Na HBO Max debiutuje dziś „Scheda”, nowy skandynawski kryminał w polskim wydaniu, w którym coś dla siebie znajdą też fani „Yellowstone” czy „Sukcesji”. Sprawdzamy, czy warto oglądać serial.
„Scheda” to tytuł, który doskonale, w jednym słowie, oddaje to, co oferuje nam najnowszy polski serial serwisu HBO Max. Tytuł, pod którym był anonsowany na początku – „Miasto Mrozów” – choć może i sugerujący ponury, zimny klimat, w żaden sposób nie mówił, o czym ten serial tak naprawdę jest. Bo tu wszystko kręci się wokół spadku i dziedzictwa. Tego materialnego, jak i – co ważniejsze – mentalnego. To kolejna produkcja, gdzie przekonujemy się, iż z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, choć i do tych najlepiej może byłoby nie pozować.
Scheda – o czym jest polski serial HBO Max?
W serialach coraz trudniej o oryginalność, w polskich mam wrażenie jeszcze bardziej, i „Scheda” nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem. Nowy serial HBO Max to produkcja oparta na schematach, które widzieliśmy już wielokrotnie. Duet złożony z reżyserki Anny Kazejak („Szadź”) i scenarzysty Bartosza Janiszewskiego („Wataha”) w swojej produkcji nie odkrywa przed nami niczego nowego, nie pokazuje nic, czego nie widzielibyśmy byśmy wcześniej. Bo przecież współczesna telewizja naznaczona została przez seriale eksplorujące skomplikowane rodzinne relacje, wystarczy spojrzeć w kierunku „Sukcesji” czy „Yellowstone”.

Tak jak w rodzinach z tamtych seriali, tak i nad rodziną Mrozów ciąży widmo. To widmo ojca, Jana „Johnny’ego” Mroza (Jacek Koman, „Belfer”) – mężczyzny będącego personifikacją określenia „wilk morski”, który co prawda właśnie zmarł, ale to nie znaczy, iż swoim wyraźnie straumatyzowane dzieciom wreszcie pozwoli od siebie odpocząć. Dla najstarszego Pawła (Grzegorz Damięcki, „W głębi lasu”), lokalnego polityka i trenera miejscowej drużyny piłkarskiej, Hanki (Magdalena Popławska, „Brokat”), która swoje zawodowe życie związała z morzem i wiernie stała przy ojcu, oraz najmłodszego Macieja (Bartosz Gelner, „Zatoka szpiegów”) – rodzinnej czarnej owcy – śmierć ojca nie jest żadnym końcem. Wręcz przeciwnie, wygląda na to, iż pod wieloma względami to dopiero początek.
Dzieci Johnny’ego gwałtownie poznają treść testamentu, który podzieli rodzinę i być może doprowadzi do kolejnych tragicznych wydarzeń. Oto bowiem kilka miesięcy po śmierci ojca z wód Bałtyku wyłowione zostanie zmasakrowane ciało jednego z jego dzieci. Na przestrzeni sezonu – niestety zamiast całości HBO Max udostępniło do recenzji tylko cztery z sześciu odcinków – będziemy próbowali rozwikłać nie tylko zagadkę morderstwa (a może to wcale nie było morderstwo?) i tajemniczej zmiany treści testamentu tuż przed śmiercią głowy rodziny. Dość trudno zatem recenzować serial, nie wiedząc, czy na odpowiedź na najważniejsze pytania będzie satysfakcjonująca. Na szczęście „Scheda” ma ambicje, by być czymś więcej niż standardowym kryminałem i mocno eksploruje te skomplikowane rodzinne relacje, które są jednym z najciekawszych elementów całego serialu.
Scheda – serial HBO Max jak Yellowstone i Sukcesja?
Tytułowa scheda to właśnie dziedzictwo Jana Mroza – i nie chodzi tu o majątek, o który rozpoczyna się walka. To dziedzictwo człowieka, którego apodyktyczne zachowanie sprawiło, iż jego bardzo już dorosłe dzieci mają go z tyłu głowy przy podejmowaniu jakiejkolwiek decyzji. Żadne z dzieci starego Mroza nie potrafi tak do końca uwolnić się z objęć ojca, który powoli, ale konsekwentnie uzależniał ich od siebie coraz bardziej. Wszyscy są na swój sposób zagubieni, mają w sobie wyraźny gen autodestrukcji i popełniają błędy, których mogliby łatwo uniknąć. choćby Maciej, który pewnego dnia wręcz uciekł ze swojego domu złego, nie potrafi do niego nie wracać. Twórcy serialu umiejętnie sportretowali tę toksyczną relację dzieci z ojcem – ojcem, którego się boją, ale jednocześnie jedyne, o czym marzą, to najmniejsza choćby aprobata z jego strony.

Wątki rodzinne są więc tutaj równie ważne, co sama kryminalna zagadka, a twórcy powoli odkrywają przed nami kolejne elementy tej skomplikowanej rodzinnej układanki. Teraźniejszość regularnie miesza się tu z przyszłością i przeszłością, co pozwala nam powoli rozumieć, jak bardzo toksyczne są relacje w rodzinie Mrozów. Póki co najwięcej mówi nam o tym odcinek czwarty, w którym postać ojca wreszcie się materializuje. Jan Mróz przestaje być tym złym, o którym słyszymy w opowieściach, i którego widzimy na zdjęciach – a gdy wreszcie schodzi z fotografii, możemy na własne oczy zobaczyć, jakim był człowiekiem, co pozwoli nam inaczej spojrzeć na jego dzieci. Poznając bliżej Jana Mroza lepiej zrozumiemy relacje Pawła z kobietami, sabotującą własne małżeństwo Hankę czy Macieja uwikłanego w pełen pretensji związek z influencerką Olą (Michalina Łabacz, „Rojst”).
Jan Mróz został tutaj narysowany wyjątkowo grubą kreską, przez co od pierwszej sceny z jego udziałem, gdy w pas kłania mu się niemal cały Hel, możemy odnieść wrażenie, jakbyśmy mieli tutaj do czynienia nie z człowiekiem, a z co najmniej półbogiem morza – wyjątkowo niełaskawym dla wszystkich dookoła. To chyba zamierzony efekt, za pomocą którego jego dzieci wypadają tutaj zdecydowanie bardziej ludzko i mamy do nich więcej sympatii, choć polubić ich niełatwo. Mam jednak wrażenie, iż przy tworzeniu tych bohaterów twórcy mogli wysilić się niecno bardziej, bo porównania zarówno do rodzeństwa Royów czy Duttonów nie sposób tutaj uniknąć. A nie są to porównania, z których można wyjść obronną ręką.
Zresztą, oprócz nieco większej oryginalności „Schedzie” przydałoby się także, by od czasu do czasu przekłuć nieco balonik tej wielkiej polskiej smuty, z jaką mamy tutaj do czynienia. Serial co prawda w tej całej swojej powadze nie przekracza granicy karykaturalności – czegoś, co regularnie zdarzało się chociażby netfliksowemu „Bloodline”, kolejnej produkcji, z którą można zauważyć tutaj pewne analogie – ale traktuje siebie zbyt serio. Problemem jest także rwana narracja – przez zabawy chronologią twórcy z jednej strony wabią widza za nos i bawią się jego oczekiwaniami, ale przy okazji zbyt często na zbyt długo zapominają o niektórych wątkach. Również tego, w którym próbujemy odkryć, dlaczego jedno z dzieci Jana Mroza zginęło niedługo po nim.
Scheda – czy warto oglądać polski serial HBO Max?
Śledztwa w tej sprawie nie prowadzi jednak żaden policjant – a przynajmniej nie widzimy go na ekranie – a agent ubezpieczeniowy, któremu może aż za blisko do wybitnego detektywa. Nie dość iż w ekspresowym tempie jest w stanie ogarnąć obowiązkową w serialach kryminalnych ścianę z wycinkami z gazet i zdjęciami podejrzanych, to jeszcze wprowadza sporo zamieszania i wątpliwości w życie rodziny Mrozów. Grający go Bartłomiej Kotschedoff, czyli Trepa z „Odwilży”, jest tu trochę takim wolnym elektronem – swobodnie krążącym między bohaterami, którym zadaje niewygodne pytania – czy wręcz niepasującym elementem. Jego postać jest nieco absurdalna, groteskowa, przez co odbiega od klimatu całego serialu, ale z drugiej strony nadaje mu trochę kolorytu i przy okazji pcha do przodu całą kryminalną intrygę.

Ale czy to dla niej będziemy zasiadać do oglądania „Schedy”? Mam wątpliwości, bo choć przez zabawę chronologią serial co jakiś czas rzuca nam kolejne tropy i pozwala snuć nowe teorie dotyczące śmierci jednego z Mrozów, to tak naprawdę w samej zagadce nie ma nic szczególnie wyróżniającego. Jej mocą jest jednak samo miejsce akcji serialu – opuszczony przez turystów Hel wygląda tutaj naprawdę obłędnie i przyciąga samym klimatem, dlatego choćby dla zdjęć warto „Schedę” zobaczyć. Jest ponuro, szaro i tajemniczo, jak w najlepszych skandynawskich serialach, a twórcy, zwłaszcza Kazejak, dla której nie jest to pierwsza produkcja nad naszym morzem, uczynili z niego niemalże pełnoprawnego bohatera tej historii. Bałtyk i Johnny Mróz są tutaj tacy sami – mają swoje tajemnice i każdy musi podporządkować się ich woli.
Nie każdy serial o dysfunkcyjnej rodzinie jest jednak od razu jak opowieść o Royach czy Duttonach. Porównania do „Sukcesji” czy „Yellowstone”, które przy okazji premiery „Schedy” z pewnością się pojawią, to tylko takie nasze recenzenckie pójście na łatwiznę. Serialowi HBO Max takie porównania mogłyby jedynie wyrządzić sporą krzywdę, bo oczywiście nie jest on w stanie ich wytrzymać. Nie zmienia to faktu, iż „Scheda” sama w sobie ma wystarczająco wiele, by przyciągnąć widza przed ekran. Rewolucji tu nie ma, jest dużo schematów, ale jest też nasz Bałtyk – urzekający i tajemniczy, jak nigdy. I choćby dla niego warto ten serial włączyć.