Samurajski western w samym sercu Szkocji
Wbrew tytułowi "Tornado" szkockiego reżysera Johna Macleana nie jest kinem katastroficznym. Kryje się pod nim imię głównej bohaterki - szesnastoletniej Japonki (w tej roli popularna modelka i kompozytorka Kōki), która wraz z ojcem-roninem zwanym Fujin (Takehiro Hira) przemierza XVIII-wieczne szkockie bezdroża, wystawiając kukiełkowe spektakle Bunraku ku uciesze wiejskiej gawiedzi. Pech sprawia, iż nasi bohaterowie przypadkowo zostają wplątani w kradzież złota zagrabionego przez bandę rzezimieszków pod przywództwem bezwzględnego Sugarmana (Tim Roth) i jego rozsadzanego przez niespełnione ambicje syna (Jack Lowden). Przechodzący z rąk do rąk "przeklęty" skarb wywołuje zaś na ekranie prawdziwe... tornado przemocy.Reklama
Obraz Macleana to dzieło wyrosłe z fascynacji kinem gatunkowym, w którym, na owianych mgłą i targanych wiatrem szkockich pastwiskach i wzgórzach, western spotyka się z kinem samurajskim. Pytany o inspiracje, reżyser przywołuje jednym tchem Johna Forda, Sergio Leone i Akirę Kurosawę. Nieintencjonalnie zaś podąża ścieżką wytyczoną przez Quentina Tarantino i jego naśladowców, na czele z Takashim Miike, który w swoim "Sukiyaki Western Django" również próbował połączyć Kraj Kwitnącej Wiśni z Dzikim Zachodem.
Maclean dokłada do tego iście wyspiarską aurę, w której zamiast zachodzącego słońca mamy stalowe niebo i jesienne powietrze przesiąknięte wilgocią skraplającą się na czołach bohaterów opowieści, co skwapliwie rejestruje kamera prowadzona przez dwukrotnie nominowanego do Oscara operatora Robbiego Ryana ("Faworyta", "Biedne istoty", "Bugonia").
Zobacz zwiastun filmu "Tornado".
"Tornado" imponuje wizualnie, ale nie porywa
Ryan i Maclean spotkali się dekadę wcześniej - na planie okrzykniętego jednym z najciekawszych debiutów 2015 roku westernu "Slow West". Ich kolejne wspólne dzieło, choć odwołuje się do tych samych korzeni, nie ma w sobie tego rozmachu i lekkości, które cechowały inicjacyjną opowieść o Dzikim Zachodzie z udziałem Kodiego Smita-McPhee i Michaela Fassbendera.
Rozgrywająca się w ciągu jednego dnia historia Tornado nie daje nam przestrzeni na zżycie się z ekranowymi bohaterami, a aktorom okazji, by rozwinąć powierzone im postaci. Niczym teatralne kukiełki odgrywają oni role w spektaklu napisanym przez los, który postawił ich naprzeciw siebie. Żonglując chronologią ekranowej opowieści, Maclean stara się stopniować napięcie, prowadząc nas w kierunku dramatycznego, acz nieuchronnego finału rodem z klasycznych revenge movies. ale kiedy Tornado z chirurgiczną precyzją zadaje kataną kolejne ciosy swoim prześladowcom, patrzymy na to bez większego zaangażowania.
Bo choć "Tornado" imponuje wizualną konsekwencją, wyspiarskim klimatem i ciekawym pomysłem na gatunkowy mariaż, pod efektowną fasadą kryje się emocjonalnie wyjałowiona historia, której bohaterowie pełnią wyłącznie rolę pionków w krwawej układance. Z seansu wychodzi się więc z poczuciem estetycznej satysfakcji, ale też wrażeniem, iż "Tornado" bardziej smaga twarz zimnym wiatrem, niż naprawdę porywa.
6/10
"Tornado", reż. John Maclean, Wielka Brytania 2025, dystrybutor: M2Films, premiera kinowa: 21 listopada 2025 roku.
















