Sanah "Kaprysy": Odważne sample i koniec smętów [RECENZJA]

muzyka.interia.pl 3 miesięcy temu
Zdjęcie: sanah z nowym albumem Kaprysy /Magic Records /materiały prasowe


Od kilku lat sanah dzieli się z nami swoimi kaprysami. Najpierw zaprezentowała siebie jako "Królową dram", nazywając się "Irenką", aby później zaprosić nas na muzyczną "Ucztę", częstując nas również "Marcepanem". Nie boi się zaskakiwać, więc zaśpiewała "poezyje" swoich ulubionych poetów. Teraz własne "Kaprysy" prezentuje w formie albumu z ogromnym przekrojem gatunkowym.


Nazwa albumu wzięła się z 24 etiud napisanych przez Paganiniego, które nazywają się "Kaprysy". Słuchaczy nie zdziwiła ta inspiracja, bowiem utwory miały ćwiczyć różne umiejętności gry na skrzypcach, których sanah jest wirtuozką. Oczywiście tego elementu nie zabrakło w nowych kompozycjach artystki, jednak jest ich mniej niż się spodziewano.
Zacznę od tego, iż album ma idealnie dopracowaną formę wizualną. Już od pierwszych płyt sanah można było spostrzec, iż każdy z nich ma własną "erę". W tym przypadku artystka prezentuje się w wiejskim radosnym motywie, a nieodłącznym elementem są warzywa oraz pomidory, które stały się jego marką. Reklama


Jak wyszło muzycznie? Jest to pierwszy tak różnorodny i zarazem chaotyczny album w karierze artystki. Znajdziemy na nim bardzo duży przekrój gatunkowy - od nostalgicznych brzmień pianina i gitary, przez country, po choćby folk i... elektronikę! Piosenkarka także zrezygnowała ze spójnego przekazu oraz konspektowego krążka. Nie da się jednak ukryć, iż na "Kaprysach" nie brakuje zaskoczeń, choćby dla najwierniejszego fana.


"Kaprysy", czyli dojrzalsza "Królowa Dram"


Po premierze płyty krążyło wiele różnych opinii na temat nowego krążka sanah. Najczęściej powtarzana brzmiała: "Wszystkie piosenki są takie same". Nie da się ukryć, iż rzeczywiście większość utworów jest zachowana w podobnej stylistyce i przypominają one głównie piosenki z dwóch pierwszych albumów artystki. Tylko, czy każdy artysta nie ma przypadkiem własnego wykształconego stylu?


Tego typu utwory na "Kaprysach" nazwałabym dojrzalszą "Królową Dram". Są to przede wszystkim "Miłość jest ślepa", "Do kiedy jestem", "Talenty i mankamenty", czy "Śrubka". Te piosenki nie zrobiły na mnie większego wrażenia na tle pozostałych utworów, które przyniosły świeżość w jej twórczości. Do tego zestawienia można wliczyć do tego "hip hip hura", które jest stworzone do tego, aby podbić wielkie rozgłośnie radiowe. Jednak przekonujący jest pozytywny vibe płynący z singla.
W "było, minęło" mamy całkiem przyjemną melodię, chociaż jednostajną. Niestety produkcja śpiewu wokalistki jest rozczarowująca, ponieważ brzmi bardzo nienaturalnie.
Nostalgiczne emocje przynosi "Mleczna droga", która jest poprzedzona "Arco", czyli skrzypcową aranżacją tej piosenki, idealnie nadającą się na ceremonię ślubną. Zaś "Aha (kwiecień 2020)" to popowy taneczny hit, który został nagrany cztery lata wcześniej. Nic więc dziwnego, iż można odczuć w nim vibe "Kapela Gra" z drugiego krążka.


Sanah odważnie wykorzystała sample. Lepiej zapnijcie pasy


Tym razem artystka zdecydowała się zainspirować się wieloma kultowymi utworami. Najbardziej oczywistą można usłyszeć w radosnym country, czyli "Wiśta wio!", który bardzo dobrze odnajdzie się na długich letnich wyjazdach. W refrenie słyszymy melodię, przypominającą popularny przebój "This is The Life" Amy Macdonald.
Na tym nie koniec. Artystka zdecydowała się odważnie wpleść "Balladę o pancernych" Edmunda Fettinga do "Pańskie łzy to woda", co wywołało wiele kontrowersji. Tutaj gościnnie zaśpiewał Vito Bambino, a sanah poczęstowała nas skrzypcową solówką. Jest to jeden ze smutniejszych utworów, u mnie jednak znajduje się na topie "kaprysowych" piosenek.
Pady perkusyjne podczas pierwsze sekund "Słodkiego miłego życzę" zapisały się w historii muzyki jako początek kultowego "Royals" od Lorde.


"Kaprysy" potrafią zaskoczyć i przynoszą świeżość


Na "Kaprysach" słyszymy starsze brzmienia, ale także niespodziewane nowości, które pokazują nowy kierunek twórczości sanah. Myślę, iż większość słuchaczy nie spodziewała się elektronicznego bangera, jakim jest "Miałam taki kaprys!!!". Tekst przypomina folkowy klimat ze "Świętego Graala", a melodia zawiera choćby elementy EDM-owe. Mój osobisty ulubieniec.
"Nimbostratus" to "ciemna chmura", której rytm na refrenie na długo zostaje w pamięci po przesłuchaniu. Fortepian tutaj jest niezwykle hipnotyzujący.
Ogromnym szokiem okazało się jodłowanie na "Fafarafa". Niespodziewana produkcja w stylu typowego country przypomina brzmienia wiejskich potańcówek. Piosenkarka nie zrezygnowała z zabawy słowem, którą słyszymy w "Spietruszam". Warto wspomnieć o piosence "Sad", która została wykonana niemalże a capella.
Nic nie wskazywało na to, iż sanah planuje zaprosić gości, którzy nie zostali podpisani na serwisach streamingowych przy piosenkach. W mało spektakularnym utworze "O miłości" pojawia się Dawid Podsiadło.


Inspiracja Paganinim, ale gdzie te skrzypce?


Można było się spodziewać, iż w "Kaprysach" usłyszymy zdecydowanie więcej skrzypiec, zgodnie z zapowiedzią artystki. Pojawiły się głównie w tle większości utworów lub w formie solowej, m.in. jako krótkie wstawki na albumie. Ten instrument również otwiera ("Intrada") i zamyka ("Coda") całe wydanie. Nie da się ukryć, iż sanah od lat promuje muzykę klasyczną, a robiła to zwłaszcza podczas trasy koncertowej "Uczty".
Artystka na pierwszych dwóch płytach zawarła spójne brzmienie utworów, które mogły w pewnym momencie się gwałtownie znudzić. Teraz poczęstowała nas ogromem różnorodnych piosenek, a każda z nich opowiada odrębną historię, więc rzeczywiście można powiedzieć, iż są to jej kaprysy. Niektóre z nich, zwłaszcza te niekonwencjonalne, mogą zdecydowanie pozostać na dłużej w głowach słuchaczy.
sanah "Kaprysy", Magic Records
8/10
Idź do oryginalnego materiału