Saint-Elme, tom 4 – recenzja komiksu. Robi się coraz dziwniej

popkulturowcy.pl 2 tygodni temu

Kolejny tom Saint-Elme trafił już na sklepowe półki. Czym ów dziwaczne miasteczko uraczy nas tym razem?

Saint-Elme, tom 4 to dość… dziwna część w porównaniu z poprzednimi. Saxowie reorganizują się po śmierci głowy rodziny, bracia Sangaré i Dombre dyskutują o tym, czy warto dalej bawić się w to śledztwo, a Romane razem z Paco biorą pod opiekę dziewczynkę, którą widzieliśmy już wcześniej w pierwszym tomie. No a co w tym takiego dziwnego? Otóż, gdzieś pomiędzy względnie zwykłymi tematami zaczynają przewijać się wątki paranormalne.

Paradoksalnie ta najbardziej „odklejona” jak dotychczas część podobała mi się bardziej niż dwie poprzednie. Wątek kryminalny w tym komiksie już dawno stracił moje zainteresowanie; na ten moment ledwie pamiętam, czego on w ogóle miał dotyczyć. Ale za to dziwaczne symbole oczu, wilkołaki i zjawy widzialne tylko dla wybranych? Dobra, wchodzę w to. Wszystkie te wątki pojawiły się tak niespodziewanie, iż ze szczerym zainteresowaniem sprawdzę, po co, do jasnej ciasnej, autorzy je wprowadzili. Zwłaszcza, iż – z tego, co mi wiadomo – na wyjaśnienie wszystkich tych spraw został im już tylko jeden tom.

Fot. strona z komiksu (Nagle! Comics)

Również dość późno – ale wciąż lepiej niż wcale – bohaterowie nabrali nieco kolorów, dzięki którym można ich obdarzyć pewnym zalążkiem sympatii. Z pewnością mamy w tym tomie więcej Dombre oraz jej życia uczuciowego, a szczególnie sfery romantycznej. Podobnie ma się rzecz z Romane i Paco. Poznajemy także nowe cechy braci Sangaré, które znacząco poróżniają ich między sobą; Franck to impulsywny gość, dla którego doprowadzanie spraw do końca to rzecz nadrzędna, choćby pomimo tego, ile już przez nie wycierpiał – i tego, iż najprawdopodobniej wycierpi jeszcze więcej, jeżeli się nie wycofa. Philippe natomiast znacznie bardziej ceni opłacalność w swoich decyzjach i zwyczajnie nie lubi zbędnego ryzyka. Ta rozbieżność w ich osobowościach powoduje w tym tomie konflikt, w którym nie da się wypracować kompromisu. Jedna ze stron musi ustąpić. I żadna z nich, pod żadnym pozorem, nie chce być tą przegraną.

Ciekawie obserwuje się również Saxów, a zwłaszcza Stana i jego równie odklejonego wujka (choć koleżka Derwisz też nieźle daje czadu). Niby tylko parka przygłupów, a potrafiliby zafundować miastu niezły bajzel, gdyby spuścić ich na dłużej ze smyczy. Póki co najmniej przekonuje mnie chyba wątek Romane, jej nowego partnera oraz dziewczynki ukrytej w chacie na odludziu, chociaż muszę przyznać, iż jego końcówka całkiem mnie zaciekawiła. Wygląda na to, iż wreszcie dowiemy się, o co chodzi z tym dziwacznym symbolem oka przewijającym się adekwatnie od początku serii.

Fot. strona z komiksu (Nagle! Comics)

Wracając jednak jeszcze na chwilkę do wspomnianych wcześniej wątków paranormalnych – rzeczywiście mnie one zainteresowały, nie będę kłamać, aczkolwiek jest z nimi jeden, zauważalny problem. Ich nagłość. W jednym tomie skumulowały się znienacka ze trzy czy cztery takie, z czego tylko ten z symbolem oka ma jakąś większą podbudowę w poprzednich częściach serii. Pozostałe, choćby jeżeli miały jakieś śladowe zalążki gdzieś wcześniej, dopiero tutaj eskalują – i to wszystkie naraz. Trochę zaburza to moim zdaniem tempo całej opowieści. Myślę, iż lepiej byłoby to rozbić na dwa: parę tematów w czwórce, a parę jeszcze wcześniej, w trójce, żeby nie upychać teraz wszystkiego naraz w jeden osiemdziesięciostronowy zeszyt. Przez ten zabieg akcja leci tu po prostu na łeb, na szyję, co może wygenerować pewien dysonans u czytelnika, kiedy porówna on to sobie z poprzednimi tomami.

Graficznie Saint-Elme, tom 4 jest bardzo ładne – jak to zwykle zresztą bywa w tej serii. Okładka wygląda trochę biedniej niż zwykle, ale wewnątrz komiksu wciąż nie ma się do czego przyczepić. Co tu dużo mówić – starczy obejrzeć tych kilka stron, które zamieściłam we wpisie. One mówią adekwatnie same przez się.

Nie widać na nich za to niestety innej rzeczy, na którą chciałam zwrócić uwagę. Już podczas czytania wcześniejszych części to zauważyłam, aczkolwiek w tej dzieje się to jeszcze częściej niż dotychczas. Mianowicie: Nagle Comics zdecydowało się zostawić co poniektóre słowa w oryginalnej wersji językowej – i oryginalnej czcionce, co przeważnie nietrudno zauważyć. Najczęściej są to imiona i nazwiska oraz kumkanie żab, ale nie tylko. Bardzo jestem ciekawa, skąd taka decyzja. Zamienienie „côa” na „kum” nie wydaje mi się aż tak dużym nakładem pracy, żeby olać to dla oszczędności, więc zakładam, iż był to świadomy wybór artystyczny. Kwestia tylko tego, dlaczego został on podjęty. interesująca sprawa.

Fot. strona z komiksu (Nagle! Comics)

Saint-Elme, tom 4 to jedna z lepszych części tej serii – przynajmniej moim skromnym zdaniem. Bohaterowie w końcu nabierają trochę kolorów, a fabuła tempa (pod niektórymi względami trochę wręcz choćby zbyt dużego). I chociaż nie mam zielonego pojęcia, jak autorzy chcą to wszystko podopinać w tylko jednym, następnym, ostatnim już tomie, to z chęcią osobiście się przekonam. Kto wie, może mają na to jakiś naprawdę sprytny pomysł, który rozłoży mnie na łopatki? Przekonamy się prawdopodobnie już niebawem.


Autor: Frederik Peeters, Serge Lehman
Tłumaczenie: Marta Turnau
Okładka: Frederik Peeters
Wydawca: Nagle! Comics
Premiera: 24 kwietnia 2024 r.
Oprawa: e-book
Stron: 80
Cena katalogowa: 79,90


Powyższa recenzja powstała we współpracy z Nagle! Comics.
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż (Nagle! Comics)

Idź do oryginalnego materiału