Rywalizacja z dzieciństwa: opowieść o nadziei

newsempire24.com 1 tydzień temu

Dzisiejszy wieczór spędziłem na ganku rodzinnego domu, wdychając ciepłe, wiejskie powietrze. Usiadłem na starej, skrzypiącej ławkę, tak jak robiłem to w dzieciństwie. Po chwili podszedł do mnie Krzysiek – ten sam kolega, z którym dorastałem ramię w ramię, choć wiele lat temu coś między nami się popsuło…

„No i jak tam życie?” – zapytał, klepiąc mnie po plecach w typowo męski sposób.

„Daję radę” – skinąłem głową. „Pracuję, kupiłem mieszkanie w mieście.”

„Spoko” – przytaknął z uznaniem. „Zawsze byłeś bystrzejszy. Nie to co ja…”

„No co ty!” – zaśmiałem się. „Rodzice mi opowiadali, iż masz teraz najlepszy dom w okolicy. Podobno sąsiedzi biorą z ciebie przykład.”

„Ty też nie masz źle – mieszkanie w Krakowie to nie przelewki. Chyba nie gorzej od mojego domku.”

Rozśmialiśmy się. Jakby z przyzwyczajenia, poszliśmy do domu Krzyśka. Wyciągnęliśmy chleb, jajka, kielbasę. Postawiliśmy butelkę domowej nalewki. Wypili po kieliszku, obaj się skrzywili – rzadko pijemy.

Wtedy Krzysiek powiedział:

„Słuchaj… A Basia… Wiesz?”

Zamarłem:

„Co?”

„Wyszła za mąż. Za jakiegoś… z sąsiedniej wsi. Teraz uczy w naszej szkole.”

„Basia?” – powtórzyłem, a w głębi piersi coś mnie ścisnęło. „Nie wiedziałem…”

„Ja też nie wątpiłem. Myślałem, iż minie… Ale trzy dni w kombajnie – i dalej boli. Rozumiesz?”

Nalał znowu. Wypiliśmy, a potem siedzieliśmy w milczeniu, wpatrzeni w swoje kubki herbaty.

W końcu podnieśliśmy wzrok i wybuchnęliśmy śmiechem – takim samym, jak w dzieciństwie. Do łez, do chichotu.

„No i tak się skończyło” – otarł oczy Krzysiek. „Tyle lat przez nią… i tak wyszło.”

„Tak” – kiwnąłem głową. „Turniej urządziliśmy. Kto lepszy, kto wytrwalszy, kto głośniejszy. A ona – hop, i zniknęła z kimś innym.”

„Mądra była” – niespodziewanie stwierdził Krzysiek. „Swoją drogą poszła. A my się staraliśmy…”

„No właśnie” – zamyśliłem się. „Ale w sumie nie na marne. Ty dom postawiłeś, ja w szpitalu ordynatorem zostałem. Oboje coś w życiu osiągnęliśmy.”

„Właśnie!” – ożywił się Krzysiek. „Mamy po dwadzieścia dziewięć lat. Życie dopiero się zaczyna!”

„A zacząłeś przecież ty” – przypomniałem.

„Może. Ale ty dotrzymałeś kroku. Bystry z ciebie drań.”

„A więc i ja byłem równie głupi. Oboje byliśmy” – uśmiechnąłem się.

„Pamiętasz, jak po szkole siedziała na parkiecie i patrzyła na nas obu tak samo? Ani dla ciebie, ani dla mnie – dla nikogo.”

Znów zamilkliśmy. Wspominaliśmy.

Z Krzysiem znaliśmy się od kołyski – urodziliśmy się niemal tego samego dnia. Dorastaliśmy razem, żyliśmy przez płot. Razem się bawiliśmy, w jednej szkole się uczyliśmy, w jednej ławce siedzieliśmy. Do dziewiątej klasy byliśmy nierozłączni.

A potem w klasie pojawiła się Basia.

Jakby wyrosła w ciągu jednego lata. Z rozczochranej dziewczynki na rowerze stała się smukłą dziewczyną z długim, kasztanowym warkoczem. I wszystko się zmieniło. Przyjaciele stali się rywalami.

Krzysiek ciągnął do techniki, majstrował przy traktorze. Ja – do książek i zwierzaków. On poszedł do szkoły mechanicznej, ja na medycynę.

Basia patrzyła na nas obu tym samym wzrokiem, od którego serce traciło rytm.

Po szkole ja wyjechałem do miasta na studia, a Krzyska wzięli do pracy w warsztacie. Basia uczyła się zaocznie i pojawiała się raz u niego, raz u mnie. Zawsze przynosiła wieści: kto więcej zarobił, kto dostał podwyżkę. Ale z nikim tak naprawdę się nie związała.

Nawet wojsko nas nie pogodziło. Staliśmy się mężczyznami, każdy swoją drogą. Krzysiek postawił dom, kupił pierwszą w okolicy nową furę. Ja zostałem lekarzem, obroniłem doktorat. A mimo wszystko – obaj byliśmy kawalerami. Obaj – wciąż samotni. Wciąż trzymaliśmy w sercach tę dziewczynę z kasztanowym warkoczem.

I teraz siedzimy w kuchni, zmęczeni, z oczami przyciemnionymi upływem czasu – i śmiejemy się. Gorzko i jasno.

„A może i dobrze, iż wyszła za mąż” – powiedziałem w końcu. „Naprawdę. Może on ją naprawdę kocha.”

„Może…” – cicho odparł Krzysiek. „Mam nadzieję, iż kocha. Bo inaczej… Szkoda byłoby tego wszystkiego.”

Zamilkliśmy. W końcu Krzysiek uderzył dłonią w stół:

„Wiesz co? Zróbmy toast. Za nią. Za nas. Za to, iż życie idzie dalej.”

„No” – uśmiechnąłem się. „Za to, iż wciąż tu jesteśmy. I nie jesteśmy wrogami.”

Krzysiek nalał po ostatniej.

„Za Basię.”

„Za Basię.”

Kieliszki zadźwięczały. A za oknem wieczór ustępował nocy. Nad starą ławką pochylały się dwa cienie – już nie chłopcy, ale jeszcze nie starcy. Po prostu dwa życiorysy, które raz się splotły i już się nie rozplątały.

A Basia… No cóż, niech będzie szczęśliwa. Zasłużyła na to.

Idź do oryginalnego materiału