SCIENCE FICTION jak stare wino – kwaśne i nie do wypicia bez cukru, a jednak KULTOWE

film.org.pl 3 godzin temu

Alkohol piję dosłownie kilka razy w roku w znikomych ilościach, bo tak naprawdę nie ma żadnej jego zdrowej dawki, ale w stylach picia go widziałem już wiele. Uwagę moją zwróciło szczególnie wino. Niektórzy posuwali się choćby do takich kombinacji, iż wsypywali cukier do wytrawnego wina, żeby móc je wypić, albo mieszali z sokiem lub colą. Wszystkie te zabiegi miały zmienić smak tzw. kwasiora na bardziej słodki i aromatyczny, tyle iż potem napoje te nie miały już nic wspólnego z winem. Można było przecież wybrać wino półsłodkie, zamiast się męczyć, kombinować i udawać, iż coś smakuje lepiej niż w rzeczywistości. Podobnie jest z filmami. Zamiast się męczyć na jakimś starym science fiction, które jest „kultowe” i w dobrym tonie jest je lubić, może lepiej sięgnąć po nowsze i bardziej dostosowane do swojego gustu tytuły? Po co się tak męczyć? Szukać napisów, pozytywnych recenzji, z których argumenty przyjmie się jako swoje? A choćby kupować na Amazonie lepsze jakościowo nagrania niż te w sieci, z nadzieją, iż się zobaczy więcej, a tym samym film okaże się lepszy? Po co to wszystko robić, gdy można spokojnie bez maski bawić się przy Jurassic World Dominion? W imię przekonania samych siebie, iż się należy do wyższej klasy intelektualnej? Śmiechu warta żebranina o pozycję w towarzystwie w stylu Nikodema Dyzmy. A może faktycznie coś jest w tych starych filmach retro science fiction, iż zarówno twardzi miłośnicy z elity fanów, jak i cała reszta próbująca rozpaczliwie doskoczyć do ich poziomu tak je próbuje uwznioślać i de facto bezkrytycznie kocha?

Twardym fanem science fiction nigdy nie byłem i nie mam zamiaru być, niemniej lubię ten gatunek racjonalnie, a nie psychotycznie jak niektórzy konwenciarze. Nie wierzyłem, dopóki sam nie zobaczyłem, jak irracjonalne i toksyczne jest to środowisko, a wizja nerda SF próbującego namówić do przebierania się w stroje z „epoki” swoją niedostępną koleżankę (jedną z wielu), wcale nie jest taka przesadzona, jak się wydaje w niektórych amerykańskich komediach. Dlatego staram się zdemitologizować ten gatunek i go otworzyć dla wszystkich, a nie tylko wybrańców. Jest i druga strona tego medalu. Science fiction wciąż jest tematyką filmową czy też literacką, która w głębokim poważaniu ma inne psychotyczne środowisko fanów dramatów psychologicznych i wszystkiego, co jest tak dosłownie życiowe i doświadczalne, iż aż odechciewa się tego oglądać, skoro ma się to obok, a choćby w swoich czterech ścianach. Dlatego science fiction potrzebuje równowagi i czasu w rozwój. Dużo więc o nim piszę, zarówno o tym starym, jak i o tym nowym, o filmach złych i świetnych oraz o tych zupełnie średnich, które nigdy kultowe się nie staną. pozostało jeden ich typ, o którym staram się pisać regularnie – zapomniane produkcje SF uznane za kultowe wyłącznie w bardzo wąskich gronach fanów, dla których nie ma znaczenia, iż 99 procent tych tytułów to techniczny chłam, scenariuszowy niekiedy również. Chociaż są wyjątki, które trzeba chronić od zapomnienia. Nie obrażajcie się za te mocne epitety, bo o tak nieistotną życiowo sprawę, jak niska ocena filmu, obrażają się tylko ci pozbawieni dystansu do siebie. Mam prawo, bo również te filmy nieco irracjonalnie cenię, co jednak nie wyłącza we mnie zimnej refleksji na ich temat. Co więc powoduje, iż starsze science fiction, zwłaszcza to tanie i słabe, jest tak przeceniane, a doświadczenie go w czasie ponownych seansów, tak przyjemne?

Dystrybuowane niegdyś na VHS, bez obiegu kinowego, tytuły science fiction w większości są realizacyjnie słabe – to oczywisty fakt, z którym ciężko dyskutować, chociaż się w sieci z zadziwiającym oddaniem próbuje na zasadzie, iż złodziej-kłamca złapany na gorącym uczynku za rękę stwierdza, iż to nie jego ręka. Pierwszą zaś i podstawową przyczyną, iż są one tak dobrze wspominane, a teksty o nich zyskują świetne wyniki czytelnicze w sieci, jest to, iż większość z nas, fanów, oglądała je za dzieciaka. Zwykle nie mieliśmy więcej niż 15 lat, a z reguły koło 10. Wchodziliśmy w trudny okres dorastania w niełatwych czasach, gdy wszystko wokół również się przepoczwarzało. Przypominając więc sobie je, wracamy do przeszłości, z reguły tych przyjemniejszych jej części, choćby jeżeli cała reszta była mroczna. Tym bardziej więc będziemy wracać do jasnych punktów w postaci starych filmów, gdy zapominaliśmy o wszystkim tym, co było złe. Odbija się to na ocenianiu takich filmów dzisiaj, bo kierowani sentymentem widzowie – nieważne czy są krytykami, czy tylko fanami – nie są w stanie emocjonalnie skrytykować filmów, które kiedyś dały im tyle otuchy. Całkowicie to rozumiem i nie jestem inny. W całej tej subiektywności trzeba jednak chociaż umieć być świadomym tego procesu. Mechanizm jest na tyle prosty, iż nikomu nie powinien nastręczyć trudności w jego zrozumieniu. Tak więc starsze filmy science fiction nabywają wartości z biegiem czasu, gdyż wracamy do nich z sentymentem, wspominając nie dokładnie je same, a wrażenia, których nam dostarczyły w czasach, gdy w życiu codziennym nie była obecna technologia cyfrowa, a w filmach była. Wyrobiliśmy więc sobie o nich opinię w tym momencie rozwoju mózgu, który jest newralgiczny dla całej osobowości.

I tak poniekąd dotarłem do kolejnej przyczyny, z powodu której przeceniamy dawne produkcje SF. Kiedyś dały one nam w wyobraźni to, czego nie mieliśmy – wizję zaawansowanej techniki, chociażby tej komputerowej, kosmicznej, medycznej, ogólnie użytkowej. Dzisiaj ją mamy dostępną wszędzie, zatem wiele filmów science fiction adekwatnie przestało nimi być, a zamieniło się w kino sensacyjno-dramatyczne. Wracając więc do tych produkcji, wracamy do przyjemnej, bo pozytywnej, weryfikacji stanu rzeczy kiedyś i stanu dzisiejszego. Okazało się bowiem, iż nasze stare filmy z VHS miały rację i rzeczywiście na nadgarstkach nosimy inteligentne zegarki, które mówią nam niemal, jak żyć, a my im święcie wierzymy. A to, iż różnią się ekranikami i ilością wyświetlanych na nich kolorów, to szczegół, choćby na dodatek pozytywny, ludzie mają bowiem taką adekwatność, iż stare uznają za bardziej wartościowe tylko ze względu na wiek.

Czyżbyśmy więc traktowali retro science fiction podobnie do antyków? W rzeczy samej. Dlatego pomijamy w ocenie jakość tych filmów, bo w naturalny sposób zdajemy sobie sprawę, iż nie może być wysoka. Porównanie jej z dzisiejszymi produkcjami byłoby niesprawiedliwe i bezzasadne. Podobnie przecież jest w sporcie. Nie można deprecjonować starych rekordów świata, bo są nowe. Dawne złote medale są warte przynajmniej tak samo, co dzisiejsze, bo zostały zdobyte zgodnie z regułami obowiązującymi w danych czasach, a perspektywa dziejowa musi wpływać na ocenę wartości. Stąd tak długo nieraz czeka się na to, aż jakiś film stanie się kultowy, nim zadziała wspólny ludziom kulturowy sentyment oraz naturalna skłonność do poszanowania starszych. A jak jest z tym ich doświadczeniem albo analogicznie z treścią tych starszych filmów?

Często się mówi, iż skoro coś starsze, to mądrzejsze, bo zwykliśmy przypisywać doświadczeniu życiowemu wiedzę. Faktycznie często tak jest, iż ktoś starszy ma większą wiedzę, ale niekoniecznie przedmiotową, ale życiową. Wielka różnica jest również między ogólną mądrością a inteligencją, której możliwości wykorzystywania, a także ona sama, zanikają wraz z wiekiem. Tak więc doświadczenie owszem, powinno być szanowane i poważane, ale nie przeceniane i uogólniane. Na szacunek również należy sobie zasłużyć i to właśnie nie samym wiekiem. Odnosząc tę metaforę do starych filmów science fiction, na zasadzie uogólniającego przypisywania wartości osobom starszym, fani jakiegoś gatunku są skłonni przypisać większą wartość starszym produkcjom z czasów ich młodości lub młodości rodziców, którzy autorytatywnie wpoili swoim dzieciom szacunek do tych produkcji. Są w stanie również założyć, iż są mądrzejsze. Czy tak jest w rzeczywistości? Czy gdy zaczniemy porównywać stare SF z nowym, okaże się, iż scenariusze kiedyś były lepsze?

Z pewnością były inne, nie tak wypełnione reklamami oraz z mniejszą ilością motywów wziętych z przeszłości, bo nie było jeszcze do czego się odnosić. Dzisiaj kino science fiction ma o wiele większą bazę inspiracji niż to sprzed 30–40 lat, więc to w sumie naturalne, iż można w nim zauważyć tzw. przypisy do niegdysiejszych gatunkowych ikon, przetworzone współczesną interpretacją dla współczesnego widza. W przypadku reklam faktycznie kino kiedyś było od nich bardziej wolne. W przypadku treści starsi muszą również zrozumieć, iż społeczeństwo się zmienia, a wraz z nim film, który jest kręcony dla niego przez kolejne pokolenia jego członków. Film nie jest bytem odseparowanym, tworzonym przez odseparowaną od upływu czasu grupę artystów, którzy kierują się gustem każdego indywidua na tej planecie. Film jak każde sztuka, która chce docierać do jak największej liczny odbiorców, musi być nieco uśredniona, egalitarna. Tylko wtedy ma szansę być sztuką. Pisząc o starszych filmach science fiction, wcale nie uważam, iż były lepsze w porównaniu ze współczesnymi. Pomijając kwestie nagminnego remake’owania, co wynika z kryterium ilościowego wyboru i powtarzalności tematów w historii kina, są one różne. Gdy są tańsze, często odbija się to na scenariuszach, ale niekoniecznie. Nasza ocena jednak naznaczona jest tyloma uwarunkowaniami, iż trudno w tym gąszczu odnaleźć ścieżkę, która definiowałaby dla naszego racjonalnego umysłu tylko czystą konstrukcję treści ocenianej filmowej historii, bez naszego bagażu aksjologicznych przedrozumień.

Patrząc na tak suto zastawiony stół, który ugina się od butelek z przeróżnego koloru winem, żeby wyrobić sobie opinię, warto je próbować, ale szkoda pić na siłę. Warto również wiedzieć, dlaczego jakieś nie smakuje tak, jak podpowiada nam to pijący przy stole z naprzeciwka siedzący przy tym stole o wiele dłużej niż my, którzy dopiero przyszliśmy. Nie dosładzajmy więc na siłę wina, żeby tylko móc z nim siedzieć i wesoło gawędzić, nudząc się tak naprawdę w środku i złorzecząc na swój pośledni gust. Lepiej zmieńmy butelkę, a może i choćby cały stół.

Idź do oryginalnego materiału