„Rzeczy niezbędne” – Jak nie odebrać prawdy? | Recenzja | 49. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

filmawka.pl 1 tydzień temu

W zeszłym roku na platformie Netflix pojawił się serial Absolutni debiutanci – czuła, świeża i świetnie zrealizowana feel-good młodzieżówka, współtworzona przez Kamilę Taraburę. W tym roku twórczyni absolutnie zadebiutuje na ekranach kin ze swoim pierwszym pełnym metrażem, Rzeczy niezbędne. To projekt skrajnie odmienny od poprzedniego, podejmujący problematykę przemocy seksualnej i opowiadający historię dwóch dojrzałych kobiet, które konfrontują się z traumami z dzieciństwa.

W 2012 roku ukazał się reportaż Mokradełko Katarzyny Surmiak-Domańskiej. Dziennikarka kontynuowała w niej historię Halszki Opfer, autorki autobiografii Kato-tata. Nie pamiętnik, w której opisywała przemoc seksualną doświadczoną ze strony swojego ojca. Matka milczeniem przyzwalała na molestowanie, a później wyrzekła się prawdy. Halszka po latach postanowiła doprowadzić do trudnej konfrontacji z rodzicielką, ale w podróż nie wybrała się sama. Pojechała z nią reporterka, która stała się uczestnikiem dalszych wydarzeń. Lektura Mokradełka stanowiła punkt wyjścia dla świetnego, zaskakującego scenariusza napisanego przez Taraburę i Katarzynę Warnke. Ich bohaterkami są Ada (Dagmara Domińczyk) – uznana dziennikarka, emigrantka, kobieta w ósmym miesiącu ciąży – oraz Roksana, pulsujące serce filmu.

To typ kobiety, której ludzie często nie wierzą, ponieważ nie mieści się w ich kanonie ofiary. Jej spódniczka jest krótka, a chód dziarski. Nosi obcasy, ma pewną siebie minę, nie zrezygnowała z potrzeb seksualnych i miota się po życiu jak ćma. Raz widzimy w niej femme fatale, a za chwilę małą, zagubioną dziewczynkę. Pewna jest tylko jedna rzecz – targający nią chaos, który niesie wszędzie, gdzie się pojawia. To postać, która może stanowić dla widza niemałe wyzwanie, ponieważ wymyka się społecznym oczekiwaniom oraz nie wpisuje się w stereotyp ofiary przemocy. Często zachowuje się w sposób niezrozumiały, irracjonalny, zbija z tropu, zadziwia, a choćby wywołuje dyskomfort. Sprawia, iż wpadłem w pułapkę Tarabury i Warnke, ich sprytną manipulację: w pewnym momencie zacząłem przyłapywać się na kwestionowaniu Roksany i próbie odebrania jej prawdy.

„Rzeczy niezbędne” / mat. prasowe Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Z impetem wpadałem w stereotypowe myślenie, z którego musiałem świadomie się wyczołgać, ale to tylko przekonało mnie o wyjątkowości filmu. A to dlatego, iż Rzeczy niezbędne jak ognia unikają prostych wniosków, forsowania tez czy wykładania kawy na ławę. Zamiast tego bawią się wodzeniem za nos i prowokacją, czasem zmieniając naszą perspektywę jednym wyszeptanym w ucho słowem. Wypychają widza z perspektywy zdystansowanego, chłodnego obserwatora i każą mu oceniać, by chwilę później poddać tę ocenę w wątpliwość.

Postać Ady nie jest jednak mniej interesująca. Napisana w kontraście do Roksany, ale tak jak ona, skrywa tajemnice, które powoli odkrywamy. To przeciwieństwo stereotypu wścibskiej dziennikarki: gdy odwiedza matkę Roksany, nie naskakuje na nią, ale powoli nawiązuje nić porozumienia. Sama nie wie, co jest prawdą. Bada sytuację, wątpi, intensywnie myśli, a jednocześnie mierzy się z własną traumą, która w rodzinnym miasteczku staje się niezabliźnioną, krwawiącą jeszcze raną. Dotychczas zagłuszała ją widokiem spektakularnych krzywd jako korespondentka wojenna i dziennikarka od sytuacji kryzysowych. Zajmując się sprawą Roksany, jasno daje do zrozumienia, iż małe bitwy pozostawiają za sobą pożogę bliźniaczą wielkim wojnom.

„Rzeczy niezbędne” / mat. prasowe Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Dagmara Domińczyk wprowadza do wątku emigracyjnego autobiograficzny kontekst – wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych jako mała dziewczynka i od lat pracuje tam jako aktorka (Sukcesja, Córka, Priscilla), ale dopiero teraz debiutuje w dużej roli w polskim filmie. Jej bohaterka także jako mała dziewczynka opuściła Polskę i stała się obywatelką świata. Za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się temat emigracji, jej oczy napełniają się łzami. Domińczyk nie jest jednak w tej roli wylewna. To kreacja szalenie statyczna, spokojna, łabędzia, oparta na cielesnej pracy, ponieważ bohaterka jest w ósmym miesiącu ciąży. Zupełnie inna, choć również fizyczna, jest Warnke jako bohaterka-żywioł, cały czas rozedrgana, szamocząca się, porywana i wypluwana przez swoją wrażliwość. Aktorki są tu doskonale dobrane, pięknie ze sobą kontrastują i współpracują. Zachwyca także Małgorzata Hajewska w roli surowej matki, przez którą pociły mi się dłonie – czułem się przez nią zlękniony, skarcony i emocjonalnie zbity. Kradnie każdy kadr, w którym się pojawia, a scena na cmentarzu to czysta perfekcja.

Rzeczy niezbędne nie są filmem głośnym ani przegadanym. Mnóstwo tu ciszy, pustej przestrzeni między dialogami, którą zostajemy namawiani do namysłu. Bohaterki porozumiewają się ze sobą w sposób oszczędny, ulotny, często niejednoznaczny. Widz może mieć problem z odczytaniem prawdziwego znaczenia ich słów oraz intencji, co jeszcze bardziej zapędza go w kozi róg niepewności. Szczególnie zapadają w pamięć dialogi matka-córka, z całą ich niezręcznością, urywaniem w połowie zdania i balansowaniem na granicy smaku. Roksana próbuje przekonać matkę do przyznania się do winy, ale w jej obecności jest tylko nieporadnym dzieckiem. W jednym piorunującym, doprowadzającym do płaczu zdaniu zamknięta jest cała patologia ich relacji.

„Rzeczy niezbędne” / mat. prasowe Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

Rzeczy niezbędne unikają wywoływania prostych emocji, skupiają się na zadawaniu nam trudniejszych pytań. Sukces filmu oparty jest na scenariuszu, który wierzy w inteligencję i instynkty odbiorcy. Znajdziemy w nim tylko jedną scenę bezpośredniej przemocy seksualnej, która pozostawia spore pole wyobraźni. Kamera Tomasza Naumiuka jest funkcjonalna i dobrze spełnia swoją rolę – towarzyszy bohaterkom, ale nie zagrabia sobie skupionej na nich uwagi. Mimo wszystko, poszukujący estetyki widz znajdzie tu kilka scen, którymi będzie się rozkoszować, między innymi improwizowaną, emocjonalną sekwencję tańca w barze, w której zapisana jest istota kochania, oraz chwile wolności Roksany śpiewającej Józek, nie daruję ci tej nocy Bajmu.

Wielu twórców i twórczyń, podejmując się podobnej problematyki, trudnej, wymagającej pewnej wrażliwości, poszłoby na łatwiznę – rozpływałoby się w sensacyjnym potencjale historii albo przesadnej sentymentalizacji. Tarabura i Warnke nie wybrały drogi na skróty. Zamiast tego, zaproponowały nam odurzający kolaż rozmaitych co jeśli i czy aby napewno. Wymagają wytężenia uwagi widza, by zapoznać go z bohaterką stanowiącą wyzwanie, niejednoznaczną, chaotyczną. Taka jest najbliższa prawdy, bo trauma nie ma jednego oblicza – zawsze tworzy chaos.

Korekta: Piotr Ponewczyński

Idź do oryginalnego materiału