Sama na szczycie…

twojacena.pl 2 godzin temu

Samotna Gosią…

Od kilku tygodni Gosia obserwowała nową sąsiadkę, która wprowadziła się do ich klatki na parter i zajęła mieszkanie naprzeciwko. Nową lokatorkę nazywano Agnieszką. Miała około trzydziestu lat, a jej małej córeczce – zaledwie cztery. Kobieta rozstała się z mężem i teraz żyła samodzielnie, a córeczkę zaprowadzała do przedszkola tuż za rogiem.

Gosia poznała Agnieszkę i ledwo zaczęły się witać i uśmiechać na korytarzu, a już tydzień później siedziała z Marysią u siebie w sobotę, gdy Agnieszka wybierała się na randkę.

— Ona jest spokojna, będzie się bawić lalkami na podłodze, a ty rób swoje — tłumaczyła Agnieszka. — Dziękuję, iż pomagasz. Wracam późnym wieczorem.

Gosia wzruszyła ramionami, ale gdy Agnieszka wybiegła z klatki, dotarło do niej, iż młoda rozwódka poszła na romantyczne spotkanie.

— No proszę, randka… — szepnęła Gosia, patrząc z czułością na dziewczynkę, która, jak zapowiedziała mama, bawiła się w kącie pokoju.

Gosi życie nie układało się po jej myśli. Miała dwadzieścia osiem lat — wiek, w którym wiele kobiet zakłada rodziny — ale ani męża, ani dzieci nie było w jej życiu.

— To przez to, iż jesteś staroświecka — mówiły przyjaciółki. — Siedzisz tylko z drutami w rękach, a powinnaś się ruszać! Tańczyć, chodzić na spacery, poznawać ludzi. Tak młodą nie zostaniesz długo, a księcia na białym koniu nie ma co wyglądać…

Gosia zgadzała się, ale nic nie zmieniała. Była nieśmiała z powodu swojej lekko zaokrąglonej figury i nie uważała się za piękność. Teraz, gdy coraz częściej spędzała wieczory z czteroletnią Marysią, która stała się jej małą przyjaciółką, nie mogła pojąć, jak matka może zostawiać takie cudowne dziecko, by gnać na randkę z obcym mężczyzną…

Dla Gosi rodzina, a zwłaszcza dzieci, były darem od Boga. Pokochała Marysię całym sercem, czytając jej książki, bawiąc się plasteliną i śmiejąc się z jej dziecięcych opowieści.

— Gosiu, nie wiem, jak ci się odwdzięczyć — szeptała Agnieszka, odbierając półśpiącą córeczkę późnym wiecem. — Jesteś moją wybawicielką.

— A ojciec? — spytała kiedyś Gosia. — Odwiedza Marysię? Często o nim mówi, chyba tęskni.

— Odwiedzałby, ale jest w delegacji. Och, te jego wyjazdy… Raz miesiąc, raz dwa… To przez nie się rozstaliśmy. niedługo wróci i odciąży cię trochę, bo zabierze ją na spacery. Kocha ją i zasypuje zabawkami, choć lepiej by dał więcej pieniędzy… — zaśmiała się cicho Agnieszka.

I rzeczywiście, niedługo pojawił się ojciec dziewczynki. Wysoki, jasnowłosy mężczyzna złapał Marysię w ramiona i długo nie puszczał. Gosia przez przypadek zobaczyła to z kuchennego okna i choćby się wzruszyła — tak bardzo cieszyli się na swój widok.

Pewnego dnia poznała Marcina, ojca Marysi. Dziewczynka była akurat u Gosi. Stało się już zwyczajem, iż Marysia biegła do „cioci Gosi” na bajki lub zabawę, gdy mama wychodziła na zakupy. Tym razem ojciec znalazł córkę u sąsiadki.

— Dziękuję — mówił szczerze. — Marysia bardzo pana lubi. Zawsze mówi: „moja Gosia”.

— Tatusiu, chodź z nami pić herbatę! — zawołała dziewczynka, kończąc jeść drożdżówkę w kuchni.

— Racja, zostań. Właśnie usiedliśmy. Możesz się poczęstować — zaprosiła Gosia.

Marcin wszedł do kuchni, usiadł i sięgnął po ciasto.

— Domowe? — zdziwił się.

— Oczywiście. Jedz, proszę. Uwielbiam piec, stąd te dodatkowe kilogramy… Choć myślę o diecie.

— Po co? — zaprotestował. — Pani jest piękna taka, jaka jest. A poza tym, nie spodziewałem się, iż młodzi ludzie jeszcze pieką. Myślałem, iż to domena babć na wsi, przed świętami…

Roześmiali się, a Marysia dołączyła do śmiechu, podsuwając ojcu drugi kawałek.

— Jak dorosnę, Gosia nauczy mnie piec! — oznajmiła. — Będę was wszystkich częstować!

— Wspaniale — uśmiechnął się Marcin. — Ale teraz musimy już iść, bo mama niedługo cię zabierze.

— Mama przychodzi dopiero wieczorem — odparła gwałtownie Marysia. Gosia milczała.

Marcin spochmurniał, po czym zabrał córkę na spacer. Gdy wrócili, zapytał cicho:

— Nie mógłbym zabierać Marysi na noc? Tęskni…

— Myślałem o tym. Pracuję od rana na drugim końcu miasta… Ale może się przeprowadzę, by być bliżej. Dziękuję za wszystko.

Następnym razem, gdy Marcin przyszedł po córkę, zaproponował wspólny spacer. Gosia się wahała, ale Marysia powiesiła się jej na szyi:

— Chodź, Gosiu! Pokażę ci, jak robię babki z piasku!

Poszli do pobliskiego parku, gdzie dziewczynka bawiła się z innymi dziećmi, co chwilę zerGdy słońce zachodziło, a Marysia biegała po placu zabaw, Marcin wziął Gosię za rękę i powiedział cicho: „Wiem, iż to szybkie, ale chcę, żebyśmy byli rodziną – nie tylko dla niej, ale też dla nas”.

Idź do oryginalnego materiału