Rozzłościć się na śmierć

fpg24.pl 1 tydzień temu

Nawet nie chodzi tu o zjawisko polegające na przerzucaniu uwagi z jednej karty na drugą i próbę przescrollowania Internetu do końca, który to proces ma tyle samo sensu, co szukanie początku tęczy i ukrytego pod nią skarbu.

I nie, nie czytałem w majówkę starych książek, choć tytuł tego felietonu jest oczywistym nawiązaniem do klasyka. Neil Postman w „Zabawić się na śmierć” pisał o tym, jak niszcząca dla dyskusji publicznej jest telewizja i co z tego wynika. Tak, wiele jego tez jest dyskusyjnych, ale przynajmniej je sformułował i napędził debatę na temat tego, co się dzieje, kiedy mieszamy poważne rozmowy z rozrywką. Książkę Postmana przeczytałem przy okazji i już jakiś czas temu.

Czego technopesymistyczny Amerykanin nie przewidział i nie docenił, to rozwój Internetu w kierunku obrazkowo-filmowym, a nie tekstowym. Bo ten dawniejszy Internet, z czasów Reagana, a to wtedy Postman przestrzegał przed zabawieniem się, był po pierwsze niewielki, po drugie trudny w obsłudze. Tak naprawdę jego tekstowa część wciąż taka jest. W porównaniu do części, tu się podeprę Dukajem, działającej na zasadach „Po piśmie”, część tekstowa jest skromna objętościowo, choć oczywiście ogromnie się rozrosła. Świetny przykład to Wikipedia i wciąż częściowo media społecznościowe. jeżeli ją jednak porównać z tym, jak wiele treści w Internecie jest filmowych – to już nie wygląda ona tak imponująco. Internet pisany jest też trudny w obsłudze. Wymaga pewnego przygotowania do choćby czytania dłuższych tekstów i ta umiejętność nie jest dziś wcale domyślna. Walka w Internecie toczy się o sekundy skupienia uwagi. Pomijam tu problem wtórnego analfabetyzmu jako oczywistą przeszkodę w czytaniu, także tego, co w sieci.

Zarówno jednak część Internetu, zupełnie roboczo nazwana obrazkowo-filmową, jak i tekstowa, nie służą zabawie. O ile bowiem prawdziwy jest wniosek Postmana co do tego, iż telewizja jego czasów i w jego ojczyźnie służyła przede wszystkim zabawie, mieszając wszystko z rozrywką, spłycając w ten sposób dyskurs i tworząc go niejako na nowo, o tyle Internet bazuje na innej emocji. Jest to złość. I to na jej podstawie budowana jest wymiana myśli w Internecie.

W opisach telewizji Postmana dominuje obraz polityków jako aktorów, na czele zresztą z Reaganem, którzy potrafią zrobić z polityki show. Dziś tego show jest tak naprawdę niewiele, a jeżeli już – to jest to „zabawa” w zaciskanie zębów ze złości i opowieści o litaniach krzywd doznanych od tych drugich, politycznie innych, kimkolwiek by byli. Bo złość na polityków tej czy innej opcji generuje odsłony, napędza całą polityczną karawanę, bo wszyscy jej uczestnicy żyją w nigdy nie wyartykułowanym porozumieniu, które opiera się na tym, iż współdzielenie zainteresowania polityką i politykami opłaca się im wszystkim. Oczywiście trudno o poważną debatę na poważne tematy, zamiast tego jej obiektem są domniemane majówkowe libacje (jeśli będą Państwo czytać ten felieton na przykład rok po jego publikacji, nie będzie wiedzieć, do czego nawiązuję – to jedna ze słabości współczesnej rozmowy o polityce) i tym podobne wydarzenia, które po prostu można zrozumieć natychmiast i co do których każdy może mieć jakieś zdanie. Tak samo jest ze społeczną „debatą” na temat spotykania w lesie niedźwiedzi i mężczyzn. Ponownie zresztą ten temat będzie skamieliną już za miesiąc. Bo pogoni go inny, równie trywialny problem.

Polityka jednak jako część naszego życia nie służy wypoczynkowi czy rozrywce, a przecież w takim to kontekście – postmajówkowym – zastanawiam się nad rewitalizacją przemyśleń Postmana. Rozrywka jednak też jest coraz bardziej nastawiona na generowanie złości. Media społecznościowe to dziś w coraz większym stopniu przemysł złości czasu wolnego. Ale złość jest wpisana również w działania platform streamingowych czy choćby kin. To jasne, Disney nie zbankrutuje dlatego, iż wypuści kolejny już beznadziejny film o politycznej poprawności (marnie udający opowieść superbohaterską), ale przecież nie chodzi o to, aby zarobić, chodzi o to, aby zdenerwować. Podzielić, a potem kręcić dookoła tego narrację satysfakcjonującą dla ultrasów, ale męczącą dla ludzi stanowiących większość, których poglądy oscylują wokół centrum, a nie ideowych peryferiów. To samo przecież dzieje się we wspomnianych na początku tego akapitu mediach społecznościowych, które o ile są rozrywkowe, to już tylko na najniższym poziomie, przeważnie jest to poziom poniżej pasa. Dominującą emocją jest tam jednak ponownie złość a nie radość, bo po prostu na złości zarabia się lepiej. Złość się klika.

I czy to coś złego? Na poziomie jednostek niekoniecznie. Ktoś zarabia na czymś i o ile transakcja jest dobrowolna – to dlaczego mam się nią interesować? Może ludzie lubią być wściekli? Ale jednocześnie powstają “efekty zewnętrzne” takiego rynku. Postman narzekał na infantylizację debaty publicznej (ale też religii i edukacji) wywołaną debatowaniem w telewizyjnym stylu. Dziś śmiało możemy snuć tezę, iż złość jako napęd debaty internetowej jest czymś, co uderzy w nas wszystkich, bo rynek polityczny od rynku jednak wyraźnie się różni: konsekwencje tego, kto jak głosuje i z jakich motywacji, uderzą też w tych, którzy mają inne polityczne czy ideowe zapatrywania.

Dodatkowo, tak jak Postman pisał, iż rozumie zabawową formułę telewizji i to, iż to niejednokrotnie jedyna rozrywka, jaka bywa dostępna, na przykład dla ludzi samotnych, tak trzeba przyznać, iż Internet, z całą swoją memiczno-streamingową nadbudową nad starym dobrym tekstem, jest jakąś rozrywką i to dostępną łatwo. Tyle że, no właśnie, coraz trudniej w Internecie zabawić się na śmierć, coraz łatwiej za to na śmierć się zezłościć. Potrafię sobie wyobrazić ludzi, którzy zwyczajnie, z uwagi na swoje obowiązki czy inne okoliczności, mogliby wypocząć w majówkę tylko w ten sposób, iż intensywnie korzystaliby z Internetu. w tej chwili jest to w mojej ocenie niemożliwe. Korzystanie z Internetu to dzisiaj tak naprawdę wysiłek przypominający słynne ziemkiewiczowskie pływanie w kisielu. Każdy ruch dużo kosztuje. Omijanie raf treści, które celowo mają denerwować, złościć, podnosić ciśnienie: oczywiście też.

I nie chodzi o bycie tym siwiejącym panem, który mówi, iż kiedyś to było, bo narzekanie na swoje czasy powtarza się od zawsze i przykłady tego można znaleźć wśród najstarszych zabytków piśmiennictwa. To zbyt łatwe. Trudniejsze jest izolowanie się od nachalnych treści. I o ile jakoś tam do społeczeństwa już przesiąknęła wiedza o tym, iż nie wszystko, co widzimy w telewizji, to prawda, o tyle z Internetem jest trudniej. To cały czas przestrzeń, jakiej się nie nauczyliśmy. Stąd, no właśnie, denerwujące memy wszelkich wolnomyślicieli o tym, żeby wyłączyć telewizor i włączyć myślenie. Tak samo można już dziś jednak pisać też o Internecie. Wyłączenie Internetu również może się równać włączeniu myślenia. I wyłączeniu złoszczenia się, które, to moja robocza hipoteza, po prostu ludzie lubią, skoro za nie płacą – choćby swoim czasem i uwagą. Ale to musimy dopiero zrozumieć jako wspólnota, bo nasz Internet to adekwatnie dzisiaj taka telewizja na zawołanie, tyle iż oparta na złości, nie na zabawie. I taka, z której wypływające przekazy mogą nami łatwiej manipulować. To coś jak ognisko, które daje przyjemne ciepło, ale niepilnowane potrafi spalić dom.

Coraz wyraźniej zresztą słychać skwierczenie.

Marcin Chmielowski

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Idź do oryginalnego materiału