Rywalizacja z dzieciństwa: opowieść o pewnej nadziei

newsempire24.com 1 tydzień temu

Krzysztof wyszedł na ganek rodzinnego domu, wciągnął ciepłe wieczorne powietrze wsi i przysiadł na starej ławce, która skrzypiała pod nim, tak jak dawniej w dzieciństwie. Po chwili do domu powoli podszedł Marek. Był to ten sam przyjaciel, z którym Krzysztof dorastał ramię w ramię, ale wiele lat temu coś poszło nie tak…

– No i jak tam życie? – zapytał Marek, klepiąc Krzysztofa po ramieniu po męsku.

– A jakoś leci – skinął głową tamten. – Pracuję, mieszkanie we Wrocławiu kupiłem.

– Spoko – przytaknął Marek z uznaniem. – Zawsze byłeś bystry. Nie to co ja…

– Daj spokój! – uśmiechnął się Krzysztof. – Rodzice mi opowiadali, iż masz teraz najładniejszy dom w całej wsi. Podobno sąsiedzi biorą z ciebie przykład.

– U ciebie też nieźle – mieszkanie masz. Kupiłeś nie gorzej niż ja wybudowałem.

Roześmiali się. A potem – jakby z przyzwyczajenia – poszli do domu Marka. Wyjęli chleb, jajka, kiełbasę. Postawili na stół butelkę bimbru. Nalali po kieliszku, obaj się skrzywili – piją rzadko.

I nagle Marek powiedział:

– Słuchaj… A Basia… Wiesz?

Krzysztof nagle się zasępił:

– Co?

– Wyszła za mąż. Za jednego… Z sąsiedniej wsi. Teraz uczy w naszej szkole.

– Basia? – powtórzył Krzysztof i coś mu się ścisnęło w piersi. – Nie wiedziałem…

– Ja też nie wierzyłem. Myślałem, iż minie… Ale trzy dni kombajnem jeździłem – i nie minęło. Rozumiesz?

Znów nalał. Wypili, a potem siedzieli w milczeniu, wpatrując się w swoje kubki herbaty.

Nagle obaj podnieśli wzrok i wybuchnęli głośnym śmiechem – tak jak w dzieciństwie. Do łez, do czkawki.

– No i mamy – otarł łzy Marek. – Tyle lat przez nią… A tu tak się potoczyło.

– No tak – przytaknął Krzysztof. – Turniej sobie zrobiliśmy. Kto lepszy, kto wytrzymalszy, kto głośniejszy. A ona – raz, i poszła w siną dal z kimś innym.

– Mądra dziewczyna – niespodziewanie powiedział Marek. – Wybrała po swojemu. My się staraliśmy…

– No właśnie – zamyślił się Krzysztof. – Ale tak naprawdę nie na darmo. Ty dom postawiłeś, ja w szpitalu oddziałem kieruję. Oboje coś w życiu osiągnęliśmy.

– Dokładnie! – ożywił się Marek. – Mamy po dwadzieścia dziewięć lat. Życie dopiero się zaczyna!

– A zacząłeś przecież ty – przypomniał Krzysztof.

– Może i tak. Ale ty kontynuowałeś. Chytra sztuka.

– Więc byłem równie głupi. Obaj byliśmy – uśmiechnął się Krzysztof.

– A pamiętasz, jak po szkole siedziała na ławce i patrzyła na nas tak samo? Ani tobie, ani mnie – nikomu.

Znowu zamilkli. Wspominali.

Z Markiem Krzysztof znał się od urodzenia – przyszli na świat niemal tego samego dnia. Dorastali razem, żyli przez płot. Razem się bawili, w jednej szkole się uczyli, w jednej ławce siedzieli. Do dziewiątej klasy byli nierozłączni.

A potem w klasie pojawiła się Basia.

Wyrosła jakby w ciągu jednego lata. Z chłopczycy na rowerze stała się zgrabną dziewczyną z długim jasnym warkoczem. I wszystko się zmieniło. Przyjaciele stali się rywalami.

Marek ciągnął do techniki, majsterkował przy traktorze. Krzysztof – do książek i zwierząt. Jeden szedł na pole, drugi do laboratorium.

A Basia patrzyła na obu tym samym wzrokiem, od którego serce traciło rytm.

Po szkole Krzysztof wyjechał na studia do miasta, a Marka wzięli do brygady. Basia zaczęła zaoczne i pojawiała się raz u jednego, raz u drugiego. Przynosiła wieści: kto więcej zarobił, kto dostał stypendium. Ale z nikim się nie związała.

Nawet wojsko nie pogodziło przyjaciół. Stali się mężczyznami, każdy poszedł swoją drogą. Marek wybudował dom, kupił pierwszą we wsi furę. Krzysztof został lekarzem, obronił doktorat. Ale mimo wszystko – obaj byli kawalerami. Obaj – wciąż samotni. Wciąż w sercu nosili wspomnienie o tej dziewczynie z jasnym warkoczem.

I teraz siedzą w kuchni, zmęczeni, z oczami przyciemnionymi przez czas – i śmieją się. Gorzko i jasno.

– A może i dobrze, iż wyszła za mąż – powiedział w końcu Krzysztof. – Naprawdę. Może on ją naprawdę kocha.

– Może… – cicho odparł Marek. – Mam nadzieję, iż kocha. Bo inaczej… Szkoda by było.

Chwilę milczeli. Potem Marek uderzył pięścią w stół:

– Wiesz co? A może wypijmy. Za nią. Za nas. Za to, iż życie toczy się dalej.

– No tak – uśmiechnął się Krzysztof. – Za to, iż wciąż jesteśmy obok. I nie jesteśmy wrogami.

Marek nalał po ostatniej.

– Za Basię.

– Za Basię.

Szkód zadzwonił. A za oknem wieczór zamieniał się w noc. Nad starą ławką pochyliły się dwie sylwetki – już nie chłopcy, ale jeszcze nie starcy. Po prostu dwóch, których los raz zetknął i już nie rozdzielił.

A Basia… Cóż, niech będzie szczęśliwa. Zasłużyła na to.

I tak oto zrozumieli, iż czasem to, co nas łączy, jest ważniejsze niż to, co dzieli. A prawdziwa przyjaźń przetrwa choćby największe burze.

Idź do oryginalnego materiału