SACRED STEEL - ritual Supremacy (2025)

powermetal-warrior.blogspot.com 1 tydzień temu

Ostatni album niemieckiego Sacred Steel miał premierę w 2016r i "heavy metal Sacrifice" to był udany album. Teraz po 9 latach ciszy przyszedł czas na następce. "Ritual Supremancy" ukazał się 25 kwietnia za sprawą wytwórni Rock of angels. To udany powrót, bowiem Sacred steel brzmi jak Sacred Steel i nie zatracił swojego charakteru. W dalszym ciągu nie brakuje w tym wszystkich wpływów wizard, Majesty, Skulview czy też choćby Omen. Oczywiście Sacred Steel przyzwyczaił nas do elementów thrash metalowych i tutaj ten zabieg również jest stosowany. Jednym słowem pozycja obowiązkowa dla fanów tej grupy.

Jest mroczna okładka, jest mroczny klimat i to zawsze jest miły dodatek. Znakiem rozpoznawczym wciąż pozostaje wyrazisty i charyzmatyczny głos Garrit P Mutz. Jego głos wciąż zachwyca i wciąż napędza Sacred steel. Przez 9 lat jednak coś się zmieniło, a mianowicie skład zespołu. Jest basista Tony Ieva, który grywał w Brainstorm i gitarzysta Jorn langenfeld z Tales of Sorrow. Sam materiał miewa świetne momenty i troszkę może nieco słabsze, ale całościowo materiał broni się i potrafi dostarczyć sporo pozytywnych emocji.Gitarzyści Jonas i Jorn mają ręce pełno roboty i dwoją się i troją aby materiał był zadziorny i pełen ciekawych riffów. Bywa ciężko i mrocznie, tylko momentami zabrakło troszkę dopracowania czy może pomysłowości co do melodii czy refrenów.

"Ritual Supremacy" to utwór, który otwiera album i od razu Sacred Steel przechodzi do konkretów. Mocny riff, ocieranie się o thrash metalu i to jest Sacred Steel jaki znam i kocham. Epicki heavy metal na pewno dobitnie słychać w "Leather, Spikes and chains" to taki ukłon w stronę Manowar czy Majesty. Niby nic odkrywczego, a dostarcza sporo frajdy. Jeden z największych hitów na płycie, a refren to prawdziwa petarda. Na takie utwory zawsze warto czekać! Przepięknie został wyeksponowany bas i perkusja w marszowym "The watcher Infernal", który znów ukazuje epicki heavy metal w najlepszym wydaniu. Bardzo udany jest początek płyty, a co mamy dalej? Agresywny "a shadow in the bell tower" oraz drapieżny "Demon witch possesion" to znów ukłon w stronę power/thrash metalowej stylistyki i słychać choćby wpływy Suicidal Angels. Jest też kolos w postaci "Entombed within the iron walls of dis", który przemyca bardziej epicki rozmach i rycerski klimat. Jest melodyjnie, a rozbudowana forma dodaje uroku całości. Dużo dobrego się dzieje i nie wieje nudą. Coś w klimatach doom metalu dostajemy w ponurym "Bedlam Eternal", który nawiązuje do twórczości Candlemass. Przepiękny jest "Omen Rider", który zabiera nas w rejony epickiego heavy metalu i twórczości Omen. W partiach gitarowych można też wyłapać patenty Running Wild. Mocna rzecz! Finał to nastrojowy "Let the blackness come to me" i to udana ballada. Choć trochę psuje obraz całości.

Sacred Steel to już marka, która nie zawodzi. Zawsze stoi na straży jakości i zawsze nagra materiał godny uwagi. W dalszym ciągu grają swoją i jest to epicki heavy metal z nutką power metalu i thrash metalu. Niemiecki band powraca po 9 latach i to w bardzo dobrym stylu. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla maniaków zespołu.

Ocena: 8/10
Idź do oryginalnego materiału