Samiec alfa musi odejść

filmweb.pl 2 dni temu
Zdjęcie: plakat


"Skoro krwawi, to możemy go zabić" – słowa Dutcha (Arnold Schwarzenegger) stały się flagowym one-linerem i najlepszym podsumowaniem serii zapoczątkowanej w 1987 roku przez "Predatora". Prawie cztery dekady i sześć filmów później (osiem, jeżeli liczyć dwa cross-overy z "Obcym") są wciąż aktualne, ale mają zgoła inny wydźwięk. W "Strefie zagrożenia" Dan Trachtenberg odwraca bowiem tradycyjny porządek: z kosmicznego pogromcy zabójców robi potencjalną ofiarę, przed którą stawia dwa zadania: 1. przywieźć na rodzinną planetę trofeum będące świadectwem jego męstwa i biegłości w walce, 2. nie dać się przy tym zabić.

Dimitrius Schuster-Koloamatangi
  • 20th Century Studios

Niestety nie każdy Predator rodzi się jako budzący grozę międzygalaktyczny myśliwy. Wiadomo, w każdej populacji zdarzają się osobniki mniejsze i słabsze – jak Dek (Dimitrius Schuster-Koloamatangi). Może on wprawdzie liczyć na wsparcie brata (Michael Homick), ale ojciec (Reuben de Jong), delikatnie mówiąc, nie jest już tak wyrozumiały. Chcąc udowodnić swoją wartość, młody bohater ustawia kurs na Gennę, gwałtownie uświadamia sobie jednak, iż w pełni zasłużyła ona na miano planety śmierci. Jedyna szansa na przetrwanie to przełknąć dumę i przyjąć pomocną dłoń, jaką wyciąga do niego Thia (Elle Fanning) – prowadząca badania w terenie androidka Weyland-Yutani.

Taki obrót spraw prawdopodobnie zmartwi ortodoksyjnych fanów, w umysłach których "Predator" funkcjonuje jako festiwal napiętych bicepsów i wylewającego się z ekranu testosteronu (słowem: kino dla prawdziwych facetów). Tyle iż siła ludzkich mięśni ani broń, jaką dysponują Ziemianie, nigdy nie mogły się równać z fizyczną potęgą i technologicznym zaawansowaniem Yautji – do takich wniosków doszli i Dutch, i Mike Harrigan (Danny Glover), który mierzył się z kosmicznym zabójcą w rozgrywającym się w miejskiej dżungli sequelu, a w końcu także Naru (Amber Midthunder), XVIII-wieczna wojowniczka z plemienia Komanczów, którą Trachtenberg przedstawił nam w "Prey". Żadne z nich nie wyszłoby ze starcia z Predatorem obronną ręką, gdyby nie spryt – zasób pozwalający wyrównać szanse, a nierzadko przeważyć szalę zwycięstwa na stronę underdoga. Tym samym także "Strefa zagrożenia" – choćby jeżeli opowiada historię z niekonwencjonalnej perspektywy – wpisuje się w tradycję serii.

Dimitrius Schuster-Koloamatangi
  • 20th Century Studios

Podobnie jak w "Obcym: Romulusie" Fede Álvareza sercem filmu Trachtenberga jest relacja między bohaterem a towarzyszącym mu sztucznym człowiekiem. Choć Dek długo upiera się, by traktować Thię wyłącznie w kategoriach narzędzia umożliwiającego mu osiągnięcie celu, sukcesywnie przebija się ona przez jego pancerz pychy i wrogości. Dziecięcy entuzjazm, z jakim podchodzi do kolejnych zjawisk i wydarzeń (od zaobserwowanego nowego stworzenia po wspólne tropienie i polowanie), kontrastuje z wyuczoną yautjańską powściągliwością, a w końcu pozwala mu zrozumieć, iż emocje nie są czymś, czego należy się wstydzić i bezwzględnie unikać, ale narzędziem pozwalającym lepiej zrozumieć otaczający nam świat, a co za tym idzie – efektywniej i bardziej satysfakcjonująco funkcjonować w jego ramach.

Rewersem tej postawy jest Tessa (też Elle Fanning, ale z ogolonymi brwiami) – siostrzany model Thii – teoretycznie również dysponujący emocjami, ale korzystający z nich wyłącznie do celów określonych przez korporacyjne standardy Weyland-Yutani. Aktorka świetnie odnajduje się w obu rolach, co pozwala jej wnieść do opowieści zarówno komediowy sznyt, jak i odrobinę grozy. Jej kreacja stanowi jeden z najjaśniejszych punktów "Strefy zagrożenia" i z pewnością znajdzie miejsce w długim pochodzie ekranowych syntów – obok kreacji Iana Holma (Ash z "8. pasażera »Nostromo«"), Winony Ryder (Annalee Call z "Przebudzenia") czy Davida Jonssona (Andy z "Romulusa").

Elle Fanning
  • 20th Century Studios

Co ciekawe, Trachtenberg przypadkiem (?) diagnozuje problemy współczesnej męskości: wynikającą ze skrajnego indywidualizmu samotność oraz maczystowską dumę, która każe wzbraniać się przed przyjęciem pomocy, a wyrażanie uczuć innych niż gniew uznaje za ujmę (yautjańska kultura zaskakująco dobrze rymuje się z redpillowymi i altprawicowymi ideami). Najlepszego rozwiązania dostarcza przytoczona przez Thię koncepcja samca alfa – według nowoczesnej interpretacji naukowców nie oznaczająca już najbardziej agresywnego osobnika, ale najbardziej oddanego opiekuna stada. Skoro zatem choćby Predator skłonny jest rozstać się z toksycznym modelem męskości, to może właśnie ona jest tytułową strefą zagrożenia?
Idź do oryginalnego materiału