksowej, czy filmowej wiedzy, traci się całą masę atrakcji. Więc nie, „Scott Pilgrim zaskakuje” nie jest ani produkcją, którą warto zobaczyć w oderwaniu od reszty, ani taką, od której powinno się zaczynać znajomość z tym uniwersum.

Scott Pilgrim zaskakuje i bawi na różne sposoby

To powiedziawszy, mógłbym w sumie życzyć wam dobrej zabawy i ten tekst zakończyć. Ale spokojnie, jeszcze chwilę z wami zostanę, żeby bezspoilerowo pozachwycać się tym, co zobaczyłem. A jest czym, bo „Scott Pilgim zaskakuje” radzi sobie naprawdę świetnie na wielu poziomach – od fabularnego do realizacyjnego.

„Scott Pilgrim zaskakuje” (Fot. Netflix)

Za animację w serialu odpowiada japońskie studio Science Saru (wcześniej pracujące m.in. nad serialem „Gwiezdne wojny: Wizje”), które wykonało kawał dobrej roboty. Przeniesione na mały ekran komiksowe kadry prezentują się przecudnie, a dynamiczna animacja i żywe kolory sprawiają, iż całość ogląda się jednocześnie gładko i z ogromną przyjemnością. Tym bardziej, iż twórcy nie hamują się na polu scenariuszowym, dając animatorom wielkie pole do popisu, na czym my tylko korzystamy.

W tym miejscu uspokajam – nie musicie się obawiać, iż przez fabularne zmiany zostaniecie pozbawieni każdego aspektu ukochanej opowieści. Owszem, ta podążą inną drogą, ale w pełni zachowuje ducha, serce i humor oryginału, pozwalając ujrzeć znajome postaci w nowych okolicznościach. Każdy otrzymuje tu bowiem kawałek historii tylko dla siebie, a największy z nich trafia się… nie, wcale nie Scottowi Pilgrimowi.

Scott Pilgrim zaskakuje, ale to Ramona Flowers rządzi

Tytułowy bohater schodzi tym razem na drugi plan, aby ustąpić miejsca swojej partnerce i jest to całkiem śmiała decyzja, którą pewnie niektórzy fani będą krytykować. Ja się do tej grupy nie zaliczam, uważając, iż Ramona nie tylko na takie uznanie zasługuje, ale też nadaje się do tej roli idealnie i wiele na niej zyskuje. Dotyczy to zresztą nie tylko jej, bo również pozostali, dotychczas drugoplanowi bohaterowie mają okazję zaprezentować nam się z innej, niekiedy bardzo interesującej strony i udowodnić, iż tkwi w nich niewykorzystany potencjał.

„Scott Pilgrim zaskakuje” (Fot. Netflix)

Przygotujcie się zatem na to, iż oglądając serial, zobaczycie zupełnie inne oblicza lub dowiecie się znacznie więcej, niż dotąd było wiadomo na temat wielu postaci. Począwszy do przyjaciół i znajomych Scotta, jak Kim (Alison Pill), Julie (Aubrey Plaza), Envy Adams (Brie Larson) czy Młody Neil (Johnny Simmons), a skończywszy na byłych Ramony, jak Lucas Lee (Chris Evans), Todd Ingram (Brandon Routh), Roxie Richter (Mae Whitman) czy Gideon Graves (Jason Schwartzman).

Scott Pilgrim zaskakuje – czy warto oglądać serial?

Wszyscy oni są istotnymi elementami oczywiście zdrowo pokręconej historii, która łącząc czystą akcję z szalonym humorem i metaodniesieniami, gwarantuje niespełna cztery godziny rozrywki na najwyższym poziomie, ale nie tylko to. „Scott Pilgrim zaskakuje” ma w zanadrzu więcej, pozwalając niektórym bohaterom zmierzyć się z dręczącymi ich problemami, innym dorosnąć, a jeszcze innych przedstawiając nam praktycznie całkowicie na nowo.

„Scott Pilgrim zaskakuje” (Fot. Netflix)

Wreszcie, serial Netfliksa dokonuje czegoś, co wydawało mi się absolutnie wykluczone – znajduje oryginalny sposób na remake. Mogli przecież jego twórcy pójść na łatwiznę i zrobić jeszcze raz to samo. Ba, tego się po nich spodziewano, więc wyobrażam sobie, iż niektórzy mogą być wręcz zawiedzeni, iż nie wywiązali się oni z danego słowa.

Moim zdaniem zrobili jednak coś o niebo lepszego, dając nam bardzo pomysłową alternatywną wersję uwielbianej historii, której nie odarli z tożsamości i emocjonalnych fundamentów. Klasyki nie powinno się ruszać? „Scott Pilgrim zaskakuje” pokazał, iż wręcz przeciwnie.

Scott Pilgrim zaskakuje jest dostępny na Netfliksie

Idź do oryginalnego materiału